Żona Antoniego poszła za radą sąsiadki i którejś nocy, gdy pijany walił do drzwi, nie wpuściła go do domu. Z frasunku, że chory zamarznie, do rana stała w oknie, wpatrując się w ławkę, na której przysiadł. Oświetlała go podwórkowa latarenka z kloszem w kształcie okrągłej choinkowej bombki. Co jakiś czas ruszał ręką, nogą, głową. Żył. – Nie wpuściłaś mnie, Małgorzato – powiedział bez gniewu, gdy po trzech godzinach mijała, go idąc do pracy. – Nie wpuściłam. – Wyjadę z tego piekła. – Wyjedź dokąd chcesz – odpowiedziała bez pewności, czy sen to, czy jawa, cała ta ich rozmowa. – Chcę się spakować. – Dobrze.
Dała mu klucze do mieszkania i odeszła. W fabryce, zamiast pracować, zastanawiała się, czy Antoni rzeczywiście się wyprowadzi. Czy ma dokąd? Czy w domu zostało jeszcze cokolwiek z cennych rzeczy? Czy coś wartościowego mógłby ze sobą zabrać? Odpowiedź na każde z tych pytań brzmiała: NIE. Wysprzedał już wszystko, nawet żyrandol. Żarówka dyndała na kablu. Kabel. Nie mogła patrzeć na to dyndanie. Wyobraźnia podsuwała jej wtedy straszny obraz. Ucieczkę, jedyną skuteczną. Gdyby chociaż mieli dzieci! Gdyby było dla kogo walczyć. Ale nie mieli nikogo. Córka i syn dawno dorośli i nie odzywali się do rodziców nawet przed świętami.
Po powrocie do domu okazało się, że Antoni jest już spakowany. Wszystkie jego rzeczy zmieściły się w jednej reklamówce i tornistrze. Był to jego własny tornister. Pamiątka z dzieciństwa. Niebieski z czerwonymi odblaskami przymocowanymi do metalowego zamka. – Idziemy, Bury! – powiedział i wstał z krzesła kierując się w stronę drzwi. – Kto to jest Bury? – zapytała. W tym momencie dostrzegła, że pod siedziskiem leżał mały pies. Właśnie wstawał. Ruch sprawiał mu ból. – Przybłąkał się w nocy – powiedział Antoni. – Niech was Bóg prowadzi – rzekła twardo. To nie był czas na litość. Nie da się wciągnąć w takie gierki. Nabrać na bezdomnego, chorego psa. Antoni i Bury wyszli.
Dogoniła ich dopiero na dworcu. – Antek! – zawołała. Nie odwrócił się. Podbiegła i objęła go od tyłu w pasie. – Antoś, kochany! – Co tam, Małgosia? – Pójdziesz wreszcie do szpitala? Stali na pustym peronie. Cisza trwała i trwała. Nie było końca tej ciszy. Wreszcie usłyszeli głośne posapywanie Burego. – Pójdę – odpowiedział Antoni.