W całej awanturze o spotkanie z Romanem Polańskim mógł niektórym umknąć drobny szczegół. Otóż protestujący przeciwko zaproszeniu reżysera studenci wcale nie występowali z pozycji religijnych ani prorządowych, a można by nawet powiedzieć, że przeciwnie – z lewicowych i feministycznych (przynajmniej wielu z nich). Przez komentujących (zwłaszcza w Internecie) zostali jednak od razu sklasyfikowani jako narodowe oszołomstwo i ciemnogród. Trochę nawet współczuję, empatycznie wyobrażając sobie, jak bym się czuł przezywany lewakiem. Każdy kij ma jednak dwa końce – nawet kij na politycznych oponentów. Albo lepiej rózga – taka rózeczka świetnie się wygina. Gdy się ją trzyma w rękach – jeden koniec w lewej, a drugi w prawej, można oba końce do siebie zbliżyć. Wtedy to środek (w innej nomenklaturze centrum) będzie punktem najbardziej oddalonym. Wiem, trochę to zawiłe.
Pokażę zatem, o co mi chodzi, na przykładach. Kiedyś już w tym miejscu pisałem o likwidacji pewnej linii tramwajowej. Chodziło o linię podmiejską, kursującą przez sto prawie lat po malowniczej trasie przez pola, lasy i małe miasteczka. Ale schemat jest podobny w wielu innych miejscach: na liniach młodszych i mniej zabytkowych, krótszych i nie tak popularnych, tramwajowych i kolejowych. Zawsze chodzi o szyny i słupy. I o pieniądze. Infrastruktura się starzeje, na remont nie ma pieniędzy, w końcu trzeba coś postanowić. Głosy są – jak w każdej sprawie – podzielone. Ale tu niespodzianka, są podzielone według innego schematu niż zwykle, prawica mówi zgodnie z lewicą: wyremontować. Ludzie o prawicowych sympatiach widzą w takim tramwaju element tradycji, lokalnej tożsamości (skoro sto lat jeździł, to niech nadal jeździ, nawet jeśli trzeba sporo do niego dokładać). Ludzie o sympatiach lewicowych chcą tramwaju dla wyrównywania szans mieszkańców podmiejskich terenów (walczmy z wykluczeniem komunikacyjnym) i dla ochrony środowiska. Za to prorynkowe centrum pragmatycznie jest na nie: na remont szkoda pieniędzy, puśćmy tam raczej autobusy zamiast tramwaju/pociągu (no dobra, mogą być ekologiczne i mieć ten sam numer co dawny tramwaj – tacy jesteśmy kompromisowi).
Drugi przykład – pornografia. Prawica zwalcza tu rozwiązłość i zepsucie, zmaga się z grzesznymi upodobaniami, niebezpiecznymi zwłaszcza dla młodzieży. Lewica też jest przeciwna – uprzedmiotowianiu kobiecego ciała, wykorzystywaniu sytuacji potrzebujących pieniędzy dziewczyn, patriarchalnym nadużyciom w relacjach damsko-męskich i generalnie poniżaniu kobiet. Niezależnie od motywacji efekt jest ten sam: zapewne obie grupy zagłosowałyby za ograniczeniem dostępności (o ile nie całkowitym zakazem) pornografii. Z kolei centrum – nazwijmy tę grupę liberałami (przy całym ryzyku stosowania tego terminu) – będzie utrzymywało, że pokazywanie/oglądanie gołego tyłka nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a poza tym produkcja takich filmów zwiększa PKB i może nawet daje jakieś podatki, które potem można obniżyć.
No to jeszcze wolne niedziele. Prawica chce ich głównie ze względu na święcenie dnia świętego, ewentualnie dla spacerów z rodziną albo odwiedzania jakiegoś narodowego muzeum czy wojskowego festynu. Lewica chce ograniczenia czasu pracy – po prostu. Dla odpoczynku, na przykład na festynie lokalnych organizacji trzeciego sektora albo wege-kiermaszu. W zasadzie ograniczenie nie musiałoby obowiązywać w niedzielę, ale skoro tak już się utarło, to niech będą wolne niedziele. I soboty (dla wyznawców innych religii), i może nawet piątki. Z kolei liberałowie dbają o interes konsumenta i przedsiębiorcy – pierwszy ma mieć możliwość robienia zakupów zawsze i wszędzie, choć jednocześnie musi więcej pracować – też zawsze i wszędzie (po to wynaleziono laptopy), drugi musi zarabiać więcej, mniej przy tym inwestując. Nie rozstrzygam, kto ma w tym sporze rację – obserwuję rozkład opinii. Na przykład wśród pracowników zaprzyjaźnionego sklepu raczej wszyscy są zadowoleni z zakazu handlu w niedzielę. I nie ma dla nich znaczenia, co kierowało ustawodawcą. Ostatecznie msza nie jest obowiązkowa – kto chce, może w niedzielę iść do galerii (z obrazami) albo oglądać przez cały dzień filmy Polańskiego (zwane obrazami), może nawet oglądać pornografię (dopuszczając się obrazy moralności). Nie może tylko jeździć tramwajem do Ozorkowa, bo po zlikwidowanym tramwaju zostały tylko zarośnięte zielskiem tory (obraz nędzy i rozpaczy).
Takich przykładów bystrzejszy felietonista mógłby podać więcej. Ale w zasadzie po co? Przykłady od tego są przykładami, żeby je traktować przykładowo. Jednostkowo. Czyli bardziej liberalnie – liberałowie są za indywidualizmem, prawica i lewica za wspólnotowością, choć wokół innych spraw budowaną. Nie chcę wskazywać tu swojego faworyta (ani faworyty), chciałbym tylko zwrócić uwagę, że w tym uproszczonym przecież opisie rzeczywistości występują trzy, a nie – jak to zwykle bywa – dwie strony sporu. A skoro są trzy strony, to są też możliwe trzy kombinacje sojuszników, łączących siły w zależności od przedmiotu sporu. Może nie musimy zawsze myśleć w kategoriach my-oni. Może poglądów nie musimy kupować w pakiecie.