…pobłogosław, Panie! Tak sobie sparafrazowałem tytuł książki Rafała Wosia Lewicę racz nam zwrócić, panie! Sparafrazowałem, bo w oryginalnym tytule brakuje jakiegoś przymiotnika, co psuje rytm. A skąd wiemy, jaki ma być rytm? Bo w myślach mamy rytmiczny wzorzec pieśni Boże, coś Polskę, którą parafrazuje Woś. Ale znana z kościołów i patriotycznych demonstracji pieśń też jest parafrazą – hymnu autorstwa Alojzego Felińskiego, który stworzył utwór adresowany do cara Aleksandra – po kongresie wiedeńskim króla Królestwa Polskiego. Pieśń Felińskiego w dość oczywisty sposób nawiązuje do hymnu God Save the King. Czy wyzwolimy się kiedyś z kołowrotu nawiązań i odniesień? A może na tym właśnie polega kultura – na dialogu z przeszłością i układaniu na nowo zestawu intelektualnych puzzli? W każdym razie to wzruszające, że autor pretendujący do miana intelektualnego przewodnika polskiej lewicy odwołuje się do monarchistycznych pieśni. Książka ukazała się w serii Post Factum (marka wydawnictwa Sonia Draga) – tej samej, w której opublikowano niedawno recenzowane tu przeze mnie eseje Franzena.
Rafał Woś jest bardzo ciekawym autorem. Pisze o ekonomii i politycznych ideach w „Tygodniku Powszechnym” i „Dzienniku. Gazecie Prawnej”. Pisał też w „Polityce”, ale redakcja zerwała współpracę po głośnym artykule w „Wyborczej”, w którym Woś zachęcał lewicę do współpracy z Jarosławem Kaczyńskim. Przy okazji „Wyborcza” zamknęła rubrykę, w której mieli się wypowiadać zapraszani na gościnne występy autorzy. Woś myśli nieszablonowo, a że ma przy tym na różne sprawy szerokie spojrzenie, oparte na bogatych lekturach – jego pisanie bywa inspirujące. Oczywiście z wieloma jego tezami można się nie zgadzać, ale na pewno warto je przemyśleć. Główna teza omawianej tu książki w oczywisty sposób wynika z tytułu – Polsce potrzebna jest lewica. Zdaniem Wosia ma to być tradycyjna lewica walcząca o prawa pracownicze, równiejszy podział bogactwa, dostęp do usług publicznych itd., a nie lewica obyczajowa – skoncentrowana na prawach mniejszości seksualnych i walce z kościołem. Ale czy rzeczywiście lewicy nam tak strasznie brakuje? Mnie nie brakuje, ale do błagań Wosia mógłbym się przyłączyć. W zdrowym systemie powinno jednak być miejsce na (mądrą) lewicę, prawicę i liberalne centrum, inaczej nie ma żadnej dyskusji, a różnice programowe się zacierają.
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej, zatytułowanej Lewica tu była, otrzymujemy omówienie gospodarczej i politycznej historii od początków cywilizacji, przez czasy Mieszka I, aż po I wojnę światową. Wizja Mieszka jako kapitalisty handlującego niewolnikami ze światem arabskim jest intrygująca, analizy wpływu globalnej koniunktury na naszą historię w dawnych czasach – również. Mniej ciekawy jest poczet lewicowców wszystkich stuleci, w którym obok Róży Luxemburg lądują Mickiewicz, Kościuszko czy Edward Dembowski (a nawet Stefan „Grot” Rowecki). Warto jednak zwrócić uwagę na przywołanie dwóch modnych obecnie intelektualistów: Thomasa Piketty’ego z jego spostrzeżeniem o większych zyskach z kapitału niż z pracy oraz Waltera Scheidela z jego książką The Great Leveller. Wnioski? Ponieważ bogaci zawsze chcą być jeszcze bogatsi, nierówności rosną aż do momentu, gdy stają się nie do zniesienia – wtedy przybywa któryś z jeźdźców Apokalipsy (wojna, rewolucja, katastrofa humanitarna lub chaos polityczny) i w wyniku gwałtownych zmian wszystko się wyrównuje, by po jakimś czasie zacząć całą zabawę od nowa – fortuny znów zaczynają rosnąć. Lewica czasami wymusza wymusza wyrównanie szans, dzięki czemu opóźnia katastrofę, a czasami tę katastrofę przyspiesza.
