Wracaliśmy późnym wieczorem z wernisażu grafik Filipa Appela – LINK. Szliśmy sobie ulicą Zachodnią, z jednej strony zabudowaną, a z drugiej z przeraźliwymi szczerbami wyburzonych frontów, które to szczerby uczynili jej wredni Niemcy za okupacji. Potok aut przelewał się po jezdni, pomimo późnej pory, bo to akurat był piątek, tygodnia koniec i początek. Zza przepysznej eklektycznej fasady jednej z największych łódzkich kamienic, na rogu Kościuszki i Zielonej, wyłonił się na nocnym niebie brutalny wieżowiec Poczty Polskiej. I nagle to poczułem. Do głębi. Jak ja cholernie lubię to miasto!
To jest wspaniałe miasto. Prawie idealne. Miasto takie jak trzeba. Nie zamieniłbym go na żadne inne. Czy to aby tylko egzaltacja fanatyka? Fanboja? Łódź po prostu pasuje mi niezwykle, nic na to nie poradzę. Ale niewątpliwie ma najzupełniej obiektywne cechy, które trzeba w niej cenić. Zacząłem się zastanawiać nad nimi. Proszę bardzo. To mi się najbardziej podoba w naszym mieście:
– Łódź jest miastem całkowicie bez zadęcia. Wręcz powiedziałbym, że z antyzadęciem. Wręcz z kompleksami. W najmniejszym stopniu woda sodowa nie uderza temu miastu do głowy. W porównaniu z Poznaniem, Krakowem, nie daj Bóg z Warszawą nigdy nie daje odczuć swojej wyższości. Nie usiłuje narzucić swojego zdania i nigdy nie uważa, że jest najlepsza. Kiedy odwiedzam niektóre miasta w Polsce, nie daj Bóg Warszawę, to chce mi się zaśpiewać razem z Wojciechem Waglewskim:
Pan więcej wie
Pan więcej zna
Z pewnością więcej
Wie pan niż ja
Pan czuje puls
Pan czuje trend
Panu jest łatwiej
Pan tak zna się.
W Łodzi czuje się, że i miasto, i jego mieszkańcy en masse w ogóle nie przywodzą na myśl tej pieśni. Ma to swoje duże zalety. Lubią nas. Lubią nas, a my lubimy znowu innych – jak śpiewał inny klasyk (ale dalej nie będę cytował). Jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, żeby ktoś spytał „skąd jesteś?”, a po odpowiedzi, żeby się skrzywił kwaśno. Co najwyżej biegnie ciąg skojarzeń: dzieci w beczkach, pavulon, skóry tanio sprzedam, bez noża nie podchodź do bałuciorza. Ale cóż to jest wobec niechęci do innych miast, a już nie daj Bóg do Warszawy.
– Łódź jest najdogodniej położonym miastem w Polsce. Nie leży co prawda nad jeziorami ani w malowniczych górach. Ale za to Morze Bałtyckie, Tatry, Mazury, Berlin, Ostrawa i Lwów leżą w zasięgu podróży „między śniadaniem a obiadem”. Współczujemy mieszkańcom Białegostoku, Krakowa i Gdańska, a nad losem szczecinian załamujemy swe macki.
Wiedząc gdzie mają ideały
I ujść nie mogąc z tej zasadzki
Litością zdjęty Kosmos cały
Nad wami załamuje macki.
– Łódź jest uznana za najbardziej zakorkowane miasto świata, bo tak twierdził ranking sprzed kilku lat. To, że ranking ten był robiony akurat wtedy, gdy w Łodzi przebudowywano główny kręgosłup komunikacyjny wschód – zachód i ze względu na roboty drogowe miasto stało w korkach, jakoś uszło wszystkich uwadze. Korki w Łodzi to zupełny lajt w porównaniu z korkami w innych miastach porównywalnej wielkości. Większość dużych miast ma pecha być opartych na średniowiecznym układzie ulic, nawet jeżeli ta średniowieczność to dziś nieobecna przeszłość – to nigdy nie działa sprzyjająco, jeżeli akurat chcemy przepruć w poprzek dawnej fosy i murów miejskich. Łódź, wytyczona od linijki niemal na surowym korzeniu pozwala poruszać się jak na szachownicy. To znaczy pozwalała. Bo od niedawna robi się wiele, żeby ograniczyć tę wolność. Nie twierdzę, że to źle. Mieszkańcom centrum dobrze. Ale pomniejsza to jeden z argumentów na rzecz tego, że Łódź to miasto idealne.
