And I wish I was James Bond
Just for a day.
Kissing all the girls
Blowing bad guys away.
(Scouting For Girls „I wish i was James Bond”)
Jestem z jednej strony nasycony jak gąbka. Południowymi Włochami. Z drugiej strony jestem nienasycony. Uczucia te kipią z każdym kilometrem zobaczonych apulijskich nadmorskich równin i dzikich, suchych gór Basilikaty, które tak bardzo przypominają Toskanię. Tyle że bez cyprysów. I bez willi bogaczy. I bez dzikich tłumów turystów. Z tego nasycenia nie wiem, co Wam opowiedzieć. Jeśli już muszę coś wybrać, to opowiem może o własnej klęsce.
Jest taki ranking – najstarszych miast na świecie, nieprzerwanie zamieszkiwanych. Co byście obstawiali? Jerozolimę? Ateny? Rzym? Pekin? Kair? Ja też bym je obstawiał. Owszem, łapią się do tego zestawienia ze swoimi kilkoma tysiącami lat historii. Niestety, wysiadają przy górskim miasteczku z włoskiej Basilicaty. Dziesięć tysięcy lat nieprzerwanego zamieszkiwania! Jak się nazywa to miasto? Z pewnością o nim słyszeliście, przynajmniej w tym roku, to Europejska Stolica Kultury 2019 – Matera.
Wszystko przez miękką skałę olbrzymich wąwozów Matery – podziurawionych jaskiniami i łatwych do dziurawienia. Od paleolitu do 1952 roku osiedlali się tam ludzie, zwabieni łatwością rzeźbienia schronień i bliskością wody. Zbudowali miasto, które nie ma struktury, prawie nie ma sieci ulic, a jedynie schody i przejścia, w którym nie ma parterów, pięter i piwnic, bo twoja piwnica leży akurat na dachu sąsiada. Za to już w średniowieczu dorobiło się proto-sieci cystern na wodę i prymitywnych wodociągów na deszczówkę. Miasto ewoluowało i rozrastało się z pierwotnej doliny pełnej jaskiń do domów przybudowanych do zbocza, z wydrążonymi w skale pomieszczeniami. Od VIII wieku osiedlali się tu benedyktyńscy mnisi i religijni emigranci z Bizancjum, kujący kościoły skalne. Od X wieku Matera była siedzibą biskupstwa. Obrosła średniowiecznymi kościołami i zamkiem, szczyt wzgórza rozbuchał się po trochu renesansowymi pałacami feudałów i barokiem kościelnym, ale jaskinie i ich mieszkańcy trwali nieprzerwanie, kontynuując tradycje paleolitu. Z nędzy do pieniędzy, z pucybuta milioner – dzisiaj Europejska Stolica Kultury. Sześćdziesiąt lat temu była to prawdziwa czarna otchłań , dantejskie piekło i jądro malarycznej ciemności.
Na podłodze leżały psy, barany, kozy i świnie. Każda rodzina ma do rozporządzania jedną taką jamę i sypiają tu wszyscy razem: mężczyźni, kobiety, dzieci i zwierzęta. W ten sposób żyje dwadzieścia tysięcy ludzi. Dzieci bez liku. W upale, w chmarach much, w kurzu jest ich pełno wszędzie, zupełnie nagich albo okrytych jakimś łachmanem. Nie widziałam nigdy takiego obrazu nędzy, a przecież jestem przyzwyczajona już, z racji mego zawodu, mieć do czynienia co dnia z dziesiątkami dzieci biednych, chorych i źle utrzymanych. O tak rozpaczliwym widowisku nie miałam jednak pojęcia. Patrzyłam na dzieci siedzące przy drzwiach w gnoju, w słońcu, z oczyma na pół przymkniętymi, o powiekach czerwonych i nabrzmiałych. (…) Spotkałam też inne dzieci z twarzami pomarszczonymi jak u ludzi starych i wysuszonych z głodu, o włosach pełnych wszy i nieczystości. Większość z nich miała brzuchy wzdęte, olbrzymie, a twarze żółte i cierpiące wskutek malarii. Kobiety widząc, że zaglądam przez drzwi, zapraszały mnie do wejścia. Widziałam więc w tych jaskiniach ciemnych i cuchnących leżące na ziemi dzieci, przykryte jakimiś łachmanami i dzwoniące zębami w ataku febry. „Chrystus zatrzymał się w Eboli” Carlo Levi 1945 (opis pochodzi od siostry autora, lekarki i społeczniczki – Luisy Levi)
Ta książka (powieść) wstrząsnęła włoskim powojennym społeczeństwem i rządem, który de facto z niej dowiedział się, że na południu ludzie żyją w ukryciu życiem z prehistorii, bez prądu, bieżącej wody, kanalizacji w wielotysięcznym mieście, podczas gdy bogata północ wozi się Fiatami Millecento i buduje rekordowo szybkie pociągi elektryczne (opisane przeze mnie TUTAJ). Podjęto radykalne środki – włoscy architekci i urbaniści zbudowali współczesną, modernistyczną część miasta, a ludność z jaskiń (zwanych Sassi) została przymusowo do niej przesiedlona.
Przesiedlenie było drastyczne. Pomimo nędzy i chorób mieszkańcy dawnej Matery tworzyli społeczność zwartą, współdziałającą, mającą silne więzi i własny dialekt. „Ci s ‚avondë silë silë na mmelë monghë në fasilë” – mawiają materanie – „ci, którzy wywyższają się tylko, nie są warci nawet ziarna fasoli”. I jak widzicie, po znakach diakrytycznych, nie jest to za bardzo po włosku. Przesiedlenie rozwaliło społeczność, zdewastowało kulturę, choć poprawiło warunki mieszkaniowe. Były liczne przypadki nielegalnego powrotu do starych domostw, aż część z nich została zagrodzona i zamurowana. Stara Matera została zapomniana na trzydzieści lat, będąc świadectwem i symbolem biedy południowych Włoch, którym nie należało się zbytnio chwalić. Jeszcze dziesięć – piętnaście lat temu było to miasto zapomniane przez turystykę i nie wymieniane jako rzecz godna uwagi, a jeśli – to w drugiej kolejności. Wtajemniczeni jednak poznali się szybko na nieziemskiej malowniczości Matery.
Od 1949 roku nakręcono w upadłym i zrujnowanym mieście czterdzieści dziewięć filmów. W kontekście Matery i jej ostatniej kariery kulturalnej wspomina się niemal wyłącznie o „Pasji” Mela Gibsona. Ale „Pasja” to tylko 1/49 filmografii miasta – w 1961 roku nakręcił tu film „Włochy 1961” na przykład Jan Lenica, w 1964 „Ewangelię wg Mateusza” Pier Paolo Passolini. W 1985 zrealizowano tu „Króla Dawida” z Richardem Gere. Matera zatem żyła kulturalnym życiem ożywiana przez scenografów, pomimo opuszczenia przez mieszkańców. I to na długie lata przed dzisiejszym boomem turystycznym.
Dopiero w latach 80. zauważono, że zrujnowane miasto wraz z dawną społecznością stanowiło unikalną wartość. Od tamtej pory zezwolono na osiedlanie się tam dawnych właścicieli, pod warunkiem przeprowadzenia remontów pod okiem konserwatora zabytków. Matera ożyła na powrót, choć nie tym samym, a nieco bardziej skansenowo-turystycznym życiem – mieści się tu dzisiaj setka kawiarenek, sklepików rzemieślniczych, ale mieszkają też i zwykli ludzie. Filmowy potencjał Matery wzrósł jeszcze bardziej w ostatnich latach, kręci się tu dosłownie co chwila coś, w 2017 nakręcono tu „Wonder Woman”, którą recenzowałem kiedyś – TUTAJ, powstają włoskie seriale religijne. W Materze swój teledysk do „Spit out the bone” nakręciła kilka lat temu także Metalica.
*****************
Najnowszy James Bond ma karygodne opóźnienia. Ostatni film serii, nie do końca dobrze przyjęty przez miłośników „Spectre” w reżyserii Sama Mendesa powstał w 2015 roku, zatem kawał czasu temu. Dawno już produkcja najdłuższej serii filmowej świata nie przeżywała takich kłopotów. Na początek wygasła dotychczasowa umowa producencka z Sony i przez 2016 rok dogadywano się, kto ma Bonda produkować. Sam Mendes odmówił na wstępie roboty reżyserskiej, zaproponowano ją Denisowi Villeneuve, Yannowi Demange i Davidowi Mackenzie, scenariusz czekał już na stole, przygotowany przez etatowych scenarzystów bondowskich – Neala Purvisa i Roberta Wade. W grudniu 2017 team reżyserski rozpadł się, wobec kontrowersji dotyczących scenariusza, a Villeneuve zrezygnował z roboty. Jako głównego reżysera producenci zatrudnili obiecującego Danny’ego Boyle’a, na którego prośbę John Hodge przerobił scenariusz kolejny raz. Wszystko szło nieźle, plany kręcenia filmu się konstytuowały, wszystko dopinano na ostatni guzik, gdy tymczasem w 2018 roku Boyle z hukiem opuścił ekipę. Poszło o koncepcje twórcze. Koncepcje twórcze rzecz najważniejsza, jak wiadomo. Razem z nim zrezygnował scenarzysta. Producenci rozpoczętej już i rozpędzonej machiny mieli raptem 60 dni, aby znaleźć kolejnego reżysera i skonstruować scenariusz od nowa, zanim pieniądze wydane na produkcję trafi szlag. Angaż dostał Amerykanin Cary Joji Fukunaga, a wspomniana para Purvis i Wade ponownie usiadła do pisania fabuły.
W międzyczasie ogłaszano, że Bond wejdzie na ekrany na jesieni 2018, potem, że na jesieni 2019, a ostatnio ustalono, że dopiero w kwietniu w przyszłym roku. Produkcja także się opóźniła. Zdjęcia zaczęte w tym roku w kwietniu na Jamajce zakończyły się kontuzją Daniela Craiga, który trafił do szpitala. Sceny kręcone w maju w studiu w Londynie zakończyły się eksplozją, która zniszczyła dekoracje. Coś ma pecha ten Bond numer 25. No nic, poczekamy.
Jeszcze przed urlopem dowiedziałem się, że plenery filmowe będą kręcone także także w Materze. To jeszcze bardziej wzmocniło pragnienie, żeby zobaczyć to miasto. Zobaczyliśmy i utonęliśmy w zachwycie. Można utonąć na amen. Turystów w Materze siła. Bądź co bądź to środek sezonu. Co ciekawe – olbrzymia liczba turystów włoskich. Tylko Jamesa Bonda ani śladu.
Jak to zwykle we włoskich zabytkach widać, w różnych atrakcyjnych miejscach rusztowania remontowe, nieco przeszkadzające w zdjęciach. We Włoszech remonty wszystkiego, co najpiękniejsze, toczą się przez cały rok, non stop. Ciężko trafić na zabytki bez rusztowań. A efektów i tak nie widać. Nazywa się to fachowo – włoska szkoła konserwacji. Ze szczęką opadniętą zrobiliśmy spacer po Materze, wypiliśmy espresso w odpowiednio uroczych miejscach, strzeliliśmy pięć tysięcy zdjęć czterema różnymi obiektywami i ociągając się, pojechaliśmy.
Dwa dni później odwiedziliśmy Pisticci w Basilikacie. Jest to piękne, wielce urocze miasteczko, leżące na szczycie wzgórza, z widokami na dalekie kilometry gór i wąwozów oraz majaczące dwadzieścia kilometrów dalej wybrzeże. Turystów nie ma tam wcale. To miasteczko zapomniane przez ludzi, senne i puste, zwłaszcza w czasie sjesty. Usiedliśmy w barze, z widokiem takim, za który wielu dałoby się pokroić. Ja także chciałbym tam żyć i rozmnażać się po wsze czasy. Na stole leżała złożona „Corriere del Mezzorgiorno”. A w środku… w środku był zaginiony James Bond w Materze. Zdjęcie, zrobione nieco z góry, pokazywało owe drewniane rusztowania zasłaniające nieco piękny widok na miasto. To były dekoracje filmowe!!! Trzy ostrołukowe okna z płyty OSB, niedokończone przepierzenia ścian i deski na podłodze! Otóż, proszę Państwa – stałem obok dekoracji do jednego z moich ulubionych filmów, wyczekiwanego od czterech lat, i nie poświęciłem im ani jednego z moich pięciu tysięcy zdjęć, uznając za włoski tradycyjny bałagan.
I tą klęską dzielę się z Wami, pozostając w wiecznym, zrozumiałym teraz zapewne, nienasyceniu.
Tekst i zdjęcia – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski