W średniowieczu w samej Francji zbudowano kilkadziesiąt katedr i kilkaset ogromnych kościołów. Niektóre powstawały przez 300 lat. Dziś toczymy boje o wydawanie 1% budżetu na kulturę, w tamtych (ciemnych?) czasach na architekturę, czyli sztukę (wszak o katedrach uczy się na historii sztuki) szła większość podatków, dary darczyńców i dochody z odpustów. Wielki trud lokalnych wspólnot, zawody w stawianiu jak najwyższych wież. Dzięki temu mamy dziś co umieszczać na pocztówkach, mamy co zwiedzać w naszych miastach, mamy co wpisywać na listy dziedzictwa. Czym możemy z nimi konkurować? Co przedstawić ponadczasowemu jury? Może hipermarkety, nasze blaszane świątynie konsumpcji? Może dworce kolejowe, biurowce, może węzły autostrad? Wątpię, by ktoś chciał je oglądać, by za tysiąc lat były atrakcją (wątpię zresztą, by w ogóle były). Bądźmy poważni – jedyną realną propozycją są w tej kwestii gmachy budowane dla sztuki, te wszystkie ikoniczne muzea, opery czy filharmonie. XIX wiek zaproponował stalowe pomniki techniki i kryształowe pałace, XX stulecie dodało najwyższe telewizyjne wieże i najdłuższe mosty. I tysiąc jednakowych szkół na tysiąclecie.
Każdy z tych budynków coś chce nam powiedzieć, coś wyraża, o czymś ważnym opowiada. Pałac Kultury na przykład, oprócz tego, że był dla Polaków symbolem radzieckiej dominacji, dość czytelnie przedstawiał ideę postępu. Telewizyjna wieża z obowiązkową kawiarnią na szczycie mówi: najważniejsza jest komunikacja. I kawa, żeby nie usnąć przed telewizorem. Poetyka katedry była jednak bardziej skomplikowana. I chyba pełniej wyrażała sens życia ówczesnych ludzi. Plan krzyża, metafizyka światła witraży, las symboli podtrzymujący sklepienie, rzeźby i obrazy do czytania przypowieści. I ruch ku górze, wzlatywanie ducha.
Oczywiście średniowieczne kościoły pełniły cały szereg funkcji: były warownymi twierdzami, salami posiedzeń, może nawet hotelami. Zjazdy i synody (czyli dzisiejsze konferencje) odbywały się np. w romańskiej kolegiacie w Łęczycy (dzisiejszym Tumie). Ich uczestnicy – w co może trudno uwierzyć – nie spali w pensjonatach ani hotelach, ale rozkładali posłania na emporach (dzisiejszych antresolach) świątyni. Ale te średniowieczne katedry i kolegiaty były też dziełami sztuki, artystycznymi wypowiedziami, upostaciowaniem idei. W szczegółach nawet niewidocznymi dla ludzi. Weźmy pod lupę rzygacze (czyli gargulce albo garłacze), te fantazyjne stwory zdobiące zakończenia rynien. Bez trudu znajdziemy dziesiątki zdjęć z tym motywem. Ale znajdziemy też wypowiedzi na fotograficznych forach, że trzeba mieć dobry zoom, by je ładnie uchwycić. Można też użyć drona. Wniosek: kiedyś te misterne prace kamieniarskie były praktycznie niewidoczne. Po co więc poświęcano tyle energii, pracy i materiału, po co wciągano je na górę (bez dźwigów) i montowano dziesiątki metrów nad ziemią? Dla doskonałości.
Teraz będą wnioski bardziej praktyczne, bo w praktycznej epoce żyjemy. Zastanawiam się, dlaczego postawili akurat na architekturę. Dlaczego nie organizowali warsztatów plastycznych, zajęć dla seniorów 30+ ani kółek teatralnych? Dlaczego wybrali najdroższą formę twórczej aktywności? Być może, wbrew pozorom, architektura daje największą stopę zwrotu duchowego kapitału w stosunku do zainwestowanych środków? Powiedzmy, że jesteśmy ministrem kultury (albo bogatym mecenasem) i możemy co nieco dofinansować. Możemy przyznać pieniądze na wieczór poetycki, koncert filharmoniczny, film fabularny ze znanym aktorem lub budowę katedry.Pierwsze rozwiązanie to koszt kilkuset złotych i kilka znudzonych osób na widowni. Koncert dobrej orkiestry to już (powiedzmy) kilkaset tysięcy i kilkaset zadowolonych (część udaje) przez dwie godziny słuchaczy. Budżet filmu fabularnego realizowanego z rozmachem to już miliony, kilkadziesiąt milionów. Ale i widownia większa. Natomiast zbudowanie katedry to dziś byłyby niewyobrażalne kwoty (biedny Gaudi). Piękny budynek ma jednak tę przewagę, że po zbudowaniu oddziałuje właściwie na wszystkich i to nieprzerwanie. Czy kto chce, czy nie – przechodząc przez plac patrzy na katedrę (tym większa odpowiedzialność architektów). Na wieczór poetyckich przyjdą chętni (choć niechętnie), na koncert wybiorą się melomani. Architektura działa na wszystkich, kształtuje gust niejako przy okazji.
Zagracone mieszkania prowadzą do zagracenia umysłów – to banał rodem z wnętrzarskich blogów, zabałaganiona przestrzeń wprowadza bałagan w duszach – banał już trochę mniejszy. Dobra architektura zmienia ludzi, którzy z nią obcują (zła zresztą także zmienia). A przy tym robi to nienachalnie, nie wprost. W języku architektury trudno formułować propagandowe hasła. Trudniej kłamać, choć niewątpliwie da się fałszować.
W rozmowach o kulturze powraca wątek braku pieniędzy. Gdyby było ich więcej, zrobiliśmy różne ciekawe spotkania, wymyślilibyśmy zajęcia dla młodzieży, nauczylibyśmy ją wrażliwości i zainteresowali sztuką. Rozkręcilibyśmy kółka fotograficzne, wstrzymali Słońce, a ruszyli z posad bryłę. Tylko że to tak nie działa. To już lepiej zbudować katedrę. Albo filharmonię w Szczecinie. Coś, co samym wyglądem zachęci, aby wejść do środka i kontemplować. W średniowieczu o tym wiedzieli.