Czy to będzie Indeks Ksiąg pechowy? Okaże się. Okaże się poniewczasie. Ponieważ, jak się zwierzałem, korzystam między innymi z czytnika, to zdradzę Wam tajemnicę, że istnieje w Internecie sporo legalnych darmowych e-booków – polecam szczególnie stronę IPN-u, jeśli interesują Was książki historyczne. Mnie interesują, zatem jedną z nich tutaj zrecenzowałem. Czy te wszystkie książki jakoś pozytywnie na człowieka wpływają? Nie. Raczej negatywnie. Czuję się coraz głupszy. Wiem że nic nie wiem. Zatem depresja. Taki pech.
Skala jak zwykle sześciogwiazdkowa:
****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.
Szymon Kobyliński – Jak dobrze mieć sąsiada *** i pół
Szymon Kobyliński, jak we wszystkich swoich książkach, gawędzi i gawędzi. W sporej części jest to ciekawa gawęda, sięgająca czasów głęboko przedwojennych (okraszona przednimi rysuneczkami) i szeroko opisująca dawne stosunki społeczne i rzeczy zapomniane. W pewnej części jest to jednak glindzenie. Od czasu do czasu troszeczkę autora ponosi ego i szarżuje ze słabo ukrytymi aluzjami do własnych dokonań – że niby nigdy nic, ale on – to ho, ho! Troszkę to czasem drażniące. Można jednak wybaczyć Kobylińskiemu, wspaniałemu rysownikowi i pasjonatowi historii, białej broni i munduru. Zwłaszcza, że trafiamy w książce na takie ciekawostki:
„Zrobiłem (…) odkrycie społeczno – szewskie: otóż dawnymi laty wzdłuż każdej szosy szła ścieżka niebywałej wręcz gładkości i mocy (nawet tytuł głośnej książki brzmiał wówczas „Ścieżka obok drogi”…) Uklepana na twardo, wyśmienity szlak rowerowy i pieszy. Jeżdżąc teraz po kraju samochodem i klnąc w żywy kamień łażących po asfalcie rodaków – wieśniaków, zatęskniłem nie raz, tysiąc razy do owej bocznej wstęgi, do steczki o gładkości atłasu i twardości granitu. Cóż się z nią u licha stało? Czemuż, jak przed trzydziestoleciem [pisane w latach 70-tych – przypis mój], nie służy pieszym i rowerom, by się bractwo nie szwendało zygzakiem po trasie? I tu nagle olśnienie, godne jajka Kolumba: buty! Tak, buty – wieś przestała być bosa. Toż właśnie stopy, nagie od zakwitnięcia przylaszczek do pierwszego przymrozku jesieni omijały (jeśli był) ostry, zimny bruk, kłujący tłuczeń, czy głębokie koleiny szlaków jezdnych. Toż właśnie niezliczone bose nogi, zwłaszcza kobiet i ruchliwej dzieciarni uklepywały latami boczne ścieżki aż do trwałości szlifowanego monolitu”.
Oraz:
„Dla ilustracji: ktoś opisywał niedawno (…) scenę sprzed tych właśnie trzydziestu kilku lat. Oto dziedzic, rozmówiwszy się w jakiejś sprawie (przez lufcik swojego gabinetu, jak to było we zwyczaju) z interesantem – chłopem, zauważył, że petent po pożegnaniu wsiada na rower i odjeżdża. „Wróć!!” – krzyknął ziemianin, po czym zapowiedział wezwanemu, iż jeśli jeszcze raz ośmieli się w zasięgu wzroku pana siąść bezczelnie na siodełko, to ruski miesiąc popamięta! Nie sposób dziś objaśnić motywów reprymendy, wówczas jednak były – i to obustronnie – oczywiste.”
Jak sam napisał autor – jego dzieciństwo, choć nieodległe, z racji kompletnej zmiany społecznej, jaka się po wojnie dokonała, było znacznie bliższe czasom i stosunkom międzyludzkim z epoki Jana Chryzostoma Paska niż czasom współczesnym. W Jak dobrze mieć sąsiada jest tego sporo. Wyłania się obraz kraju, który jest dla nas egzotyką, a musiał być jeszcze większą egzotyką w czasach gierkowskiego komunizmu, kiedy Kobyliński pisał tę książkę.
Dominika Węcławek, Marcin Flint, Tomasz Kleyff, Andrzej Cała, Kamil Jaczyński – Antologia polskiego rapu *** i pół, dla miłośników rapu: *****
Z jednej strony rap to brutalna i szemrana rzeczywistość, z drugiej – wielu zastąpił on poetyckie tomiki. (Na „tomiki” zżyma się Redaktor Naczelny, ale co tam, jedziemy po krawędzi). Jak każdy gatunek muzyczny jest rap szeroki jak rzeka i mnóstwo wody w nim płynie, zwłaszcza że jest to gatunek szeroko uprawiany. Szerzej z pewnością niż jazz i muzyka klasyczna. Szerzej, bo niektórzy powiedzą, że łatwy. Zapewne. Ale też dzięki tej szerokości zbiera on cały męt i brud rzeczywistości, o które w innych gatunkach trudno. No i też każdy znajdzie coś dla siebie – od blokerskich przechwałek po artystowskie rozważania, od przekazu prosto w mordę po rymotwórstwo i skojarzenia pierwszej wody, nie gorsze niż u Osieckiej i Przybory. Antologia polskiego rapu stara się tę szeroką rzekę jakoś ogarnąć, skanalizować i opisać – jest niezłym przewodnikiem, choć nadaje się głównie dla osób, które rap jeśli nie lubią, to przynajmniej akceptują. We wstępie dostajemy subiektywny skrót historii polskiego rapu Tomasza Kleyffa (syna Jacka), w posłowiu – podsumowanie napisane przez DJ600V Sebastiana Ignatowicza. Pośrodku opis i cytaty z dwustu utworów wybranych jako reprezentacja polskiego rapu ostatnich dwudziestu lat. To znaczy nie do końca ostatnich, bo Antologia była wydana przez Narodowe Centrum Kultury w 2014 roku. Od tego czasu pojawili się na scenie kolejni ciekawi raperzy, których w książce nie ma, np. DJ Silk.
Dużym pozytywem tego zbioru jest mocny, subiektywny opis i wybór, który dobrze się czyta. Negatywami natomiast dwie rzeczy: zbytnia gloryfikacja utworów, do których autorzy mają nastawienie bez wyjątku entuzjastyczne (ja bym tam zjechał co nieco), oraz niewątpliwa konieczność dostępu do Youtube podczas czytania tej książki, bo inaczej nie wiadomo, o czym się czyta.
Książka jest dostępna darmo, jako e-book – TUTAJ
Adam Sitarek – Otoczone drutem państwo. Struktura i funkcjonowanie administracji żydowskiej getta łódzkiego *****
Jest to de facto praca naukowa. Ale wstrząsająca. Skrupulatny, chłodny opis piekła na ziemi, jakie miało miejsce w moim rodzinnym mieście (i naznaczyło je piętnem po wsze czasy – pisałem o tym w felietonie „Niemcy” – LINK). Dodajmy jednak, że było to piekło niezwykle starannie zaaranżowane i takie, jakiego nie było gdzie indziej. Wszystkie wyjścia były złe i to, jak zostało zorganizowane łódzkie getto – też było fatalnie złe.
Pierwsze skojarzenia, jakie się nasuwają – zachowując proporcje – Korea Północna. Z całą podobną konsekwencją dla egzystujących tam ludzi. Tyle tylko, że nad owym wewnętrznym totalitarnym reżimem zawisła jeszcze wszechmocna niemiecka machina śmierci.
Autor pisze w zakończeniu: „W działaniu administracji żydowskiej getta łódzkiego widoczne były, przy zachowaniu odpowiedniej skali, pewne cechy występujące w państwach autorytarnych, m.in. narastająca centralizacja, wzrastające znaczenie organów policyjnych, a także stopniowe wypaczanie funkcji poszczególnych agend oraz narastająca korupcja i niewydolność aparatu administracyjnego. (…) W getcie popularne stały się sformułowania „protekcja” i „plecy”, za którymi kryły się sposoby dotarcia do osób decydujących o przydziale żywności i lekarstw oraz obsadzie stanowisk. Zatrudnienie, w resorcie bądź jednym z urzędów, stawało się stopniowo jedną z najpewniejszych gwarancji przetrwania.”
Od siebie dodam, że getto łódzkie miało nawet kult jednostki – w postaci Chaima Rumkowskiego, autorytarnego przywódcy o dramatycznych losach – który to kult załamał się po słynnym przemówieniu, w którym nakazał społeczności oddanie na śmierć dzieci i starców.
Przez getto łódzkie przeszło około 200 tysięcy osób, przeżyło zaledwie około 5 tysięcy. Rozbudowana administracja wewnętrzna getta służyła do rozdziału pomocy, ochrony porządku, ale przede wszystkim do sprawnego zarządzania społecznością i organizowania pracy, w nadziei, że przydatność produkcyjna getta wykluczy lub chociaż opóźni jego likwidację. Wobec narastającego niemieckiego terroru i przyjęcia doktryny „ostatecznego rozwiązania” nadzieje te okazały się nic niewarte – administracja stała się, mimo woli, jednym z trybów machiny zagłady, decydując o życiu lub śmierci szeregowego mieszkańca. Wszystko to jest straszliwym obrazem kompletnego zagubienia wszelkich humanistycznych wartości, w jakie chciałoby się wierzyć. Dowodem, że nie sposób zachować człowieczeństwa w nieludzkich czasach.
Praca autora jest godna podziwu – zgromadził wszelkie dostępne nazwiska, przypomniał wszystkie oddziały administracji getta, opisał na podstawie wspomnień świadków nastroje mieszkańców i urzędników i nieustannie zmieniający się stosunek do owego minipaństwa (był nawet specjalny oddział kominiarski getta, służby porządkowe, zaopatrzeniowe, medyczne i apteczne oraz więzienie, były i wille wypoczynkowe dla wyższych urzędników). Relacjonuje egzystencję i zagładę, opisuje szczegółowo los Chaima Rumkowskiego i jego współpracowników (wszyscy zginęli w niemieckich obozach). Opisuje zupełnie rozbieżne koleje różnych oddziałów administracji getta, trwających w coraz większej nędzy, pracujących na rzecz ocalenia lub też staczających się w autorytarne grupy siejące postrach i znienawidzone przez mieszkańców.
„Na marginesie warto odnotować jeszcze jedną cechę, wyróżniającą aparat administracyjny getta łódzkiego – to zachowana po nim niezwykle bogata dokumentacja” – pisze Adam Sitarek w zakończeniu. Dzięki niej udało się napisać tę wstrząsającą pracę naukową. Być może powstaną kolejne.
Książka dostępna za darmo, jako e-book – TUTAJ
Mariusz Surosz – Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów *** i pół
Mimo geograficznej bliskości niewiele się zna szczegółów z ostatnich stu lat czeskiej historii. A jest ciekawa, mniej krwawa niż nasza, ale nie mniej dramatyczna. A może i mądrzejsza. Edvard Beneš i Emil Hácha postawieni pod ścianą, skwitowani w ówczesnej Polsce wierszykiem „Hitler Háchę wziął pod pachę i zaprosił na kiełbachę, a Hácha z tej uciechy oddał mu całe Czechy” są u nas zbanalizowani do cna. Co mieli robić ci biedni czescy przywódcy? Jak zwrócił mi uwagę współfelietonista Krzysztof Gol – na dzisiejszej polsko-czeskiej (a ówcześnie niemiecko-czeskiej) granicy pod Kudową stoją do dziś linie potężnych bunkrów i umocnień, skierowanych do obrony przed Niemcami. Przemysł czeski produkował też jedne z najlepszych czołgów i dział, w czym miał wieloletnią praktykę. Ale co z tego? Sudety, wraz z umocnieniami pod Kudową, zostały niecnie sprzedane Hitlerowi. Nie to, że sam je sobie wziął – zostały sprzedane ponad głowami Czechów przez społeczność międzynarodową pod wodzą Anglii i Francji. Zatem występując zbrojnie na swoich umocnieniach, Czesi występowaliby nie tylko przeciw Hitlerowi, ale całej rzeszy wielkich europejskich graczy. A potem, po utracie Kraju Sudeckiego było już po kiełbasie… tfu! po herbacie. Czesi zostali okrążeni i nie mieli szans na cokolwiek. Wybrali więc trwanie, za wszelką cenę. Ta taktyka jest u nas często wyśmiewana. To może garść statystyk, rodem z Wikipedii – w II wojnie światowej Polska straciła 17% swojego społeczeństwa. Czechy tymczasem 2,4%. Czy życie tych naszych setek tysięcy było warte zysków, jakie Polska uzyskała po II wojnie?
Książka Surosza przedstawia po kolei losy wybitnych czeskich postaci – prezydentów i premierów (w tym komunisty Klementa Gottwalda i Karla Franka, czeskiego Niemca, późniejszego ministra do spraw Protektoratu), działaczy politycznych i społecznych, pisarzy i poetów. Wśród nich najbardziej chyba dramatycznej i przeze mnie zapamiętanej – Aloisa Eliáša – premiera Protektoratu Czech i Moraw, człowieka rozpaczliwie lawirującego i będącego Konradem Wallenrodem u Niemców, za co został w 1942 roku stracony.
Mariusz Surosz przedstawia owe postaci w sposób rzeczowy, ale może zbyt mało namiętny i emocjonalny, nie ze wszystkimi jesteśmy w stanie się wystarczająco zaprzyjaźnić (lub znielubić) – daleko tej książce do reporterskiej dramatyczności Mariusza Szczygła, który szarpie wyobraźnię dobitnymi faktami według szkoły Kapuścińskiego. „Pepiki” są ciekawe, ale bardzo stonowane, mogę też zarzucić książce niejednolitość – kilka rozdziałów zostało tam dopisanych później i – wydaje się – nieco na doczepkę, a nawet w nieco innym stylu. Niemniej – warto ją przeczytać, żeby nie kojarzyć Emila Háchy tylko z oddaniem Czech Hitlerowi.
„Uwielbiał prowadzić samochód i robił to dobrze. A zarzuty, że jeździ za szybko, kwitował pokrętną – jak na prawnika – argumentacją: >Mam się zabić przy sześćdziesięciu na godzinę? To wolę się zabić przy stówce<„.
Szymon Kobyliński – Zbrojny pies, czyli zestaw plotek *****
Julian Tuwim, Jerzy Zaruba, profesor Tadeusz Kulisiewicz, Bronisław Linke, Hugo Steinhaus, Wańkowicz, członkowie rodziny Kobylińskiego, niezwykłe wprost postaci z jego dzieciństwa, oryginałowie i erudyci, jakich dzisiaj się (chyba) nie uświadczy. Ojciec autora – Zygmunt Kobyliński, agronom i nauczyciel po SGGH, społecznik i fachowiec, później oficer i więzień oflagu. Detaliczny opis życia w wiejskim majątku, historie wojenne, konspiracja, tajne komplety. Losy wiejskich Żydów, znanych postaci w sąsiednim miasteczku. Do tego anegdotki, wierszyki i przyśpiewki zawarte w końcowym „aneksie”. To najlepsza książka Kobylińskiego. Bardzo dobra, bo mocno skupiająca się na ludziach i wspomnieniach o nich – i to jest jej siła. Najbardziej zwarta i nierozdrobniona w dygresjach (choć są i dygresje, oczywiście). Najbardziej osobista – bardziej niż wcześniej czytane wspomnienia autora pt. „Noniusz” (recenzowane w poprzednim Indeksie). Czasem wzruszająca.
Soczyście opisane charaktery, liczne scenki obrazujące nam nie tylko owych ludzi, ale i czasy w jakich żyli, miejsca które były, ale się zmyły, zmiecione wiatrem postępu. Niby książka w tonie krotochwilnym, ale przez sięgnięcie do osobistych korzeni – dająca do myślenia nad stosunkiem do życia i działania przeszłych pokoleń. Bardzo trafiła w moje zainteresowania.
David Lagerkrantz – Ta, która musi umrzeć („trylogia Millennium”) *
Ratunku! Co to za hovno! (jak mawiają nasi czescy sąsiedzi). Od milionera do pucybuta. Od książek Stiega Larssona, mocno czerpiących z problemów rzeczywistości, rozpalających emocje feministek i zwolenników spiskowych teorii dziejów, pełnych precyzyjnych scenariuszy zahaczających o ukryte w szwedzkich szafach trupy z przeszłości, po kompletnie banalną, miejscami idiotyczną, źle napisaną pulpę, która nie trzyma się kupy.
Coś strasznego. Serdecznie odradzam.
Ela Sidi – Izrael oswojony ****
Jest to ciekawe, spojrzeć na Izrael oczami kogoś, kto się w ten kraj wgłębił, a nie tylko turystycznie bywał. Książka opisująca Izrael od środka oczami Polki, która mieszka tam od lat 80. Książka nie jest jakąś głęboką analizą, tylko prostym opisem zjawisk, oglądanych na co dzień i obrazujących egzotykę. Wydaje się, po przeczytaniu tej lektury, dziwne i zagadkowe, że ten kraj jeszcze w ogóle istnieje. Sprzeczności, jakie zostały weń wtłoczone rozwaliłyby każde społeczeństwo. Zacznijmy od tego, że jakieś 10% ludności jest ideowymi wrogami państwa Izrael – uznaje istnienie tego kraju za bluźnierstwo przeciwko Bogu, bo nie poczekano na przyjście Mesjasza, tylko zbudowano je samemu. Ortodoksyjni Żydzi kontestują zarówno własne państwo, jak i modernistycznie żyjących współobywateli, z którymi nie chcą mieć nic do czynienia, uznając za grzeszników. Prawie 3/4 Żydów trzyma się tradycji, świąt i chodzi do synagogi, podczas gdy pozostała reszta ma na to wyjechane. Podział społeczeństwa pod względem stosunku do koszerności jest także widoczny – zapraszając osobę z co bardziej religijnego grona ryzykuje się, że nie tknie nawet potraw, które się na wizytę przygotowało. Według (słusznych wg mnie) przemyśleń autorki może to być jedną z głównych przyczyn historycznych antysemityzmu – wspólne jedzenie i picie bardzo zbliża ludzi (o czym można się przekonać z mojego felietonu o spotkaniu z fińskimi Rosjanami – LINK).
Do Izraela zjechali Żydzi z ponad 80 krajów świata, przywożąc ze sobą kompletnie różne zwyczaje, podejście do religii i świata oraz stosunek do współziomków. Grupy o różnym pochodzeniu narodowym żyją w sporej separacji, a czasem w otwartym konflikcie – Żydzi sefardyjscy, z krajów afrykańskich i południa są na przykład pariasami izraelskiego społeczeństwa. Stosunek do nich w Izraelu jest wielce podobny do francuskiego stosunku do Arabów – owszem zatrudnia się ich, ale na niższych stanowiskach i z niską pensją, owszem, żyje się wspólnie, ale się z nimi nie rozmawia zbyt wiele, o ile nie potrzeba, owszem wynajmujemy nasze mieszkanie, ale przypadkiem nie osobom z tego grona.
Do tego wszystkiego Palestyńczycy. Do tego wszystkiego izraelscy muzułmanie i chrześcijanie z Jerozolimy. Do tego wszystkiego – dress code. Ortodoksyjny Żyd w jarmułce, z pejsami, w stroju prosto z XIX wieku nie podejdzie W Żadnym W Ogóle Celu do dziewczyny w bikini ani do faceta z włosami ufarbowanymi na czerwono. I odwrotnie.
Rosyjscy żydzi świeżej emigracji mają w głębokiej pogardzie tradycyjną izraelską kulturę, uznają ją za przejaw „etno-disko-izraelo”, przywieźli z macierzy balet, teatr i inne sztuki wysokie – zamykają się we własnych kręgach. Ludzie wychowani w kibucach, de facto trzymają się ściśle własnego grona – wychowani w komunie, źle czują się w liberalnym kapitalizmie.
Jakoś się ten Izrael jednak trzyma. Ciekawe to wszystko.
Timothy Snyder – Droga do niewolności *****
Timothy Snyder ma u mnie dożywotni pomnik za książkę „Skrwawione ziemie”, opisującą całościowo, obrazowo i przystępnie dla zachodniego czytelnika historię II wojny światowej w Europie Środkowej i Wschodniej – tak różną od tego, co działo się na Zachodzie. Teraz wydał „Drogę do niewolności” – książkę nie tyle historyczną, co publicystyczną. Opisuje w niej ostatnie dwadzieścia lat stosunków europejskich, a zwłaszcza stosunków pomiędzy Rosją a Unią Europejską i USA. Ta książka była bardzo potrzebna, pytanie tylko, czy będzie zauważona. Do niedawna Polacy aspirowali do pozycji „tłumacza sytuacji w Rosji” na język zrozumiały dla Zachodu, ale obawiam się, że z tych aspiracji raczej nici. Nie czytałem ostatnio żadnej inspirującej polskiej książki na tematy stricte rosyjskie (może nie trafiłem), a z pewnością żadnej, która miałaby szansę odbić się szerszym echem. Timothy Snyder z racji swej pozycji ma na to szansę.
Głównym celem książki jest zwrócenie uwagi na odwrót od tradycyjnie rozumianej demokracji, tradycyjnie rozumianej historii i tradycyjnego stosunku do faktów. Na bazie tez Francisa Fukuyamy zmienił się też stosunek wielu społeczeństw do przyszłości i możliwości jej zmian. Zamiast szacunku do faktów, racjonalnego planowania, zapanował według autora kult „narracji” oraz, tak nazwana przez niego,”polityka nieuchronności”.
„Amerykanów i Europejczyków przez nowe stulecie prowadziła opowieść o >końcu historii< (…) poczucie, że przyszłość jest po prostu przedłużeniem teraźniejszości, prawa postępu są znane i nie ma alternatywy, a zatem nic tak naprawdę nie trzeba robić”.
Inny przejaw zmian współczesnego świata, to „myślenie w kategoriach wieczności” – prowadzenie polityki odwołującej się do wybranych faktów z historii przedstawiającej narody w jednym i stałym świetle jako uciśnioną niewinność, mającą od przeszłości po wieczność stałe zagrożenia, przeciwko którym muszą się mobilizować i nic nie może tego zmienić. Wielkie sukcesy, można powiedzieć porażające sukcesy ma w tej dziedzinie putinowska Rosja. Dzięki takiej narracji władze rosyjskie cieszą się nieustannym wysokim poparciem społecznym, niezależnie od wszelkich faktów i mafijnego stylu rządzenia.
Do tego ignorowanie i przeinaczanie faktów jeszcze nigdy nie było tak otwarcie stosowane i nie uzyskiwało tak wielkich sukcesów – przykładem zestrzelenie Malaysian Airlines nad Ukrainą, które przeszło niemal bez echa za sprawą rozpętania medialnego szumu, który przykrywał fakty. Przykładem aneksja Krymu i wschodniej Ukrainy, które traktowane były kompletnie niejednoznacznie i nie spotkały się z powszechnym sprzeciwem opinii międzynarodowej.
Snyder opisuje manipulacje medialne i polityczne Rosji, wpływowych ideologów, którymi inspiruje się Putin, sieci wpływów jakie montuje wśród prawicowych partii na Zachodzie Europy, głównie wśród francuskiego Frontu Narodowego i niemieckiej AfD. Także wpływy, jakie uzyskuje w USA. Manipulacje internetowe, jakie przyczyniły się do wzmocnienia zwolenników brexitu.
Snyder stawia ciekawą tezę, której nie jestem w stanie przeciwstawić wiele kontrargumentów (choćbym chciał) – że państwa narodowe nigdy nie funkcjonowały w dłuższym okresie, a żadne mocarstwo nigdy nie było państwem narodowym – funkcjonowały jako wielonarodowe imperia. Gdy upadły – miękkie lądowanie zapewniła im Wspólnota Europejska (wcześniej – Wspólnota Węgla i Stali). Mit idealizujący dzisiaj państwa narodowe nie ma zatem oparcia w historii.
Jako historyk w roli publicysty Snyder nie jest w swojej książce neutralny. Przedstawia Putina jako demiurga i makiawelicznego manipulanta, nazywa po imieniu przemowy rosyjskich ideologów, określając je jako stricte nazistowskie. Punktuje po kolei kłamstwa Rosji w kwestii wojny na Ukrainie. Przy tym ostrzega, że tendencje do manipulacji społeczeństwem, wydawałoby się, że niemożliwe w dobie powszechnie dostępnej informacji, stają się coraz bardziej powszechne nie tylko w Rosji, ale i w Europie i USA, a metody przykrywania faktów „faktami medialnymi” coraz bardziej wyrafinowane. Prowadzi to nie tylko do zaniku wiary w fakty, ale i do spaczenia idei demokracji.
Są to istotne kwestie i cieszę się, że porusza je znany historyk, mogę jedynie wyczuwać, że Snyder w ferworze wywodu dobiera co nieco dowody pod swoją tezę – np. opiera się między innymi na książce Tomasza Piątka o Macierewiczu – ta doczekała się u nas mocnej krytyki za tendencyjne traktowanie faktów, choć nie procesu o zniesławienie, którego należałoby oczekiwać, gdyby była całkowicie fałszywa. Nie czytałem jej z resztą i muszę przeczytać.
Bo ja wszystko muszę przeczytać. Czego i Państwu życzę.
Tekst i rysunek – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski