Lubię oglądać programy w rodzaju „Mam talent”, „X Factor” czy „The Voice of Poland”. Albo of jakiś inny kraj. Może nie całe odcinki, ale wybór najlepszych występów. Zaskakujące i wzruszające: a to starsza pani w sweterku na guziczki śpiewa AC/DC ostrzej niż oryginalny skład, a to jakieś dziecko okazuje się mieć potęgę głosu większą niż trzech tenorów razem wziętych, a to pan o aparycji starszego bibliotekarza okazuje się charyzmatycznym bluesmanem. Jurorzy, którzy na początku zadają rutynowe pytania, po paru taktach z niedowierzaniem kręcą głowami, otwierają usta w niemym zadziwieniu i z impetem naciskają swoje przyciski do wyrażania aprobaty. Osoby towarzyszące bohaterom z płaczem rzucają się sobie w ramiona, wzruszona publiczność krzyczy i bije brawo. Zachwyt powszechny – wszyscy wstają z miejsc.
W takich momentach zastanawiam się, co tak naprawdę myślą jurorzy. Czasami pewnie dostrzegają smutną (a może jednak wesołą) prawdę, że występujący mają więcej talentu niż oni sami, że oceniani przewyższają oceniających. Jasne, nie wszyscy – sądząc po numerkach pretendenci startują w castingach tysiącami. Tysiące ludzi ma talent lub chociaż tak im się wydaje. Setki mają talent naprawdę, setki w każdej dziedzinie sztuki – to budujące. A jednocześnie w pewien sposób smutne: tak wielu mogło się minąć z powołaniem, tak wielu dostało talenty i nie wiedziało, jak je pomnożyć. Gdyby nie program, być może nikt by o nich nie usłyszał. O wielu zresztą nikt nie wie, bo nie dali się namówić, nie spróbowali, nikt ich nie odkrył. Sami też się nie odkryli, śpią przykryci, nie wiedząc, co w nich drzemie.
Weekendowe spotkanie w gronie dawno niewidzianych znajomych – koledzy z czasów młodości, koleżanki z równoległej klasy. Rozmowa zeszła na temat win, tych do picia. Kto woli białe, a kto czerwone, czy za 3 dychy da się kupić coś przyzwoitego, czy korek z korka lepszy od zakrętki z zakrętki? Faceci zaczęli opowiadać o swoich doświadczeniach: gdy byliśmy w Grecji, gdy byliśmy we Francji… Ktoś kupił za jedno euro świetne wino u producenta, czyjś kuzyn przeciwnie – zapłacił za butelkę grube tysiące, ale było warto. Tylko jedna dziewczyna opowiedziała historię z innej bajki. Miała zamówić wina do paczek świątecznych dla klientów firmy, w której pracowała. Zadzwoniła do hurtowni, uzgodniła zakup kilkudziesięciu butelek chardonnay, po czym zrobiła jakże istotne zastrzeżenie: tylko żeby były białe. No to za spotkanie! Historyjka jak historyjka, ale słuchałem z zaciekawieniem. Zaimponowało mi, że można tak otwarcie przyznać się do błędu. Faceci na ogół mają talent do śmiania się z innych, dziewczyna miała jakże cenny talent do śmiania się z siebie. Każdy ma jakiś talent.
Wspomniana dziewczyna mogłaby prowadzić telewizyjny program Miałem talent. Myślę o takim nowym formacie do wiosennej ramówki: uczestnicy opowiadaliby o popełnionych przez siebie drobnych gafach, próbowaliby zrobić coś, co sprawia im trudność (np. zmontować przywiezioną w częściach szafkę), w przerwach śpiewałyby jakieś amatorskie zespoły. Nastrój piknikowy, reklamy dżemu i osiedlowych pizzerii. Ciekawe, jaką miałoby to oglądalność. W razie czego sam mógłbym wystąpić jako autor nieudanego scenariusza. Albo felietonu. Albo zdjęcia.
Co zatem gorsze: nie rozpoznać talentu, który się posiada, czy rozpoznać talent, którego się nie posiada? Nie pomnożyć talentu, który się dostało, czy pomnożyć – nie wiadomo po co – tandetę i kicz? Być jurorem we własnej sprawie, wysyłając SMS-y pod wskazany numer czy oceniać słabości innych w dodawanych komentarzach? I co lepsze: grzeszyć skromnością i nie żałować czy nie grzeszyć nieskromnością i żałować?