– Łódź jest wyjątkowo homogeniczna. Zwłaszcza jak na rozmiar. Kiedy ogląda się inne duże miasta, to one wydają się w porównaniu z naszym bardzo łaciate, nie mówiąc już, nie daj Bóg, o Warszawie. Owszem, one mają znacznie więcej warstw, spiętrzeń, wiele różnych spraw tam nawarstwia się i spiętrza i można z łopatką odgrzebywać te warstwy i zaglądać im do wnętrza (ja tu zajrzałem – LINK). W Łodzi są tylko trzy warstwy: wieś sielska nad rzeczkami malowniczo meandrującymi po wzgórzach, XIX-wieczne miasto fabryczne oraz współczesność. To prawda. Jakby mniej tych warstw. Ale też Łódź jest niesłychanie jednorodna. Prawie wszystko, co się tu ogląda, wielkie rzeczywistości połacie, masy miejskie, powstało jednocześnie w ciągu kilkudziesięciu lat. Następne czasy poczyniły stosunkowo mało w tej masie wyrw (Manhattan, Bałuty na gruzach getta).
Popatrzyłem sobie na Łódź z satelity gugla. Popatrzyłem sobie świeżym okiem na Poznań, Kraków i , nie daj Bóg, Warszawę. Wszystkie inne miasta jakieś takie rozlazłe, od zaokrąglonego centrum rozlewają się to w tę, to w inną, jakieś rzeki falujące przez nie przepływają, esy floresy kreślą. Bałagan. Nie to co u nas. Ordnung must sein. U nas wszystko jest graniaste, nawet miasto. Nawet plac Wolności z Kościuszką nie jest okrągły. Rzeki też wszystkie płyną w jednym kierunku, nie mówiąc już o tem, że większość płynie w kanalizacji. Bardzo dogodnie. Raz tylko Francuzi się zdziwili w latach dziewięćdziesiątych, kiedy chcieli osiedle stawiać na miejscu zburzonej fabryki. Koparki przyjechały i glebogryzarki, wszystko zaplanowane, fundamenty będą lać, pierwsza koparka zagłębiła swą łyżkę w łódzkiej macierzy, a tu nagle, sacrebleu!, rzeka Jasień panie dzieju!
Notabene patrząc z satelity na Łódź można dopiero sobie uświadomić jaki mamy dworzec. Są dwa obiekty widoczne z kosmosu. Jeden to mur chiński, a drugi to Łódź Fabryczna.
– Łódź jest skansenem. Takim bardzo skromnym, bo ledwo dziewiętnastowiecznym, ale jednak. Już kiedyś się pisało – Łódź to w wielu miejscach prawda szczera, nieprzerobiona i pierwotna. Która mnie co chwila zaskakuje. Nie ma tu za wiele wypasień, takich jak w innych miastach. Jeżeli ktoś ich szuka, to powinien obejrzeć kalendarz wydawany przez Urząd Miasta – tam jest ich sporo. Jak to kiedyś się stwierdziło: o wschodzie słońca, to nawet Retkinia wygląda przepięknie. Tak naprawdę prestiż, to jednak nie za bardzo u nas. Ale ja całkiem lubię rzeczy skromne i nieudające tego, czym nie są. A nawet takie, które wyglądają skromniej, niż powinny. Tylko prawda nas wyzwoli. Czuję się w swoim mieście wyzwolony.
I choćby dla tych kilku skromnych argumentów warto nie przenosić się do żadnej innej metropolii. Nie daj Bóg do Warszawy.
Tekst i zdjęcie – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski