Niestety, nastąpił regres. W tym roku przeczytałem mniej książek niż w poprzednim. Mogę się tylko (i was) pocieszać, że pozycje były jakby grubsze, poważniejsze i mniej rozrywkowe. Nie mogę się zatem zdecydować – czy to regres, czy progres. Tuż przed Świętami daję zatem ostatnią garść przeczytanych, może zostaną przewodnikiem prezentowym w ostatniej chwili.
Skala jak zwykle sześciogwiazdkowa:
****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.
Ewa Różycka – Bałutki **** i pół
Opowieści zawieszone pomiędzy poezją a prozą. Krótkie scenki, krótkie historie wzięte z życia lub z wyobraźni. Czasem leciutko oniryczne, czasem proste i patrzące prawie reportersko. Wnikliwe i empatyczne. Codzienność, często szara, czasem ubarwiana emocjami, przeżyciami, wspomnieniami. Dająca do myślenia i wzruszająca.
Kto chce spróbować, jakie są „Bałutki”, niech zajrzy na dzisiejsze wpisy Ewy Różyckiej na SNG Kultura – świetne, skondensowane, pełne emocji przypowieści.
Piotr Zychowicz – Wołyń zdradzony *****
Szukałem, szukałem – nie znalazłem. Nie znalazłem sensownej polemiki z tą książką, za wyjątkiem wywiadu Zychowicz – Maciorowski, w którym autor broni swojej książki dość skutecznie. Inni historycy albo nabierają wody w usta, albo po cichu usuwają „Wołyń zdradzony” z konkursu na Historyczną Książkę Roku. Z moją wiedzą nie jestem w stanie ocenić w pełni rzetelności tej książki. Przyznam, że niewiele jej można zarzucić, jest dobrze udokumentowana, zawiera liczne cytaty świadków epoki, opinie znanych historyków, tyle tylko, że wyciąga dalej idące wnioski. Nie ocenię w pełni rzetelności autora, mogę jednak napisać, dlaczego warto ją przeczytać, nawet jeśli gdzieś naciąga fakty (na co nie wygląda). I będę „Wołynia zdradzonego” bronił. Otóż można jej zarzucić, że jest książką pisaną z pozycji wygodnego publicysty, siedzącego na pluszowym fotelu, znającego wszystkie przeszłe i późniejsze fakty – w przeciwieństwie do opisywanych postaci. Zatem krytyka, jaką wytacza Zychowicz dowództwu AK, że nie pomogła nijak Polakom na Wołyniu, mordowanym masowo przez ukraińskich nacjonalistów – jest łatwa. Może i jest łatwa, ale książka ta, ewidentnie powstała nie tylko w celu oskarżeń za przeszłe dzieje, ale przede wszystkim należy traktować ją jako wyraźne ostrzeżenie na przyszłość. Sądzę, że to było główną intencją Zychowicza, podobnie zresztą jak jego poprzednie „skandalizujące” książki o Powstaniu Warszawskim i paktach Ribbentrop – Beck. Cóż przyjdzie z mówienia, że dowódcy są usprawiedliwieni, bo nie mieli pełnej wiedzy, łudzili się nadziejami albo poświęcali drobniejsze sprawy w imię większej? Sęk w tym, że jeśli byli dowódcami, to mieli święty obowiązek wiedzieć, planować i stosować środki realne. Skoro sprawa większa została przegrana, nie można mówić, że sposób postępowania był słuszny, tylko okoliczności zawiodły. Należy jak najwięcej pisać i mówić o skuteczności działania, a nie o intencjach, którymi jest wybrukowany pewien znany lokal. Zwłaszcza, że intencje prowadziły do rzezi, do hekatomby i do przegranej.
Polski romantyzm ma się świetnie i stawia wyższości moralne znacznie ponad skuteczność działań. Książki takie jak „Wołyń zdradzony”, wsadzające kij w mrowisko, są wielce potrzebne, żeby nasz szlachetny romantyzm troszkę przydusić, rozszerzyć pole widzenia, zwrócić w stronę myślenia o kosztach, celach i środkach, nie tylko o rozpaczliwej bohaterszczyźnie.
Polecam „Wołyń zdradzony”. Jest dobrze skonstruowany, sprawnie napisany, dogłębnie pokazuje obraz polsko-ukraińskiego konfliktu, wraz z podkreślaniem polskich win i zaniedbań przedwojennych. Czyta się łatwo, choć z marsem na czole. Wyjąwszy dosłowne i obrazowe opisy rzezi, jakie Zychowicz cytuje we wspomnieniach świadków – te mrożą krew w żyłach. Racje w książce są dobrze wyważone, oskarżenia poparte dowodami, a wywód – logiczny. Doprawdy, ciężko się przyczepić.
Shaun Bythell – Pamiętnik księgarza ****
Książkę zrecenzował wcześniej Piotr Grobliński. Ograniczę się zatem do krótkich stwierdzeń – jest fajna, lekka i wesoła i pokazuje nieco kulis prowadzenia sklepu ze starymi książkami. Oraz dla zachęty zacytuję mały ustęp – dzień jak co dzień w antykwariacie:
Szczególnie uciążliwy był pewien wysoki staruszek w wymiętym garniturze, który w końcu dał mi spokój i usiadł przy kominku. Odkładając jakiś tomik do działu z poezją, zauważyłem, że facet wyjął sobie sztuczną szczękę i położył na autobiografii Tonego Blaira, którą ktoś zostawił na stoliku. (…)
Kiedy staruszek w wymiętym garniturze podszedł do kasy, żeby zapłacić za „Idiotę” Dostojewskiego, dyskretnie zwróciłem mu uwagę, że ma rozpięty rozporek. On spojrzał w dół, jakby chciał się upewnić, a potem popatrzył na mnie i oznajmił: „Martwy ptak nie może wypaść z gniazda”. Po czym wyszedł, nie zapiąwszy rozporka.
Łukasz Modelski – Fotobiografie PRL: opowieści reporterów *****
Wahałem się trochę w kwestii gwiazdek. Ale przestałem. Wywiady z kilkoma czołowymi fotografami pracującymi w Polsce Ludowej są na tyle uniwersalne, że zaciekawią każdego, kto chciałby poczytać o słusznie minionym systemie. Rozmówcy Łukasza Modelskiego, dobrani z bardzo szerokiego spektrum – od fotografa redakcji miesięcznika „Przyjaźń” koncesjonowanego przy Towarzystwie Przyjaźni Polsko Radzieckiej – Romualda Broniarka, po znanego Tadeusza Rolke – bon vivanta i późniejszego emigranta z naszego najweselszego baraku w obozie. Każdy z nich – to bardzo ciekawe – prezentuje zupełnie odmienny stosunek do swojej pracy w komunizmie, i to całkiem niezależnie od miejsca, w jakim pracował. Każdy z nich z inną historią i pochodzeniem – Romuald Broniarek na przykład był synem przedwojennego policjanta i AK-owca, a swoją służbę wojskową odbył na karnym zesłaniu do kopalni. Oprócz interesującego opisu licznych manewrów, jakie trzeba było wykonywać w PRL, żeby pracować jako fotoreporter, książka daje obraz sytuacji zwykłego człowieka wtłoczonego w system. Człowieka, który nie marzy o tym, by zostać bohaterem, ale by w ogóle jakoś żyć do pierwszego i nie zostać wsadzonym lub zwolnionym z pracy. Przy tym musi naginać się i przymykać oczy na propagandę, a nawet samooszukiwać się, żeby zachować pion.
Łukasz Modelski niespecjalnie oszczędza rozmówców (bardzo różne charaktery) i dociska ich czasem bez litości. Niektórzy bronią się zręcznie. Niektórzy samooszukują się dalej.
Brakuje mi w tej książce dwóch rzeczy – jednej z gatunku niemożliwych, mianowicie wywiadu z fotografem „Solidarności” – Erazmem Ciołkiem, bezkompromisowym opozycjonistą, który zmarł jeszcze przed napisaniem tej książki – byłoby to cennym uzupełnieniem spektrum poglądów. Druga rzecz to zdjęcia. Jest ich niewątpliwie za mało w „Fotobiografiach PRL” – czasem Modelski rozmawia z wywiadowanym o zdjęciach, których w książce nie ma. Ale może to i dobrze – myślę sobie teraz – czytelnik wysila wyobraźnię i skupia się bardziej na słowie, na rozmowie, na historii. Człowieka i ustroju.
Grzegorz Janusz, Krzysztof Gawronkiewicz – Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona – Esencja (komiks) *****i pół
Nie jestem znawcą komiksu ani namiętnym ich czytelnikiem. Ale to chyba najlepszy komiks, jaki widziałem. Nie tylko ja mam takie zdanie, bo dostał wiele nagród. Od czego by tu zacząć recenzję? Po pierwsze – komiks niuansów, literatury, ukrytych cytatów, nawiązań. Oprócz ewidentnych, jak tytuły książek zawarte w akcji (i popychające ją do przodu), można dostrzec jeszcze liczne filmowe i historyczne. Po drugie – komiks dowcipny, przewrotny do cna. Po trzecie – spójność tekstu z rysunkiem wręcz mistrzowska. Po czwarte – Warszawa. Francuzi, którzy pierwsi nagrodzili „Esencję” jako europejski komiks roku, Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ nie zrozumieli ani połowy aluzji, klimatów, klisz, jakie w tym komiksie narysowano z wielką dbałością o detal – wszystko to varsaviana! Łabędzie w Łazienkach, kanały z Powstania i „Kanału” Wajdy, akademiki, dworzec Centralny, poszarpane mury, które cudzoziemski czytelnik weźmie za stylizowany enturage, nie wyczuwając prawdy szczerej i dotkliwego realizmu (choć wziętego w ironiczny nawias). Do tego wszystkiego – bohaterowie. Właściwie antybohaterowie. Szczur i jego pan. A może pan i jego szczur. Z nich dwóch ten ostatni jest znacznie bardziej ogarnięty. Detektyw kanalizacyjny Otto zdaje się raczej w swoich śledztwach na wichry przypadku niż na dedukcję, na szczęście ma też dobrych i pomocnych (nawet po śmierci) znajomych – przede wszystkim Aptekarza, który jako pierwszy na świecie skroplił literaturę. Można ją teraz nie tylko wypić, ale nawet naoliwić nią drzwi.
Wbrew pozorom nie zdradzam wam zbyt wiele fabuły – o tym wszystkim dowiadujemy się na pierwszych kartkach komiksu. A dalej jest tylko lepiej, bardziej tajemniczo i mrożąco krew w żyłach.
Grzegorz Janusz, Krzysztof Gawronkiewicz – Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona – Romantyzm (komiks) ***** i pół
Jeżeli można było powyższy typ komiksu wznieść piętro wyżej, to w „Romantyzmie” to właśnie zostało zrobione. Bohaterów znamy już i wiemy, czego się po nich spodziewać, co teoretycznie zmniejsza efekt zaskoczenia, ale za to mamy tu śmieszne dialogi o literaturze (i jej skropleniu) prowadzone z Pawłem Dunin-Wąsowiczem. Ten to bowiem krytyk literacki trafił do „Romantyzmu” jako jeden z bohaterów. Warszawa i jej zakamarki godne horroru kipią pod kreską Krzysztofa Gawronkiewicza. Jest też nasza kochana władza (każdy może rozumieć pod tą nazwą co innego), w osobie Ministra Kultury z przebiegłym planem ożywienia polskiego życia kulturalnego. Słowo „ożywienie” ma tu znaczenie kluczowe. Świetne, przewrotne i wieloznaczne, w kilku miejscach roześmiałem się w głos. Nie spodziewałbym się takich emocji po komiksie. Fantastyczny pomysł na fabułę i znów dziesiątki nawiązań do historii i miejsc Warszawy. Jeżeli nigdy nie mieliście styczności z komiksem – to polecam ten właśnie.
Życzę na Święta i Nowy Rok samych dobrych książek. A które są dobre – dowiecie się z kolejnych Indeksów Ksiąg Przeczytanych. Mam nadzieję. I wy ją miejcie.