Dłuższa przerwa w pisaniu nie oznacza na szczęście (niestety?) dłuższej przerwy w czytaniu. Bardzo to jest przyjemne, to czytanie, zwłaszcza że przy okazji można sobie pokupować różne lektury bez wyrzutów sumienia, jakie mamy, gdy wydajemy pieniądze na ciuchy, wódkę albo gadżety. Bo tutaj wydajemy przecież dla własnego rozwoju i na chwałę kultury (i SNG Kultury). Zatem kupujemy książki, lekko wydając pieniądze. A jak wiadomo – pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy (Marylin Monroe).
Skala jak zwykle sześciogwiazdkowa:
****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.
Maciej Gnyszka – Dlaczego networking nie działa **** (dla tekstu), *** (dla idei)
Żywo i bystro napisana, książka ta niestety kłóci się zupełnie z moją życiową postawą. Poznawanie wpływowych ludzi wyłącznie w celu zwiększenia swoich dochodów jest mi niestety całkowicie obce. A tego, w skrócie, dotyczy Dlaczego networking nie działa – organizowaniu sieci biznesowych znajomości. Zapewne nie zrobię ani kariery, ani pieniędzy, ale może będę bardziej zadowolony z siebie, że nie traktuję ludzi instrumentalnie. Networking, choć najpewniej świetny dla robienia biznesu i uzyskiwania wpływów, ma jeszcze jedną gorszą stronę – styk pieniędzy prywatnych i publicznych. Na tym styku dość trudno odróżnić go od zawoalowanego kumoterstwa.
Szymon Augustyniak – Mimochodem o chodzeniu *****
Urocze i przyjemnie ciekawe. Chodzenie w ujęciu kulturowym. Historia chodzenia i historia postrzegania tego chodzenia. Wędrowanie i włóczenie się, celowe i bez celu, poczynając od czasów starożytnych aż do dziś. Nie wiem, czy wiecie, ale epigonów tego najwcześniejszego chodzenia było doprawdy wielu, także wśród poetów i myślicieli. Niestety, był tam też rozdział o butach. Z tego powodu w ramach kryzysu wieku średniego zająłem się studiowaniem historii firm obuwniczych. W sklepach.
Bardzo przyjemna, erudycyjna lektura.
Adam Wajrak – Wilki *** i pół
Mam małe zastrzeżenie do Adama Wajraka – nie odpowiada mi jego styl pisania. Nadaje się między innymi dla przedszkolaków, co niewątpliwie poszerza spektrum czytelnicze, ale też osłabia dla mnie przekaz książki. Nieco naiwne i zbyt „tłumaczące”. Osobiste spojrzenie na wilki i opisane spotkania bezpośrednie autora z tymi drapieżnikami. Bardzo ciekawe są spostrzeżenia kulturowe dotyczące tych zwierząt, które przepaścią dzielą Europę Zachodnią i Wschodnią. W naszej części świata wilki były od zawsze do dziś codziennością (a są coraz bardziej, bo rozszerzają w ostatnich latach swoje pole działania, są już nawet w kujawsko-pomorskim i na Kaszubach), były elementem pejzażu, tak jak sarny czy dziki. Pomimo szkód wyrządzanych w gospodarstwie powszechna jest wiedza, że raczej unikają człowieka, a ataki wilków na ludzi należą raczej do bajek i opowiadań, jakie serwuje się dziewczętom przy ognisku, żeby zrobić większe wrażenie. W Europie Zachodniej, znacznie bardziej uprzemysłowionej, a jeśli nie uprzemysłowionej to pozbawionej potężniejszych połaci lasów, wilki wytępiono już parę wieków temu i wiedza o nich przetrwała w świadomości społecznej niemal wyłącznie właśnie w takich legendach. Stanowią one główny nurt myślenia o wilkach i za ich sprawą tępi się każdy ich ślad, jeżeli tylko niebacznie się tam pojawią. Wzbudzają strach, często paniczny i zupełnie nieuzasadniony. Co gorsza, często jest to niestety strach czynników zarządzających (władz), gotowych likwidować wilki bez zastanowienia. Cieszmy się, że cywilizacja nie dotarła u nas tak daleko. Jeszcze żadnego wilka na wolności nie widziałem. Ale nadal mogę mieć nadzieję.
