Najbardziej przykre dla kogoś, kto lubi książki, jest uświadomienie sobie, że w ciągu życia nie przeczyta wszystkich, które by chciał, nawet gdyby się bardzo postarał. Załóżmy, że spośród dotychczas napisanych przez ludzkość pozycji wartą przeczytania jest jedna na tysiąc. Nawet przy tym ograniczeniu prognozy są niezbyt optymistyczne. Co w przypadku, kiedy chcemy wrócić do jakiegoś tytułu, bo treść uleciała z pamięci? Wracać? Iść dalej? Do nowych, niepoznanych. Dwie godziny poświęcone jednemu autorowi to dwie godziny utracone na rzecz drugiego. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. I nigdy nie wiemy, ile nam tych dób zostało. Jesteśmy skazani na arbitralność. Ostatnio całkiem arbitralnie zapoznałem się z dorobkiem intelektualnym Stanisława Lema. Przeczytałem zbiory felietonów, esejów, listy i wywiady rzeki z polskim pisarzem. W tym czasie mógłbym przeczytać kilka całkiem grubych tomów innych autorów. Ale decyzji nie żałuję.
Lem jako pisarz posiada trzy kluczowe, według moich kryteriów, cechy: ma coś do powiedzenia, umie to jasno wyrazić i nie boi się tego robić. Tego brakuje współczesnym twórcom. No, może oprócz pewności siebie. Autorów wysoko oceniających swoje możliwości jest coraz więcej, każdy ma coś ważnego do napisania. Ci, którzy poznali receptę na życie, wydają poradniki. Ostatnio nastąpił wysyp publikacji biograficznych i autobiograficznych. Czy jest jeszcze ktoś, kto nie ma biografii? Albo nie napisał autobiografii? W tej wydawniczej powodzi giną rzeczy wartościowe, jeśli w ogóle mają szansę się pojawić.
Informacji w świecie przybywa. Trzeba sobie uświadomić, że na kuli ziemskiej mamy jej aktualnie 10 do potęgi 17 bitów. Pewne minimum scalania jest więc wskazane, tylko że wszystko zmierza ku chaosowi. Lem pisze, że wiedza empiryczna jest jak rura tłocząca do rzeczywistości, lawinowo, dane, których ludzkość nie nadąża przetwarzać, porządkować i rzetelnie poddawać ocenie etycznej. Okres, w którym filozofia regulowała pojęciowo świat, minął, bo nauka zdominowała ją przez skalę i tempo odkryć.
Imponująca jest rozległość i głębia wiedzy, a także spójność poglądów polskiego pisarza. Chyba na każdy temat ma on do powiedzenia coś trafnego i zupełnie nieoczywistego. Spośród tak wielu fascynująco wyłożonych analiz i opinii, trudno wybrać choć kilka, które można by było nawet skrótowo przybliżyć.
Uderzające w wypowiedziach Lema jest świdomość, jak bardzo ograniczone są ludzkie możliwości poznawcze. Widzimy tylko to, co jest blisko i to, co jest oświetlone. Rzeczy oddalone i znajdujące się w ciemnościach, poznajemy za pomocą rozmaitych protez technologicznych, fizyki i matematyki. Mówienie za pomocą terminologii naukowej o dzielących nas od innych galaktyk dystansach, opis zjawisk fizycznych związanych z czarnymi dziurami, powstanie uniwersum – to wszystko jest, dosłownie, jak opowiadanie ślepemu o kolorach. Poza zmysłami ogranicza nas, bardzo krótki z punktu widzenia wszechświata czas naszego życia. Dlatego kiedy patrzymy na niebo, dostrzegamy nieruchomy obraz, choć w rzeczywistości kosmos jest miejscem dynamicznych zmian, ruchu i spektakularnych zjawisk.
Warto wspomnieć o opisywanej przez Lema, niesamowitej własności materii, polegającej na tym, że istnieje ona tylko w pewnym przedziale ciśnienia, temperatur, grawitacji. Jeśli bowiem spojrzymy na przykład na dostatecznie dużą gwiazdę, która się zapada, to okazuje się, że materia zapada się w nicość. W jaki sposób się to dzieje? Ta gwiazda sama „wyciska się” z przestrzeni do „nigdzie”, do punktu. Świadczy to o tym, że nieściśliwość cząstek elementarnych nie jest własnością bezwzględną, gdyż po przekroczeniu pewnych parametrów ciśnienia grawitacyjnego stają się one ściśliwe nieskończenie. To już przekracza granice fizyki, fizyka ogłasza tu swój własny upadek, bo nie jest w stanie przewidzieć, co dzieje się dalej.
Podobnie fascynująca właściwość materii ma miejsce, kiedy schodzimy w jej głąb, w coraz mniejsze możliwe do zarejestrowania cząsteczki – kwanty. W tak zwanym efekcie EPR napotykamy bardzo interesującą kwestię, wyglądającą na absurd: jeśli mamy rozlatujący się atom, a w nim dwie cząstki o spinach, których strzałki są ustawione w przeciwnych kierunkach, to już „patrząc” na nie, niejako dokonujemy wyboru, w jakim kierunku lecą. Jak to się dzieje, trudno powiedzieć, bo to jest niezgodne z całą naszą wiedzą. Co więcej, jeśli te spiny znajdują się w dowolnie dużej odległości od siebie, na przykład jeden w Pasie Oriona, a drugi na Ziemi, to określenie kierunku jednego z nich powoduje tym samym ustalenie strzałki drugiego, co by świadczyło, że istnieje jakieś momentalne, ponadświetlne oddziaływanie informacyjne. Jak to wykorzystać? Jeszcze nie wiadomo. Bo to jest kompletnie sprzeczne z naszą wiedzą i z całym układem logiki, zbudowanym na doświadczeniu zmysłowym. Ale to prawda. W świecie kwantów obowiązuje logika kwantowa i nic na to nie można poradzić. Cała masa eksperymentów pokazuje, że w tym mikroświecie wszystko dzieje się zupełnie inaczej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.
Sporo te kwanty namieszały w nauce, bo także podważyły Newtonowski obraz świata, ukazując, że ostateczne dno rzeczywistości poznawanej i poznawalnej jest fluktuacyjne, a nie składa się z żadnej ostrej, dającej się do końca ujednoznacznić struktury. Stąd właśnie zrodził się wielki awans statystyki, a także kategorii przypadku. Rzuca to także nowe światło na powstanie wszechświata, który narodził się, według jednej z ostatnich koncepcji, na skutek fluktuacji nicości. Jest jak gdyby gigantyczną pożyczką bez pokrycia, wziętą od nicości przez wszechświat. Brzmi to zupełnie niewiarygodnie, ale teoria ta jest obecnie na poważnie dyskutowana przez naukowców.
W jednym ze swoich felietonów Lem wykazuje olbrzymią przewagę struktur biologicznych tworzonych przez naturę nad produktami technologii wytwarzanej przez człowieka. W świecie ludzkim do stworzenia przedmiotu niezbędne są dwa czynniki: narzędzie i materiał, który ono obrabia. W naturze jest inaczej, narzędzie jest jednocześnie materiałem. Kod dziedziczny to informacja, która ma moc stwarzania bytów, które zawiera w swoim zapisie. Jest słowem, które staje się ciałem, jak parafrazuje Pismo Święte Lem. I przedstawia dalej bardzo ciekawy pomysł, który nazywa hodowlą informacji. Chodzi o to, by technologia działania żywego organizmu została wprzęgnięta do roboty, do której wcale nie była stworzona. Pomysł polega na tym, aby elektrony otaczające atomy grupowały się – w zależności od pola elektromagnetycznego – raz z jednej strony cząsteczki, a raz z drugiej. Wtedy odpowiadałyby układom „tak-nie” lub „zero-jeden”, a to są już elementy logiczne, czyli molekuły występujące w tym momencie w roli jednostek logicznych. Dzisiaj wydaje się to granicą wszelkich dalszych postępów w tej dziedzinie.
Fascynujące są też poruszane przez Lema kwestie dotyczące kodu genetycznego, który pisarz definiuje jako rodzaj języka. Istnieją dwie znane nam kategorie języków: języki miękkie i twarde. Języki miękkie to nasze zwyczajne języki etniczne, wieloznaczne. Najbardziej skrajnym przykładem języka miękkiego jest poezja albo malarstwo abstrakcyjne. Języki twarde mają budowę cegiełkowo-atomową i w skrajnych przypadkach są to języki bezkontekstowe, a więc takie, w których kontekst nie jest potrzebny do rozumienia. Na przykład niektóre języki maszyn cyfrowych albo język kodu genetycznego. Jest to pierwszy język, jaki powstał na ziemi, i nie należy tego traktować jako metafory. Jest to język, którym mówią organizmy organizmami do organizmów. Artykulacjami tego języka są zarówno roślinne, jak i zwierzęce gatunki w przyrodzie. DNA to informacja wysłana znikąd donikąd. Jej podstawową funkcją jest tworzenie organizmów. Tworzy na oślep, co widać po gigantycznej bioróżnorodności i ilości „ślepych uliczek”, gatunków, które nie przetrwały. Z punktu widzenia przeżycia, organizmy proste: bakterie, owady, małe ssaki są znacznie lepszym „produktem” genów niż człowiek. Jest on, z punktu widzenia funkcji kodu genetycznego, niepełnym zwierzęciem. Niepełnym, bo na pewnym etapie ewolucji utracił zwierzęce odruchy, kultura jest tym, czym gatunek homo sapiens wypełnia lukę po tych zwierzęcych automatyzmach.
Co leży u podstaw myśli Lema? Według mnie, wynikające z empirycznej percepcji przeświadczenie o zupełnej obojętności wszechświata względem człowieka. Z tego założenia wyrastają wszystkie poglądy i koncepcje głoszone przez pisarza. Świat nie ma wobec człowieka żadnych intencji, ani dobrych, ani złych. Dlatego wywodzenie systemów aksjologicznych z porządku naturalnego jest nieporozumieniem. Z ustaleń nauki, więc również i biologii, nie można metodą logicznych wnioskowań wyprowadzać żadnych sądów wartościujących. Jeśli jednak uprzemy się i imputujemy ewolucji etykę, to trzeba powiedzieć, że jest ona najstraszliwszą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Spoza procesu ewolucyjnego, pisze Lem, przeziera niebywałe bezosobowe okrucieństwo, w związku czym rozpoznanie mechaniki specjacyjnej kłóci się silnie z intuicjami etycznymi bliskiej nam etyki chrześcijańskiej. Dlatego, wyjaśnia Lem, nasza moralność znalazła się aktualnie pod bardzo ciężkim obstrzałem. Coraz trudniej wypowiadać arbitralne sądy etyczne, bo nie mają one żadnej solidnej podstawy. Nauka daje odpowiedź na pytane, jak zbudować bombę atomową, ale na pytanie, czy ją zbudować – już nie. Żaden fizyk nie może rozstrzygnąć kwestii, czy należy ją zrzucić na jakieś miasto, bo takie decyzje należą do ludzi z innej branży.
Lem nie ma dla nas dobrych wiadomości. Cała historia ludzkości to jedno mgnienie sekundy na geologicznym zegarze. Żyjemy w tempie nieprawdopodobnego przyspieszenia. Jesteśmy w sytuacji człowieka, który wyskoczył z dachu pięćdziesięciopiętrowego budynku i w tym momencie znajduje się na wysokości trzydziestego piętra. Ktoś się wychyla i pyta: „Jak tam?”, a spadający mówi: „Na razie wszystko w porządku”. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromna prędkość nami zawładnęła. Mając coraz silniejsze technologie, coraz słabiej kontrolujemy kierunek, w jakim one zmierzają.
Co robić wobec tych niezbyt optymistycznych prognoz? Pierwszym krokiem powinno być zaprzestanie wpuszczania w przestrzeń publiczną kolejnych informacji, niewspieranie wszechotaczającego nadmiaru, niemnożenie bytów. Przydałaby nam się odrobina autokrytyki. Jak wiele, wielu z nas uczyniłoby dobrego dla świata, gdyby powstrzymało się od wydawania kolejnych książek. Jak bardzo takie samoograniczenie ułatwiłoby dotarcie do wartościowych autorów, jak na przykład Stanisław Lem. By pod koniec życia móc powiedzieć, jak słynny matematyk Niels Abel, który w wieku dwudziestu paru lat wymyślił całki eliptyczne: Czytałem tylko mistrzów, nigdy uczniów.