José Saramago to według mnie najwybitniejszy obok Michela Houellebecqa i Johna Maxwella Coetzee pisarz naszych czasów. Zmarły w 2010 roku laureat Nagrody Nobla jest autorem kilkunastu powieści, które są sukcesywnie tłumaczone są na język polski. Zajmujące się wydawaniem twórczości Portugalczyka wydawnictwo Rebis ostatnio opublikowało Rozterki śmierci w przekładzie Wojciecha Charchalisa. Kto zna inne powieści Saramago, choćby Wszystkie imiona i Miasto ślepców, nie będzie zawiedziony (chyba że zarzuci autorowi powtarzanie pewnych pomysłów). Kto nie zna tego pisarstwa, znajdzie w Rozterkach śmierci wszystkie charakterystyczne dla autora rozwiązania stylistyczne i fabularne. A także przekorny dowcip i inteligencję.
Tym razem pomysł na zawiązanie akcji związany jest z (nie)umieraniem. Od nowego roku w pewnym kraju (nie jest to Portugalia, gdyż kraj nie ma dostępu do morza) ludzie przestają umierać. Niby dobrze, a jednak nie do końca – oprócz euforii i patriotycznych uniesień mamy też do czynienia z protestami. Odejście śmierci rodzi też nowe problemy. Niezadowoleni są przedsiębiorcy pogrzebowi, szpitale, domy opieki i towarzystwa ubezpieczeniowe. Ekonomiści załamują ręce – ponieważ ludzie nie umierają, ale się starzeją, rośnie liczba niezdolnych do pracy, za to pobierających rentę (skąd my to znamy). Problemy ma też Kościół, bo chwieje się tradycyjna teologia. Sytuacja stwarza cały szereg paradoksów, których nie są w stanie rozwikłać nie tylko księża na czele z kardynałem, ale i filozofowie ze wszystkich filozoficznych szkół. Pierwsze sto stron powieści to właściwie ćwiczenia z wyobraźni – napiszcie, co by było, gdyby nagle ludzie przestali umierać. Saramago ma kilka ciekawych pomysłów – na przykład wymyśla, a raczej pozwala wymyślić pewnej biednej rodzinie, sposób na przechytrzenie nowego (nie)porządku. Rodzina po prostu wywozi chorego dziadka do sąsiedniego kraju – po przekroczeniu gdzieś w polu linii granicznej staruszek umiera. Z czasem proceder się upowszechnia, co powoduje zainteresowanie się nim mafii. A także konflikt międzynarodowy z sąsiednimi krajami, które nie chcą być zastępczą umieralnią. Tylko że wojna z krajem, którego żołnierze nie giną, jest bez sensu (jak każda wojna). W dodatku żołnierze z wrogich armii dezerterują na stronę nieumierania. I tak dalej…
Tak się to toczy, aż śmierć (każe pisać swoje imię małą literą) zmienia zdanie. Przyznaje się do błędu, a nawet do dwóch. Pierwszym było zaniechanie wykonywania obowiązków, drugim – dotychczasowa wielowiekowa praktyka zabijania ludzi bez ostrzeżenia. Teraz każdy będzie dostawał list ostrzegający – na tydzień przed śmiercią. Jak to zmienia życie ludzi w powieściowym kraju? O tym opowiadają kolejne rozdziały (następne 100 stron + zakończenie). Różnica między częścią pierwszą a drugą jest jednak taka, że teraz z ogólnego tła autor wydobywa dwoje bohaterów – śmierć jest rodzaju żeńskiego, stąd zaimek dwoje, bo drugi bohater jest mężczyzną. Nie będę zdradzał, co się tam między nimi dzieje (nie jest zresztą trudno się domyślić), powiem tylko, że ważną rolę odgrywa w całej historii muzyka. I to jaka – suity wiolonczelowe Bacha. Już za to kocham tę książkę.
Napisałem, że powieść liczy ponad 200 stron (konkretnie – 270), ale trzeba tu, by zachować ścisłość, zastosować jakiś przelicznik, uwzględnić – tak to nazwijmy – współczynnik Saramago, konieczny ze względu na styl. Jak niektórzy wiedzą, styl naszego (w znaczeniu: tutaj omawianego, a nie: polskiego) autora charakteryzuje się długimi zdaniami, wtrąceniami i dziwną interpunkcją. Dialogi nie są wyodrębniane z tekstu, poszczególne kwestie nie są nawet kończone kropkami (choć zaczynają się od wielkiej litery), co sprawia początkowo spore trudności. Z czasem można się przyzwyczaić, a nawet polubić ten zagmatwany wywód, z którym przychodzi się nam zmierzyć. Zastanawiając się, kto co powiedział, zastanawiamy się niejako przy okazji nad sensem wypowiedzi. Tak nas autor podszedł. Dodatkowo co jakiś czas pozwala sobie na autotematyczne uwagi, wręcz polemiki z narratorem, któremu wytyka nieścisłości i językowe uproszczenia. Wniosek z tego prosty: nie jest łatwo opowiedzieć historię. Autorowi Rozterek śmierci jednak się udało.