Hieronim lubił spędzać czas w bibliotekach. Najbardziej lubił czytelnie, ale i wśród katalogów czuł tę specyficzną atmosferę skupienia i wtajemniczenia, która zawsze go pociągała. Przychodził po pracy i zostawał do zamknięcia – nie codziennie, ale 2-3 razy w tygodniu, w soboty przesiadywał w bibliotece przez cały dzień. Niczym miłośnik kawiarnianego gwaru zamawiający dla przyzwoitości kawę czy kieliszek wina – on też wypożyczał zawsze jakąś książkę, bardziej by powdychać zapach papieru i farby drukarskiej niż dla solidnej lektury. Tak naprawdę przychodził obserwować ludzi.
Wszystko zaczęło się jeszcze w liceum, kiedy namiętnie czytał. Pochłaniał książkę za książką i wkrótce bogaty rodzinny księgozbiór stał się dla niego niewystarczający. – Idę do biblioteki – mówił coraz częściej rodzicom, którzy brali te deklaracje za sprytną taktykę nastolatka szukającego swobody. – Tylko się za bardzo nie upajaj lekturą – odpowiadali z ironicznym uśmiechem. Te podejrzenia kryły w sobie ziarno prawdy – w bibliotece Hieronim obserwował czytające dziewczyny, można powiedzieć, że upajał się ich widokiem. Piękna i oczytana – to był dla niego ideał. Niestety, takie dziewczyny miały też trzecią cechę: były piękne, oczytane i zajęte, o czym przekonał się kilka razy. Dlatego wkrótce ograniczył się do rysowania na kartkach ich portretów. Bo oprócz książek nasz bohater lubił też rysować – w średniowieczu byłby idealnym kandydatem do pracy w skryptorium.
Tymczasem zdał na ASP. Nadal rysował portrety czytających dziewczyn, co spotykało się z umiarkowanym uznaniem profesorów. Owszem, chwalili warsztat, ale według nich to było za mało na prawdziwą sztukę. Na szczęście wpadł na pewien pomysł, dzięki któremu jego dyplomowa wystawa Zaczytane zyskała chwilową sławę. Hieronim rozwiesił na ścianach galerii kilkanaście portretów, a na podłodze rozrzucił kilkaset wycofanych z osiedlowej biblioteki, mocno zniszczonych książek. Krytyk lokalnej gazety pisał o oryginalnym połączeniu klasycznego rysunku z awangardową ideą instalacji oraz o pełnej wewnętrznego napięcia refleksji na temat kultury wyczerpania przeciwstawionej wiecznie młodej naturze. Zaczytane były sukcesem, którego nigdy nie udało się powtórzyć. Hieronim został więc grafikiem projektującym dla firm strony internetowe, a fascynację czytaniem przeniósł w sferę prywatną.
W bibliotece poznał Małgorzatę, która rozumiała go jak nikt inny. O mało się z nią nie ożenił. Problemem okazały się upodobania chłopaka, który miał ochotę na pocałunki i pieszczoty tylko wtedy, gdy dziewczyna oddawała się lekturze. Gdy urządził dla nich sypialnię o trzech ścianach zabudowanych regałami pełnymi książek (na czwartej były drzwi i lustro podwajające księgozbiór), uznała go za szaleńca i fetyszystę. Potem zapraszał do siebie jeszcze jakieś kobiety, ale żadna nie czytała naprawdę. Niby wodziły wzrokiem po kartach podsuwanej im książki, ale w oczach nie widział zrozumienia. Bez zrozumienia czytały i bez zrozumienia przyjmowały jego pretensje.
Pewnego dnia Hieronim zobaczył w bibliotece ogłoszenie – szukali pracownika do działu wypożyczeń. W sumie czemu nie – pomyślał. Płacili co prawda marnie, ale nie potrzebował wiele. Poza tym zawsze mógł dorobić, projektując jakąś stronę, a praca w bibliotece dawała mu wiele korzyści. Teraz płacili mu za to, co najbardziej lubił i co do tej pory i tak robił po pracy. Miał siedzieć w czytelni i obserwować ludzi oddających się lekturze, czasami przynosił lub odnosił książkę. Dla swoich obserwacji zyskał nową perspektywę – teraz widział ich (je) en face, wiedział też, co czytają – ostatecznie to on podawał im książki. Nowe doświadczenie bardzo go wzbogaciło, choć przyniosło też trochę rozczarowań. Większość kobiet lepiej wyglądała z profilu (tak już jest – wystarczy obejrzeć zdjęcia w dowodach). Okazało się także, że ludzie czytają masę nieciekawych książek – nudne podręczniki, jakieś statystyczne zestawienia, dzienniki ustaw, bibliografie, romanse. Poezji ani wielkiej filozofii prawie tam nie było. Najwyżej klasyka powieści.
Z umieszczonego na lekkim podwyższeniu stanowiska Hieronim patrzył na czytających z poczuciem wyższości, jak nauczyciel na egzaminie. Ale pewnego dnia zobaczył wśród nich siebie sprzed lat – komiczną postać młodzieńca zerkającego ukradkiem na swoje sąsiadki. A potem uświadomił sobie, że jeszcze niedawno sam patrzył z rezerwą na faceta podającego mu książki, zapewne życiowego nieudacznika. Jego nigdy nie miał ochoty portretować. Sporo jednak zależy od miejsca siedzenia – pomyślał. Po miesiącu przestał ciągle obserwować ludzi przy stolikach – zaczął za to czytać to, co oni. Gdy przynosił komuś książkę, brał z półki drugi egzemplarz dla siebie. Starał się czytać w tym samym rytmie, czasami zerkał znad książki w stronę sali i odnajdywał „swojego” czytelnika. Wczuwał się, próbował nawiązać kontakt wzrokowy. Parę razy nawet zagadał przy oddawaniu książki, pytał o opinię, przywoływał jakieś szczegóły. Zaczynał rozumieć, że w literaturze chodzi o wymianę myśli, o inny punkt widzenia. Książki nie są oznakami statusu, rekwizytami w teatrze, nie są też zaczarowanymi lustereczkami, które powtarzają: poniedziałek – ty, wtorek – ty, środa – ty, czwartek – ty… jesteś najmądrzejszy na świecie. Raczej są krzywymi zwierciadłami, w których zobaczyć można swoje śmieszne lub straszne odbicia. Swoje i innych.
A potem sprzedał mieszkanie. Nowym właścicielom zostawił większość książek – w jego dziwnej sypialni chcieli urządzić domową bibliotekę. Zamiast lustra powiesili kupiony w galerii obraz Hieronima z nowej serii. Czytająca SMS była wariacją na temat Vermeera, miała oczy i uśmiech Małgorzaty. W ręku trzymała telefon.