Patrick Smith – Pilot ci tego nie powie ****
Latanie jest fascynujące. Parę razy dawałem temu wyraz w swoich blogowych wpisach. Wiedzieli o tym już bracia Wright i Otto Lilienthal. A może i nawet Ikar z Dedalem. Wiele osób już nie zauważa tego faktu, latając co chwila i wsiadając do samolotu niby do PKS-u do Ostrołęki. Kury, kaczki, drób… co w tym fascynującego. Mimo że romantyczne epoki w lotnictwie już przeminęły, nawet dzisiejsza epoka wielkich pasażerskich transportowców może być interesująca – choćby przez swoją niezwykłą sprawność. Tutaj mamy wszystko z pierwszej ręki – widziane z kokpitu. Jak wygląda odprawa przed lotem, jakie informacje dostaje pilot przed lądowaniem, czym ogólnie różnią się Airbusy od Boeingów, jak w praktyce wygląda ścieżka kariery w lotnictwie cywilnym, kto jest krezusem, a kto pariasem w tym fachu. Przeczytałem z dużym zainteresowaniem. Zwłaszcza, że autor ma otwartą głowę, potrafi pisać, a jego życiowym hobby (jak się okazuje – bardzo rzadkim wśród pilotów) jest podróżowanie i zwiedzanie. Najciekawsze wydały mi się w całej książce opisy, jak bardzo współczesne lotnictwo jest uzależnione od chwilowych warunków fizycznych. Pogodowych, i to nie tylko od wiatru czy ulewy, ale od ciśnienia atmosferycznego, czyli np. od wysokości lotniska nad poziomem morza, także od rozmieszczenia ciężaru w samolocie. Nie wpływają one oczywiście bezpośrednio na to, czy samolot bezpiecznie doleci do celu, zwłaszcza że jest to obwarowane wielce rygorystycznymi przepisami, ale trzeba je ściśle uwzględniać przy startach i lądowaniach. Jest to wyższa filozofia i także za jej znajomość piloci są przyjemnie opłacani.
Antoni Dudek – Reglamentowana rewolucja *****
To książka niezwykle stara, jak na nasze polityczne realia. Pierwsze wydanie z 2004 roku (teraz jest nowe, uzupełnione). Stara, ale jara. Spojrzenie historyka na przemiany w Polsce, od komunizmu aż do demokracji, przez pryzmat wszelkich zapisów, jakie zostały po PZPR. Skonfrontowane z wydarzeniami znanymi od strony opozycyjnej. Kiedyż to zaczęły się pomysły w partii na zmianę ustroju? Bardzo wcześnie się zaczęły. Co najmniej kilka lat przed 1989 rokiem. Po pierwsze od usunięcia z wierchuszki partii większości twardogłowego betonu, po drugie od likwidacji w milicji Wydziału Przestępstw Gospodarczych. Po trzecie od ustawy Wilczka. Spowodowało to masowe zakładanie spółek i spółdzielni przez lokalnych członków PZPR i wspaniale rozkwitające uwłaszczanie się na majątku państwowym, z przyzwoleniem, a raczej z przymknięciem na to oka samej góry partyjnej. Dudek oddaje w książce cały nastrój kompletnego uwiądu PRL, z którego wielu „władców Polski”, ale też szeregowych członków zdawało sobie sprawę. Podejmowano różne próby stworzenia koncesjonowanej opozycji, pod skrzydłami Kościoła (nieudana), przede wszystkim wzmacniania OPZZ Miodowicza (nad którym u schyłku ustroju utracono zupełnie kontrolę), a więc podzielenia się odpowiedzialnością za kollaps gospodarczy z kimkolwiek akceptowanym przez społeczeństwo. A może i w ogóle z kimkolwiek. Przy okazji dostajemy ze stenogramów narad partyjnych różne, znacznie bardziej dosadne i soczyste wypowiedzi Jaruzelskiego o przyszłych rozmówcach z Okrągłego Stołu:
Przecież Wałęsa wyrósł w ciągu kilku dni. (…) Wiemy na jakiej fali on wyrósł, to jest zrozumiałe. Ale porównać tego głupka z Miodowiczem, to są przecież dwa światy, to są Himalaje i Góry Świętokrzyskie. Więc należałoby to [promowanie lidera OPZZ – przyp. A.Dudka] robić mocniej, pokazując robotniczą drogę tow. Miodowicza.
