Dawno, dawno temu mieliśmy klub nocny, który oficjalnie nie istniał. Spotykali się tam mężczyźni bez nazwisk – mieli tylko tak zwane ksywki. Tańczyły dla nich piękne dziewczyny z imionami swoich ukochanych wytatuowanymi na lśniących od potu i olejku łydkach. Nie był to dom uciech ani nielegalne kasyno. Goście nie byli gangsterami, tancerki nie miały tak zwanych opiekunów, a tatuaże żyły tylko jeden wieczór, czasami tylko jeden taniec. Grawerowano je żelowymi mazakami, które ktoś z nas kupił kwartał wcześniej w Berlinie. Powiedzmy, że tak nazywał się nasz klub. ”Berlin”.
Którejś nocy siedzieliśmy w Berlinie przy stoliku i piliśmy czerwone wino zupełnie inne niż tak popularna wówczas sangria – tkliwe w smaku, mocne oraz chłodne. Pewien chłopiec przywiózł je z rozkrwawionej Jugosławii. Piliśmy wino i podziwialiśmy rozwieszane właśnie na ścianach włoskie akwarele. Wtedy podszedł do nas Seba. Seba był najlepszym tancerzem w mieście.
– Ty je malowałaś? – zapytał.
– Nie.To Marta – odpowiedziałam z żalem i nerwowo poruszyłam palcami stóp uwięzionymi w za ciasnych balerinach.
– Szkoda, że nie ty. Marta to ta dziewczyna, która wiesza je na ścianie?
– Tak. – Przedstawisz mnie?
– Jasne.
Marta i Seba przetańczyli wtedy ze sobą całą noc. Był to taniec bez muzyki, przy akompaniamencie naszych szeptów. Stanowili piękna parę. Po roku zamieszkali ze sobą, po dwóch wzięli ślub, po jedenastu latach Marta złożyła pozew o rozwód. Nasz klub Berlin, podobnie jak Jugosławia, były już wtedy tylko częścią trudnej do zapomnienia przeszłości. Nie mieliśmy się gdzie spotykać, nie mieliśmy dokąd jeździć na wakacje. Nie było już ”naszych” miejsc. Małżeństwo Seby i Marty wydawało się nam, ich przyjaciołom, czymś, co przetrwa wojny w Europie i burzenia kamienic w Łodzi. Nie było wiadomo, co się stało z Martą. Zniknęła. Seba zaszył się na wsi. ”Zaszył się” dosłownie i w przenośni.
Spotkałam go w zeszłym tygodniu. Opowiadał, że Nowy Rok 2020 powitał na sali balowej w jednej z podwarszawskich miejscowości.
– Jak się bawiłeś? Pewnie nie przestawałeś tańczyć? – zapytałam z krzepiącym uśmiechem.
– Nie przestawałem jeść – odpowiedział Seba.
Znam go. ”Nie przestawałem jeść”, znaczyło: ”Nie przestawałem pić”.
– I tutaj się mylisz! – wpadł mi w myśl. – Dawno skończyłem z alkoholem.
– Czym wzniosłeś toast o północy? – oddycham z ulgą.
– Nie pytaj czym. Zapytaj z kim.
– Nie zapytam, żeby nie zapeszyć.
– Tak, masz rację. Nie pytaj.
Foto: Pixabay – fancycrave1