Brygadzista Piotr G. stał markotny tuż przy drzwiach pokoju kierownika. Nie uśmiechało mu się ta rozmowa.
– Co mi pan tu jakieś wiersze pisze, do cholery! – kierownik FSO walnął pięścią w papiery na biurku, aż kurz zawirował pod lampą – Co to ma być w ogóle!
Piotr stał pod drzwiami, zastanawiając się, jak zareagować. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
– Kazałem wam to zniszczyć w zeszłym tygodniu, tak?
– Tak, panie kierowniku, ale Szybiński się rozchorował i napisałem, że…
– Szybiński był chory w zeszłym tygodniu, dzisiaj jest już środa, a to truchło dalej stoi na hali i zagraca! Dobrze, że plandekę odwinąłem, boście chcieli mnie oszukać! W kąt przesunęliście!
– Przesunęliśmy…
– No właśnie! Do jutra ma to pójść na żyletki, bo inaczej dostaniecie po premii!
– Ale dyrektorze, już cała załoga hali się sprzeciwia, nie ma komu…
– Rozmawialiśmy już o tym! Nic mnie to nie obchodzi, że ładny, że się ludzie narobili przy klepaniu karoserii, że ten gość z ASP siedział tu pół roku i rzeźbił z blacharzami. To jest niepolityczny prototyp! Nie-po-li-tycz-ny! Nie będziemy tu jakichś kabrioletów wymyślać, dla kapitalistycznych burżujów. Tu się produkuje samochody dla klasy robotniczej!
Dyrektor usiadł ciężko w fotelu i zsunął okulary z łysego czoła na oczy.
– Bierzcie ludzi i idźcie to pociąć. Nie chcę tego widzieć już dzisiaj wieczorem. Przyniesiecie mi pokwitowanie z magazynu złomu.
– Dyrektorze, ale chłopaki nie chcą tego ruszyć, żal im. Nie dałoby rady gdzieś tego sprzedać? Albo oddać komuś? Może ci ze Zjednoczenia Przemysłu by to wzięli… Szkoda tak…
– Szkoda, to będzie waszej dupy jutro rano, jak wam pojadę po premii – warknął dyrektor. – Nie ma ludzi chętnych? Bierzcie szlifierkę i zasuwajcie! Obiecałem ministrowi już dwa tygodnie temu, że po tym gracie nie zostanie śladu, a wy mi tu jakieś farmazony pieprzycie!
Piotr, ciągle oparty o ścianę przy drzwiach, westchnął ciężko. Dyrektor spojrzał znad okularów z niesmakiem, na znak, że rozmowa skończona.
Brygadzista zapiął przyszarzałą kufajkę i wyszedł na galeryjkę hali, skąd rozpościerał się widok na suwnice i ruch ludzi na dole. Ktoś tam strasznie walił młotkiem w blachę. Nie oglądając znanego sobie widoku, przeszedł wzdłuż wielkich białych liter na czerwonym tle baneru wywieszonego na galerii: WYDAJNA PRACA NA LINII MONTAŻOWEJ TO WALKA O POKÓJ I POSTĘP SOCJALIZMU!
Stanął na chwilę. Czuł ciężar. Co powie chłopakom, którzy pracowali nad autem? Westchnął ponownie i łomocząc butami na stalowych schodach zszedł na parter.
– Będziesz potrzebował kątówki? – spytał Szybińskiego, który oparty na karoserii rytmicznie nawalał w zawiasy drzwi od Stoczwórki. Łomotanie na chwilę ucichło.
– A co? Idziesz ciąć? – spytał Szybiński z kwaśną miną.
– Idę. Ktoś musi.
– Szkoda – mruknął robotnik. – Nie pomogę ci. Mam robotę, drzwi nie pasują. Weź Kowalskiego.
– Niech lepiej robi co swoje – machnął ręką Piotr. – Gdzie kątówka?
– Na falbanku.
– Jest gdzieś stary Kolasa?
– Chyba chory. Dzisiaj go nie widziałem.
– Nie mówcie mu, że to ja.
W drodze po narzędzie Piotr minął młodego blondyna w czystym drelichu, któremu skinął milcząco głową. Niech go cholera, tego kapusia! Pewno go dyrek przysłał, żeby zobaczył, czy się nie miga. Że też z takimi kanaliami trzeba pracować… Wziął szlifierkę kątową z blatu, powoli zwinął gruby czarny kabel i poszedł ciężkim krokiem w mroczny kąt hali, mijając po drodze stanowiska wzdłuż linii produkcyjnej.
W rogu stał niski kształt przykryty plandeką. Piotr skrupulatnie podniósł wszystkie kawałki żeliwa, jakie przyduszały plandekę do podłogi. Przyduszały. On też się czuł przyduszony. Rozejrzał się za gniazdkiem, a przy okazji popatrzył dookoła. Ten cholerny blondas w drelichu stał cały czas w drzwiach hali i obserwował z daleka.
Odsłonił koła z chromowanymi, tłoczonymi kołpakami, odsunął plandekę z maski i błotników, ukazując krwistoczerwony kolor, odcinający się wyraźnie na tle całego kurzu i odcieni szarości hali. Zrolował brezent z dachu i odsunął go na bok. Czerwony, drapieżny, niski kabriolet, z ostrymi jak sztylety przetłoczeniami nad kołami, stylowo zarysowaną maską pomiędzy błotnikami, szerokim wlotem powietrza. Prototyp Syreny Sport. Ale piękna! – pomyślał. – Jak Ferrari.
Rozejrzał się wokół nerwowo. Blondyn stał w odległych drzwiach. Łańcuchy linii montażowej podzwaniały i poskrzypywały rytmicznie, robotnicy kilkanaście metrów dalej krzątali się przy białoszarych karoseriach aut, z daleka niosło się odległe walenie młotem Szybińskiego. Kolejny napis na ścianie krzyczał wielkimi literami: TYLKO STARANNYM MONTAŻEM BUDUJESZ PRZYSZŁOŚĆ OJCZYZNY. Starannym montażem. Nie demontażem – zahuczało mu w głowie.
Spojrzał na czerwony, niski prototyp, błyszczący tu i ówdzie chromami. I poczuł, że nie może tego zrobić. Spocony obejrzał się przez ramię. Blondyn oderwał się od framugi i kroczył zdecydowanym krokiem w jego kierunku.
************
Trybuna Ludu, 20 kwietnia 1966
Knowaniom kapitalistycznych szpiegów i prowokatorów mówimy stanowcze – nie!
Wczoraj została udaremniona próba dywersji, dokonana przez siły zachodnich służb w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Jak ujawniono, na pasku imperialistycznych knowań chodził brygadzista Piotr G., który usiłował dokonać aktu zniszczenia w zakładzie, używając ukradzionej szlifierki kątowej, grożąc nią socjalistycznemu mieniu i zdrowiu robotników. Po osaczeniu i unieszkodliwieniu przez służby został umieszczony w szpitalu, ponieważ pod presją zdrady swej socjalistycznej ojczyzny zaczął wykazywać objawy obłędu. Znajduje się pod obserwacją i nadzorem milicji i służb kontrwywiadowczych. Obywatele! Nigdy dosyć czujności na odcinku socjalistycznej roboty! Oczy i uszy robotnika powinny pozostać zawsze szeroko otwarte i czujne, udaremniać wszelkie zakusy imperialistów!
**************
Piotr G. leżał w wannie z szeroko otwartymi oczami. Pielęgniarze stali w drugim końcu łaźni, nie zwracając na niego specjalnej uwagi. Rozmawiali o wczorajszym meczu Legii z Górnikiem. Woda kapała. Obserwował machinalnie pęknięcia sufitu. Myśli brygadzisty kołowały, niczym czarne ptactwo nad polem. Co teraz będzie? Co on zrobił? Trafi do więzienia, albo, nie daj Bóg, gdzieś na białe niedźwiedzie… Jego kariera w FSO przepadła. A tak się angażował w tę pracę! Koledzy go lubili… Ciekawe, co o nim teraz myślą… Co by z resztą nie myśleli – i tak wyprą się tej znajomości.
Czemu, do cholery, nie trzymał nerwów na wodzy. Co za przeklęta presja! Nie, ta robota brygadzisty nigdy nie była dla niego… Tylko co w takim razie jest dla niego? Zawsze był zbyt wrażliwy… Przelatywał myślami cały ten ciężki dzień. Szlifierkę kątową w spotniałym ręku. Gadkę z Szybińskim. I tę ciężką rozmowę z dyrektorem. „Co mi pan tu jakieś wiersze pisze, do cholery” – przypomniał sobie początek.
W wannie chlupnęła woda. Nastąpiła jakaś przemiana. Piotr usiadł gwałtownie. Może powinien pisać wiersze?
Marcin „Fabrykant” Andrzejewski, foto – domena publiczna
Premiera książki Piotra Groblińskiego „Wanna na wydaniu” – 23 lutego 2020.