Jedni chcą wyższych podatków dla bezdzietnych, inni dla tych, którzy dzieci posiadają. Ja bym podatków nie podwyższał nikomu, żadna z frakcji mnie nie przekonuje, choć mają swoje argumenty. Na przykład taki, że posiadanie dzieci zatruwa planetę i chcąc chronić klimat, z dzieci trzeba zrezygnować. A kto rezygnować nie chce – niech płaci. Taka intelektualna prowokacja. Dajmy się więc sprowokować i rozważmy słuszność stojącego za tą propozycją przekonania, że posiadanie dzieci szkodzi środowisku i że jest nas na świecie po prostu za dużo. Odpowiedzialni ludzie mieliby więc z potomstwa świadomie rezygnować, bo przecież w ciągu życia takie dziecko wytworzy (bezpośrednio lub pośrednio) ileś tam ton dwutlenku węgla, górę plastiku i zużyje wodę, którą można by napoić stado słoni. Ponieważ konsumujemy coraz więcej, musi być nas coraz mniej, a wtedy ziemia jakoś da sobie radę.
Intuicyjnie nie mogę się z takim poglądem zgodzić, jakoś budzi mój sprzeciw. Być może nie mogę się z tym zgodzić instynktownie. Przecież wszystkie zwierzęta duże i małe, wszystkie bakterie, grzyby i rośliny – wszystko, co żyje, chce się rozmnażać. Czy wyższość człowieka miałaby objawiać się akurat w zanegowaniu tego powszechnego prawa? Muchy, żaby, bociany czy króliki rozmnażają się i nigdy nie pomyślą, że jest ich za dużo. Gdy naprawdę jest ich za dużo – nie mają co jeść i umierają Albo poluje na nie ktoś silniejszy. My nie lubimy polowań, najchętniej byśmy ich zakazali. Dziki, wilki czy bobry mają prawo do rozmnażania się, a ludzie nie?
Chęć posiadania dzieci jest nie tylko czymś naturalnym, ale i szlachetnym. Wynika z miłości i skutkuje miłością (do dziecka). Mówiąc górnolotnie, czyni życie trochę sensowniejszym. Co oczywiście nie znaczy, że nieposiadanie dzieci odbiera życiu sens. To niewątpliwie tylko jedna z opcji i można wybrać inaczej (albo nie mieć szansy wyboru z różnych względów). Tylko czy trzeba w ten wybór mieszać sprawy klimatu?
Można określić ślad węglowy dla każdego człowieka, można też wyliczyć, ile w ciągu życia wykona oddechów, ile zje mięsa, ile trzeba spalić benzyny, by go zawieźć na te wszystkie zajęcia i wczasy. Ale czy będzie to cała prawda? Pełny bilans? Weźmy chociażby pod uwagę wakacje. Z obserwacji zachowań moich znajomych jasno wynika, że single i bezdzietne małżeństwa często wybierają się w dalekie podróże (a nawet na weekendowe wypady za granicę), podczas gdy małżeństwa z małymi dziećmi wolą letniska blisko miasta albo kwatery nad morzem, a w weekendy spacerują po parkach, co jest rozrywką bardzo energooszczędną. Przy dzieciach często przestaje się palić, rzadziej urządza się całonocne imprezy i w ogóle żyje się spokojniej, bardziej ekologicznie. A teraz uwaga – argument koronny: ludzie posiadający dzieci bardziej się przejmują. Ogólnie stanem planety, ale i stanem zieleni pod blokiem. To oni krzyczą w telewizyjnych programach interwencyjnych w sprawie wysypiska czy ubojni: nie pozwolimy truć naszych dzieci! Jeżeli coś powstrzymuje pazernych szefów przemysłowych gigantów przed truciem środowiska, to właśnie przyszłość ich własnych dzieci. Może i my na tej słabości skorzystamy. Dylemat: albo dzieci, albo klimat może znaleźć niespodziewane rozwiązanie – klimat dla dzieci!
Oczywiście nie jestem głuchy na kontrargumenty, na przykład o pieluchach. To zdumiewające, ile rozkładających się przez setki lat pampersów są w stanie zabrudzić współczesne dzieci. Jednak dość łatwo temu zaradzić, wracając do tradycyjnych rozwiązań (wyspiarskie Vanuatu zakazało już używania pampersów). Podobnie jak można zaradzić nadprodukcji plastiku czy marnowaniu wody. Nie wylewając dziecka z kąpielą.
Ale załóżmy, że nowy trend zaczyna się przyjmować (może już się przyjmuje?) i ludzie nie chcą mieć dzieci. Społeczeństwo coraz bardziej się starzeje. Czy to byłoby rzeczywiście dobre dla środowiska? Czy miasta pełne niedołężnych staruszków (przy garstce młodych) mogłyby funkcjonować? Czy miałby kto wywozić śmieci, produkować prąd, obsługiwać oczyszczalnię ścieków, naprawiać to, co się popsuło? Czy ludzkość wróciłaby do pieców na drewno i pieczenia jedzenia nad ogniskiem czy może siedemdziesięciolatkowie konserwowaliby sieci cieplne i panele słoneczne na dachach? A co z wyludniającymi się wsiami, stepowiejącymi polami, azbestem i chemią na składowiskach? Jeżeli rzeczywiście nabroiliśmy w przyrodzie, to nie możemy abdykować i się po prostu wycofać. Ktoś musi zrobić trochę porządku.
Foto: Public Domain Pictures Pixabay