Olga Tokarczuk dostała Nobla – nie jest to może wiadomość z ostatniej chwili, ale pewną dozę aktualności jeszcze posiada (w XVIII wieku, który pisarka zdaje się szczególnie lubić, wiadomość ze Szwecji docierałaby właśnie do nas za pośrednictwem posłańca). Uczyńmy to doniesienie trochę bardziej aktualnym, analizując sposoby zbijania kapitału na tym literackim sukcesie – kapitału zwykłego, ale i kapitału symbolicznego czy nawet politycznego. Oto pewna hurtownia książek postanowiła na Noblu dobrze zarobić – gdy dumni z wygranej Tokarczuk Polacy ruszyli do tradycyjnych i internetowych księgarni, cena Ksiąg Jakubowych nagle wzrosła z 45 do 70 zł. Ale co tam, kupujemy! Na fali patriotycznego uniesienia i na złość ministrowi niektórzy kupiliby (co nie znaczy, że potem przeczytali) książkę noblistki nawet za stówę. Sprzedaż więc rosła, podobnie jak zyski księgarskiej sieci. Ale nic nie może przecież wiecznie trwać – w podróży ludzi (tej) księgi na szczyty biznesu musiał w końcu nastąpić przystanek. Wchodzę na ich stronę internetową i co widzę? Promocję widzę – Księgi Jakubowe po 45 złotych. Co za okazja! Chyba kupię, chociaż już mam.
Swoją drogą ciekawe, że sprzedaż książek Tokarczuk aż tak wzrosła. Skoro rodacy zaczęli masowo kupować jej książki, to znaczy, że wcześniej kupowali niemasowo. Tylko niektórzy kupowali, a reszta nie kupowała. Ale wystarczyło, że Szwedzi przystawili literacką pieczątkę jakości i biegniemy do księgarń. No cóż, są ludzie, którzy oglądają tylko filmy oskarowe. Są też tacy, którzy w hipermarketach kupują wyłącznie produkty oznaczone naklejką „SUPEROKAZJA”. Na te z karteczką „OKAZJA” nawet nie spojrzą.
Okazję wykorzystał też pewien dziennikarz, który obliczył, że gdyby ułożyć wszystkie książki Olgi Tokarczuk jedna na drugiej, to powstałaby wieża z Ziemi do Księżyca (mógł się pomylić w obliczeniach). Niektórzy twierdzą, że nie dałoby się jej zbudować, bo by się przewróciła niczym wieża Babel. Gdyby się jednak udało szybko ułożyć i zaklinować jakimś grubym tomem, to Ziemia (nasz dom dzienny) mogłaby się połączyć z Księżycem (naszym domem nocnym), zupełnie jak w mitologicznych prawiekach. Zamiast latać rakietami, na Księżyc wspinalibyśmy się po stopniach literackiego wtajemniczenia.
Z kolei pewna pani krytyk, która wbrew nazwie swojej profesji zachwalała na łamach prasy twórczość świeżo upatrzonej (bo przecież nie upieczonej) noblistki, wykorzystała okazję, by utrwalić feministyczną manierę językową. Stwierdziła, że w jednym z wątków powieści „Bieguni” przez Moskwę biegnie biegunka. Doprawdy znakomita scena, wystarczy uruchomić wyobraźnię. Bieguni i biegunki, feminiści i feministki, politycy i polityczki – wszyscy kochają nagle Olgę Tokarczuk. Naszą Olgę Tokarczuk! Ich Olgę Tokarczuk?
Zachęcony powodzeniem pisarki sam sobie przyznałem literacką Nagrodę Grobla za dowcipne felietony (Alfred Grobel zbił majątek dzięki niewymyśleniu prochu i przekazał go na nagrody dla zdolnych pisarzy o pokojowym nastawieniu). Od razu podniosłem ceny na swoje książki i udałem się pod osiedlowy market z przenośnym stoiskiem literackim. Chciałem sprzedawać i podpisywać. Niestety, nikt nie kupił moich best-selerów rozłożonych na gazecie. Tylko jedna pani zapytała, czy mam coś tej e… e… Tokarczuk.