Dalej towarzysze radzieccy, a przede wszystkim Gorbaczow odmawiają bratniej pomocy. Zatem koncesje na rzecz Solidarności muszą iść znacznie głębiej, bo nie ma innego wyjścia. Książka Antoniego Dudka ujawnia, jak wielki wpływ na owe koncesje i strategię delikatnego (dla partii) rozmontowywania ustroju mieli trzej panowie, nieco zapomniani przez historię, a znani raczej z innych działań – Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i Władysław Pożoga. Owa „Grupa Trzech” była najbliższymi Jaruzelskiemu konsultantami i strategami, podsuwającymi różne scenariusze i piszącymi dobitne oceny. Te nazwiska są wręcz kluczowe.
Potem historia dogadywania się i połowicznie wolnych wyborów, które się okazały jeszcze bardziej połowiczne, kiedy wystraszeni nadmiernym sukcesem opozycjoniści zmienili ordynację wyborczą w trakcie ich trwania, żeby więcej partyjnych dostało się do parlamentu. A potem okres zawieszenia, polukrowanej komuny, w której nie wszystko zostało po staremu, ale też niewiele i bardzo stopniowo działo się po nowemu. Władza PZPR waliła się za to jak domek z kart, głowa nie wiedziała, co czyniła ręka, kompletnie usamowolniła się kiszczakowa Służba Bezpieczeństwa, otwarcie odmawiając popierania partyjnej linii, OPZZ stało się zadziorem dla komunistów, a bratnie partie ZSL i SD nie wahały się wbić im noża w plecy. Degrengolada maksymalna. Towarzysze i bezpieczniacy pousadzali się już tymczasem w odpowiednich bankach i spółkach. Tylko szeregowemu członkowi terenowemu nie było zbytnio do śmiechu. No i Jaruzelskiemu. Oddajmy mu głos po raz ostatni: Na ostatnim posiedzeniu Biura Politycznego(…) przypomniałem losy Karoliny Kózki [błogosławiona kościoła, zamordowana przez radzieckiego żołnierza podczas próby gwałtu], która rzeczywiście obroniła cnotę, ale nie obroniła życia. My musimy obronić życie naszej partii, musimy obronić siłę naszego socjalistycznego państwa, bo nas nie beatyfikują potem po zgonie, a będą się najwyżej śmiać.
Elisabet Åsbrink – Made in Sweden. 60 słów, które stworzyło naród *** i pół
Historia Szwecji w cytatach i słowach, które według autorki ukonstytuowało dzisiejsze społeczeństwo. Niestety, przyznam, że zapewne zbyt dla mnie hermetyczne. Za mało znam historię Szwecji i zbyt odległe mi te cytaty. Autorka pisze o konflikcie szwedzko-duńskim, konfliktach religijnych, emancypacji kobiet, nie omija zaczadzenia szwedzkich elit hitleryzmem i ideami eugenicznymi. O Skansenie, o IKEI, o tolerancji szwedzkiego społeczeństwa, o moście nad Sundem. Niemniej ciężko mi oceniać, czy te cytaty rzeczywiście idealnie nadają się na opis dzisiejszego społeczeństwa tego kraju. Niektóre wzbudzają niepokój, nad którym autorka przechodzi do porządku dziennego, na przykład: W tym kraju nie można tego mówić głośno – które uznaje za absurd wobec całkowitej (według niej) wolności słowa w Szwecji. Skąd zatem takie stwierdzenia? Czy przypadkiem pod powłoką oświeconego humanizmu i politycznej poprawności nie drzemie jakiś ukryty nurt myśli? Albo na przykład „#MeeToo”, które Elisabeth Åsbrink wstawiła, jako jedno z socjotwórczych szwedzkich haseł. W Szwecji?! Kraju szeroko reklamowanym jako państwo równego traktowania i pełnej emancypacji kobiet?
Wiele jest tam rzeczy ciekawych, na przykład o tym, jak bardzo silnie Szwecja jest chłopska i wiejska. A kilka haseł wydaje się bardzo uniwersalnych, na przykład to o współczesnej coraz silniejszej indywidualizacji społeczeństwa, w poprzek wcześniejszym tendencjom wspólnotowym – ma wymowny tytuł „Na mój sukces musi pracować cała drużyna”. To cytat ze Zlatana Ibrahimovića, gwiazdy szwedzkiej piłki nożnej.
Kilka moich ksenofobicznych uprzedzeń do Szwedów także utrudnia mi jednoznacznie pozytywną ocenę tej książki. Na przykład taki fakt, że jeśli niebacznie przemyci się na pokład promu do Szwecji psa albo kota, to wykryte podlegają one zgładzeniu po dopłynięciu na miejsce, niezależnie od okoliczności i protestów właściciela/właścicielki. Tak stanowi szwedzkie prawo. I cóż mi po tym, że tolerancja tam kwitnie, jak mi psa chcą mordować.
Bogusław Bujała – Afabulacje, aliteracje ****
Największą wadą tej książki jest niespójność. To patchwork złożony z historii rodzinnych oraz autorskich rozważań, dotyczących liter alfabetu i skojarzeń, jakie dla niego niosą. Z jednej strony książka pełna niezwykle ciekawych historii, niektóre z nich poruszające, wstrząsające i wyraziste. Zapadające w pamięć. Ta na przykład, wspaniała:
Igora – pierwszy świat
1939-1945
Przeżyje dzięki bratu. Nie tyle obecność brata go ocaliła, co brata nieobecność. Można powiedzieć – ocalił go duch brata (…)
I już, już mają wywlec Igora, tego podejrzanego, skośnookiego szesnastolatka spod łóżka, już mają go kolbą w plery walnąć… gdy tymczasem uchylają się drzwi szafy. Tam… Tam wisi. On – ów błogosławiony Duch. SS Geist.
Czarny, wyprasowany, z trupią główką – galowy mundur SS. Igor wie, że polową wersję podziurawili źli, jugosłowiańscy bandyci. Brat leży gdzieś w rowie, bez butów, może nago. Ale mundur jak spod igły, prawie nieużywany, ten mundur ocala gałąź Czebotarewów. Pośmiertny dar. Dzięki czarnemu duchowi Igor może wrócić do osieroconych książek. (…)
19 stycznia 1945 przed jego oczami zadziwiający widok – Piotrkowską, obwieszoną jeszcze swastykami, samotny gieroj się skrada. Mongoidalna nieufność z karabinem na sznurku. Pod stopami Igor czuje drżenie. To czołg, odważnie za gierojem rozgniatający krawężniki. Wtedy Igorowi się przypomni, że trzeba rozpalić w piecu. Koniecznie. Trzeba napalić. Do tej pory nie było czym, ale teraz jest – mundurem. Niedawno go uratował, ale teraz może go zabić. Nie chce się palić, nie ma cugu i mundur się sprzeciwia. Igor tnie go na kawałki, jakby mordował brata. Żal mu tego pięknego krawiectwa, tej sztywnej czapki z podniesionym denkiem, na koniec tych kilku demaskujących zdjęc. Piec kaflowy będzie urną Czebotarewa, którego imienia nie znamy. I każda w nim rozpałka będzie przywoływała Igorowi ducha.
Z drugiej strony wyczuwa się przesadne folgowanie fantazji przez autora. Odpływanie w skojarzenia jedynie jemu znane, łączenia ryzykowne, szycie grubymi nićmi, żeby patchwork nie pruł się to tu, to tam. Ciekawe, dowcipne, ale czasem zbyt nierówne i drażniące, żeby w pełni błyszczeć.
Bogusław Bujała, Maciej Rawluk – Post(a) Romana ***
Częściowo się zawiodłem. Zawiodłem się tekstem o wyprawie do Rumunii, bo zbyt powierzchowny, lekki. Sama impresja. Lubię Rumunię, jest to jeden z dwóch krajów, w którym mógłbym żyć i się rozmnażać, oprócz kraju ojczystego (byłem kilka razy i opisywałem – TUTAJ). Ale jest to kraj podobnie jak nasz skomplikowany. Nie poczułem tej komplikacji u Bogusława Bujały. Natomiast odczułem ją w zdjęciach Macieja Rawluka. Mało dosłownych, ale dzięki anturażowi pogniecenia bardzo mi się z Rumunią kojarzących. Książka pół na pół.
Michael Korda – Bitwa o Anglię. Strategia zwycięstwa******
Świetna, wciągająca jak wir lektura. Panorama wojny powietrznej, od szerokiego kąta przygotowań, podchodów politycznych, małych zwycięstw w gabinetach, pozwalających odnosić w rezultacie te naprawdę gigantyczne zwycięstwa – na niebie. Nie tracąc sił własnych zmóc niezwykle silnie wyposażonego wroga. Zbliżenia na wielce charakterystyczne postacie tej walki – marszałka lotnictwa Hugh Dowdinga, kostycznego i zasadniczego oficera brytyjskiego, który dokonał rzeczy niewykonalnej – stworzył wątłymi siłami pierwszy na świecie pełny system obrony, obejmujący sieć radarów, setki obserwatorów, liczne lotniska i bazy zaopatrzeniowe, a przede wszystkim – w czasach kompletnie analogowych – pomieszczenie, w którym w czasie rzeczywistym obrazowano cały teatr wojenny nad Wielką Brytanią. I to, uwaga uwaga, z wyliczonym kilkuminutowym wyprzedzeniem! Mamy portret Hermanna Goeringa, sybaryty i konesera sztuki, zdolnego przespać najważniejsze wydarzenia, rządzącego niepodzielnie i bezapelacyjnie niemieckim lotnictwem, pod koniec bitwy o Anglię uzależnionego silnie od kodeiny, która powodowała huśtawki nastrojów. Ale mamy też życie codzienne baz lotniczych i relacje tak bliskie, jak tylko to możliwe zza sterów samolotowych. Niektóre relacje wywołują nieliche wzruszenie, zwłaszcza relacje osiemnastolatków latających spitfire’ami.
Zobaczyłem jak Brian wypuszcza serię do prowadzącego, zobaczyłem jak tamten pilot wprowadza maszynę w półbeczkę, i już wiedziałem, że jest mój. Machinalnie kopnąłem ster w lewo, żeby dostać tamtego pod właściwym kątem, nastawiłem przycisk spustowy na „ogień” i oddałem czterosekundową serię z pełnym odchyleniem. Przeszedł przez moje celowniki i zobaczyłem jak pociski smugowe ze wszystkich ośmiu karabinów maszynowych trafiają w cel. Przez sekundę wydawało się, że wisi nieruchomo, potem wystrzelił płomień i samolot zniknął z pola widzenia (…) Stało się. Moją pierwszą reakcją było zadowolenie (…). A potem poczułem zasadniczą słuszność tego wszystkiego. On zginął, ja żyłem; równie dobrze mogło być na odwrót; i to też w jakiś sposób byłoby słuszne – pisze to Richard Hillary, świeży absolwent Oxfordu, który niedługo potem zginął.
Czytamy też o innych wątkach, choćby o Pomocniczej Jednostce Transportowej, która dostarczała nowo zbudowane samoloty z fabryk na lotniska. Relacja mechanika lotniczego: Hurricane wylądował i pokołował pod dyżurkę. Pilot wyłączył silnik i wysiadł z kokpitu, a kiedy szedł do dyżurki, zdjął hełmofon i przygładził włosy – to była kobieta, nie mogła mieć więcej jak dziewiętnaście lat i dostarczyła Hurricane’a na miejsce jednego z zestrzelonych. Nie mogłem w to uwierzyć!
W sporo rzeczy w tej książce ciężko uwierzyć, ale przecież – zdarzyły się. Lektura świetnie zrównoważona. Czytałem z wielką przyjemnością.
Maria Szarapowa – Niepowstrzymana****
Jest to najlepsza autobiografia tenisistki/tenisisty, jaką czytałem. A to dobra rekomendacja, bo czytałem parę. Wielką zaletą jest bezpośredniość i pewna bezceremonialność, jaką Szarapowa prezentuje. Nie waha się przed mocnymi charakterystykami rywalek, czego wszystkie czytane przeze mnie biografie/autobiografie starannie i politpoprawnie unikają. Po drugie szczere przyznawanie się do swoich poważnych słabości (a imię ich – Serena Williams). Znajdziemy sporo rzetelnych i dokładnych opisów uczuć i emocji, jakie towarzyszą temu okrutnemu dość, samotniczemu sportowi (opisałem go kiedyś – TUTAJ).
Do tego wszystkiego jest to opowieść kobiety, która wyrwała się cudem i własną pracą spod Czernobyla i tamtejszej radzieckiej i poradzieckiej magmy do podboju skrajnie komercyjnego USA i szeroko pojętego Zachodu. Różnice pomiędzy krajami i pewien szok kulturowy stanowi również fajny smaczek tej książki. Nie jest to wielka literatura, ale w kategorii tenisowej – bardzo ciekawa.
Barbara Magierowa, Antoni Kroh – Z polskiego na nasze czyli prywatny leksykon współczesnej polszczyzny******
Szczegółowe omówienie tej książki – TUTAJ. Osiemsetstronicowa księga – cegła opisująca w codziennych, celnych, a często pieprznych powiedzonkach, krótkich dowcipach, zbitkach słów potocznych całą rzeczywistość polską, począwszy od 1945 roku. Nowomowa partyjna, gadki opozycyjnych brodaczy w wyciągniętych swetrach, grepsy taksówkarskie, żargon milicyjny, lekarski i prawniczy. Jest tam przekrój przez wszystko. Wyjątkowe w swej oryginalności opracowanie o rzeczach, o ktorych nie przeczytacie w żadnej innej książce historycznej.
Przekraczała go granica. Steinhaus po wojnie trafił do Wrocławia, tworząc Wydział Matematyczny na połączonych Uniwersytecie i Politechnice. (…) W ankiecie na pytanie, czy przekraczał granicę Związku Radzieckiego, napisał, że to granica dwukrotnie przekraczała jego.
Ubizm. Jakie są główne style w sztuce socjalistycznej? Fornalizm, ubizm i neorepresjonizm. [Zasł. Warszawa 1958]
Wyszłam z nogą do lekarza [kartka na kiosku, Gorlice 1979]
Wędlina robotniczo-chłopska. Dostałam tyko wędlinę robotniczo-chłopską: trzeba zjeść póki czerwona, bo wieczorem będzie zielona [1977]
Znasz francuski? – Osobiście nie znam, ale dużo dobrego słyszałem [Zasł. Wrocław 1967]
Im więcej wybitych zębów, tym większa swoboda języka. Hasło z manifestacji w 20. rocznicę Marca’68 [1988]
Prezes, ustami swego rzecznika prasowego, nabrał wody w usta.
Jerzy Dobrowolski – Ze wspomnień moich pamiętników****
Serwus jestem nerwus Jerzego Dobrowolskiego oraz jego wykład o najnowszych „tryndach” w języku polskim dźwięczą mi do dzisiaj w głowie. Człowiek-orkiestra. Fantastyczny dowcip, wyczucie i umiejętność rzucania aluzji w mrocznych latach cenzury. Ze wspomnień moich pamiętników powstało z zapisków i notatek już po jego śmierci. Mimo tego jest to całkiem spójna książka. Ponieważ większa część notatek była pisana do szuflady, jako reakcja na „coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistość”, to napisana była otwarcie, z rzadko spotykaną w PRL szczerością. Czarno na białym. O kłamstwach władzy, odwracaniu kota ogonem, dewaluacji języka, degrengoladzie kulturalnej, cenzurze i wycinaniu autorów z literackiego obiegu. Sporo o stosunkach panujących w telewizji i radiu. Całość kończy się zgrabnie tekstami kabaretowymi, nad którymi pracował w ostatnich latach Dobrowolski. Książka ze specyficznym urokiem i dowcipem, zwłaszcza dla tych, którzy oglądali autora na scenie.