Bałtyk szumiał złowrogo, ale Staszek i Wanda nie słyszeli żadnej groźnej nuty. To miało być ich pierwsze wspólne Boże Narodzenie. Przytuleni zmierzali w stronę nadmorskiego pensjonatu, w którym zarezerwowali pokój na ostatni tydzień grudnia.
– Barszczyk czerwony czy grzybowa? Co państwo wolicie na wieczerzę? – zapytała właścicielka hoteliku, gdy tylko weszli do recepcji.
– Co nam dacie, to zjemy. Byle choinka pachniała – odpowiedział Staszek i ścisnął chłodną rękę Wandy. – Jakie masz zimne dłonie, kochanie.
– Taka już moja uroda, Staszku.
– Myślisz o nim? – zapytał z nagłym przestrachem.
– Nie.
Staszek myślał o Zbyszku cały czas. Nocą, za dnia, we śnie i na jawie. Wierzył, że im więcej będzie Zbyszka w jego głowie, tym mniej będzie Zbyszka w sercu Wandy. Nie na tym polega wiara – szepnął mu na początku Adwentu spowiednik. Minęła noc. Staszek mocno spał i cały czas, mimo snu, myślał o Zbyszku. Byli przyjaciółmi od trzydziestu lat, świadczył na Wandy i Zbyszka ślubie. Ale to był tylko cywilny ślub, więc się nie liczy. Teraz Wanda będzie mogła wyjść za niego, za Staszka. Przysięgną sobie miłość w kościele, już niebawem, w czasie karnawału.
– Staszku, śpisz?
Otworzył oczy. Wanda siedziała na fotelu ustawionym tuż koło łóżka. Miała na sobie kozaki i płaszcz. Wyglądała pięknie, patrzyła na kochanka z czułością.
– Wychodzisz? Z mokrymi włosami? – zapytał. Serce biło mu jak oszalałe. Wiedziało, co będzie.
– Wyschną w taksówce – odpowiedziała.
– Wanda. Proszę, nie rób mi tego.
– Staszek, przepraszam. Przed wieczorem muszę być w domu, w Łodzi.
Staszek był pewien, że to koniec życia. Ale w życiu nie trzeba być niczego pewnym. Po dwóch latach, w swoje sześćdziesiąte urodziny, Staszek poznał Karolinę. Kiedy uznał, że już czas, opowiedział o tamtej strasznej wigilii nad Bałtykiem, o Wandzie, o Zbyszku. O nieznośnym bólu, którego nie zmniejszały najlepsze wina, najszlachetniejsze koniaki.
– Kocham cię, Staszku – powiedziała Karolina, gdy skończył opowiadać. Poczuł wtedy, że jego serce nareszcie odzyskało swój rytm.