Tytuł drugiej części opatrzony jest znakiem zapytania: Lewica jest? To dalszy ciąg historii polskiej polityki i ekonomii – od PRL-u do dzisiaj. Woś krytykuje reformy Balcerowicza i zastanawia się nad bezkrytycznym popieraniem gwałtownie wprowadzanych zmian rynkowych przez wiele sił politycznych i większość mediów. Przypomina też, że papież na początku lat 90. krytykował komunizm, ale też widział konieczność cywilizowania kapitalizmu. Co ciekawe, tego akurat prawie nikt w Polsce nie chciał słuchać. Lewica stała się umiarkowanym sojusznikiem obozu liberalnego (przesunięcie się socjaldemokracji do centrum). W kwestiach ekonomicznych nie miała wiele do zaproponowania, stopniowo wycofując się też z kolejnych przestrzeni. Ostatni fragment tej części to wyliczenie, co lewica oddała. Na liście mamy związki zawodowe, państwo dobrobytu, sport, stadiony, puby (stały się niedostępne dla zwykłego pracownika) czy rozwiązania transportowe. Przede wszystkim lewica straciła jednak otwartość. Woś ciekawie pisze o lewicowej ortodoksji, której praktycznie nikt nie jest w stanie sprostać. Z postulatami ekonomicznymi czy równościowymi kandydat na lewicowca dostaje w pakiecie cały zestaw poglądów (na przykład na temat małżeństw jednopłciowych), których prawie nikt nie jest w stanie w całości zaakceptować. Natomiast bloki prawicowe są na tyle zróżnicowane, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Frakcje mogą się spierać, ale póki razem wygrywają…
Trzecia część to podkreślone wykrzyknikiem zaklęcie Lewica będzie! Tu mamy zarys programu – Woś proponuje lewicy zerwanie z liberałami i próby „udomowienia prawicy”, czyli ucywilizowania rządzącej włądzy. Co ciekawe, autor nie podziela dość powszechnej krytyki odnoszących w Europie coraz większe sukcesy populizmu. Raczej widzi tu trafne odczytanie nastrojów społecznych w sytuacji, gdy duża część wyborców nie znajduje dla siebie oferty. Ludzie chcą zmian, zwłaszcza po kryzysie roku 2008. Tymczasem w ofercie tradycyjnych partii wszystko jest już ustalone (raz na zawsze?) – jest koniec historii, są zasady wolnego rynku, prawa ekonomii i prawa człowieka, do tego nieunikniony postęp technologiczny (robotyzacja). W zasadzie nie ma nad czym głosować, więc co z demokracją? Tymczasem płace przestają rosnąć, mieszkania drożeją, a miejsca pracy są zagrożone. Trzeba szybko coś wymyślić, na przykład… dochód gwarantowany. I tu ciekawostka: Woś widzi w programie 500+ (w momencie pisania książki jeszcze nieobejmującym każdego dziecka) najpełniejszą realizację idei powszechnego dochodu podstawowego (UBI) – modnej wśród zachodnich intelektualistów koncepcji rozwiązania przynajmniej części problemów. Dzięki państwowym funduszom inwestycyjnym (surowcowym) i opodatkowaniu robotów każdy dostawałby co miesiąc stałą sumę, pozwalającą na pewną swobodę finansową. Testowane za granicą, w Polsce już prawie wprowadzone.
Książkę Rafała Wosia dobrze się czyta. Wywód jest przejrzysty, a tezy solidnie, choć trochę jednostronnie udokumentowane (z podaniem źródeł). Pretensje można mieć o używanie pewnych terminów, np. słowa „konserwatywny” autor używa zarówno dla określenia kierunku politycznego, jak i w znaczeniu „zachowawczy”. W efekcie pisze o obyczajowej lewicy XXI wieku jako o małym, konserwatywnym środowisku. Nie do końca też wiadomo, dlaczego wyrównanie dochodów miałoby być tak cudowne. Woś przyjmuje tę tezę a priori i powtarza jak mantrę, trochę jak liberałowie zdanie o równowadze budżetowej. Współczynnik Giniego jest tu głównym kryterium oceny społeczeństw. Osobiście nie jestem zwolennikiem spłaszczania dochodów. Wosiowi za jego książkę dałbym dużą premię.