Przyznam, że poruszyła czułe struny ta książka. Choć nie jest książką idealną. Ale zafascynowała, wciągnęła.
Dwa lwy i teatr to debiut powieściowy autorów – Jacka Kusińskiego i Piotra Jarmołowicza, znanych z innych powiązań z literaturą, ale jak dotąd – niefabularnych. W skrócie – to kryminał, wiążący w misterny supeł wątki z czasów przedwojennych, z lat głębokiej komuny i czasów teraźniejszych. Kryminał opisujący w retrospekcjach lata fabrykanckiej Łodzi. Na pierwszym planie z Oskarem Konem, właścicielem Widzewskiej Manufaktury, człowiekiem, który jako pierwszy w mieście związał swoje przedsiębiorstwo z wielkim światowym kapitałem, wyprowadził machinacjami finansowymi olbrzymią forsę z Wi-My, a na samym początku II wojny zniknął, z niejaką pomocą Niemców (którzy w tym samym czasie wsadzali jego rodaków do getta, wcześniej zabrawszy im cały majątek). Kolejnymi istotnymi bohaterami „Dwóch lwów” jest rodzina Eitingtonów, Żydów przybyłych z Rosji, którzy w latach międzywojnia jako jedyni dysponowali potężnym kapitałem – i to w czasach, gdy Łódź przeżywała największe załamanie w historii, gdy szalało bezrobocie i głód, a liczba mieszkańców zmalała o połowę – pozwalało im to wykupywać kolejne upadające fabryki.
Skąd się wzięli? Jak to było możliwe? Ta książka w wyjątkowy sposób na te pytania odpowiada. W wyjątkowy – bo prawdziwy, oparty na faktach.
Zacząć trzeba od tego, że Kusiński i Jarmołowicz wstawiają czytelnikowi kit, jeszcze zanim zaczną całą opowieść. Ten kit brzmi tak: Postacie historyczne występujące w książce posiadają cechy nadane im przez autorów. Inne osoby i wydarzenia przynależą do literackiej fikcji, stworzonej wyobraźnią. Wszelkie podobieństwa do osób żyjących są przypadkowe i niezamierzone. Kit, proszę państwa. W żywe oczy.
Po pierwsze, jest to powieść z kluczem, w którą wstawiono zręcznie całą rzeszę znanych w Łodzi postaci świata kultury, zmieniając im lekko nazwiska. Każdy łodzianin, co nieco rozglądający się tu i teraz po mieście, jest w stanie je rozpoznać bez pudła. Oto antykwariusz ze znanego w Łodzi antykwariatu, działającego pod charakterystycznym adresem. Oto senator Rzeczypospolitej, koneser historii miasta (postać pierwszoplanowa), wykładowca i kolekcjoner. Oto znani architekci starszej daty, celnie i detalicznie scharakteryzowani. Oto małżeństwo kustoszy Muzeum Książki. Ech, kto z Łodzią nieobeznany, temu wystarczy wpisać w Google trochę zebranych z „Dwóch lwów” informacji, żeby rozpracować główne postaci współczesne… To nadaje tej książce dodatkowego kolorytu i osadza ją bezpośrednio w teraźniejszości. Naszej własnej teraźniejszości.
Po drugie, dziennikarz Bolesław (Jerzy) Lesman, marcowy emigrant, występujący pod własnym nazwiskiem. Realnie istniejąca postać, będąca zwornikiem fabuły, łączącym lata przedwojnia, okupacji i dzisiejsze. Człowiek niezwykle barwny, a przy tym tajemniczy, ukrywający swą przeszłość. Autor wydanej niedawno ponownie biografii wspomnianego Oskara Kona Recepta na miliony. Postać tak realna, że znali ją moi Rodzice. Co tu dużo gadać – książka ta nagle otworzyła mi różne wrota pamięci, bo jej główny bohater bywał u nas w domu.
Po trzecie, wspomniani fabrykanci, lata początku XX wieku, I wojna, Grohman, Scheibler, Kon, Borys i Naum Eitingtonowie, getto łódzkie, lata stalinowskie – nie tylko nie są wymyślonymi fantasmagoriami, ale opowieść o nich oparto na prawdziwych faktach, prawdziwych źródłach i wspomnieniach. Jest to opowieść realna, wiarygodna. De facto – historia, choć uzupełniona fabularyzacją.
Otrzymujemy więc wielowarstwowy glajszacht splecionych wątków, które rozplątują się powoli, wciągając czytelnika w śledztwo. Śledztwo amatorów – dodajmy. Kusiński i Jarmołowicz stworzyli bowiem nowy podgatunek, nazwany przeze mnie roboczo: kryminał geriatryczny. Niemal wszyscy detektywi są już na emeryturze, a dochodzenie polega w dużej części na grzebaniu się w przeszłości. Ale kto powiedział, że grzebanie się w przeszłości nie jest ciekawe? Zwłaszcza że, jako się wyżej napisało – nie jest to fikcja, a historia.
Dwa lwy i teatr ma cztery podstawowe warstwy. Nie wszystkie są, według mnie, dobre. W pewnych momentach, zwłaszcza na początku książki, drażni jej pewna „łaciatość”, niespójność stylu i nastroju. Niektóre początkowe dialogi i opisy trącą z lekka Małgorzatą Musierowicz, są przegadane i niepotrzebne. Jednak im dalej w las, tym autorzy się jakby rozpędzają, fabuła zaczyna płynąć, a kiedy dochodzimy do historycznych retrospekcji – przykuwa czytelnika łańcuchem. Spędziłem przykuty do „Dwóch lwów” kilka nocy.
Pierwszą warstwą jest wspomniana historia. Tak naprawdę jest to śledczy reportaż historyczny. Pod tym względem to książka wybitna i oryginalna wielce. Daleko przed wrocławsko-lwowskimi kryminałami Marka Krajewskiego. Jest wybitna, bo porusza niezwykle istotne kwestie, istotne nie tylko dla Łodzi, ale i dla Polski. Kwestie, jakie się nasuwają każdemu – dlaczego nasze przedwojenne elity były tak zamotane, że Józef Beck et consortes zupełnie zlekceważyli ryzyko inwazji Sowietów na nasz kraj i żeglowali wyłącznie po falach zachodniej dyplomacji, odpuszczając sobie wschodnią, tak jakby nie istniała? Przypadek? Czy może coś więcej? Choć Dwa lwy i teatr nie wspominają ani słowem o polskich sprawach rządowo-dyplomatycznych, opisują wyłącznie perspektywę łódzką, niemniej drążą sprawy z tym związane. I to drążą na bazie faktów. Wspomniana rodzina Eitingtonów i jej rosyjsko-światowe powiązania – to temat mało znany, którego jakoś nikt do dna nie docieka. Otóż Kusiński i Jarmołowicz dociekają, a czego dociec nie są w stanie (i nikt w ogóle, akta leżą zapewne w Moskwie) – wiarygodnie fabularyzują.
Wspomnienia z getta, wydarzenia poprzedzające wojnę i okupacyjne, czasy władzy ludowej, „Solidarność” i bezpieka, przejście do wolnej Polski – wszystkie opisane wydarzenia w Dwóch Lwach, dziejące się w tych czasach, zdają się niesamowicie realne, wiarygodne, zgodne w detalach z wiedzą wyczytaną i opisywaną przez moich własnych antenatów. Postawy, motywacje, oceny rzeczywistości są wzięte prosto z realu. Przeczytałem z dziesięć książek o sowieckiej Rosji, przeczytałem kilka wspomnień z łódzkiego getta i łódzkiego żydowskiego przedwojnia. Różne teksty i książki o historii miasta nad siedemnastoma rzekami. W warstwie historycznej Dwóch lwów i teatru nie znajduję ani grama fałszu, ani jednej nuty źle zagranej, w opisach, dialogach, didaskaliach. Spojrzenie na historię to wielka wartość tej książki. Olbrzymia wręcz.
Druga warstwa to fabuła tego kryminału geriatrycznego. Szkielet jest świetnie wymyślony, bardzo sprawnie zawiązany, odpowiednio zamotany, a rozwiązanie wszystkich zagadek następuje dopiero na sam koniec książki. Potem jest jeszcze, co lepsza, twister. Szkielet fajny, wypełnienie natomiast w pewnej części (początkowej) kuleje – zdarzają się dialogi pisane językiem literackim zamiast potocznym (niezgodnie z duchem książki), zdarza się przegadanie detalami dla biegu akcji zupełnie nieistotnymi, zdarzają się okropne gazetowe frazesy. Jednak im dalej w las, tym, jak się rzekło – mniej Musierowicz, a więcej Chandlera. Od połowy książki zdarzają się dialogi wbijające w fotel i niezwykle satysfakcjonujące.
Trzecia warstwa to warstwa towarzyskiego pastiszu łódzkiej rzeczywistości. Postaci, na ile ja je znam, zachowują się tak, jakby zachowywały ich pierwowzory, są scharakteryzowane wyraziście i celnie, choć bez specjalnych złośliwości (czasem – szkoda). Wplecenie ich w kryminalną książkową intrygę musiało być dla autorów atrakcją specjalną, a pewnie jest i dla owych sfabularyzowanych bohaterów. Czytelnik także, czasem się uśmiecha pod wąsem. Niemniej wpłynęła ta strategia nieco na drugą i czwartą warstwę Dwóch lwów i teatru. Dlaczego na warstwę kryminalno-fabularną? Bo spowodowała pewną (niewielką) niespójność stylistyczną – przejścia od „łagodnych” i sympatycznych warstw „towarzysko- socjologicznych” (autorzy niewątpliwie lubią swoich bohaterów, a właściwie ich pierwowzory, mają do nich sentyment) do jak najbardziej poważnych i serio tematów i tonów wspomnianego śledztwa historycznego. W pewnym momencie aż zacząłem się zastanawiać, czy anturaż kryminału nie stępił istotności tych historycznych odkryć i spekulacji. Toż to analiza godna książki reporterskiej, niefikcyjnej. Ale, pomyślałem sobie – dzięki temu anturażowi istotne treści mogą zostać łatwiej spopularyzowane.
I tu kwestia popularyzacji oraz wpływu jaki warstwa pastiszowa ma czwartą warstwę Dwóch lwów i teatru. Otóż czwarta warstwa – to fresk o mieście Łodzi. Jak na skromny kryminał – obraz niesłychanie barwny, szeroki. Nie tylko odległa panorama, ale wniknięcie w przeszłość i codzienność od XIX wieku po dzisiejszy czas. Prawdziwą historię, jak to wyżej napisałem. Przyznam, że ostatni tak wyrazisty opis dawnej Łodzi czytałem bodaj u Reymonta w „Ziemi obiecanej”, ale to jakby trochę inny gatunek był. Nie kryminał w każdym razie, choć trupy też się zdarzały. Z jednej strony – fresk szeroki, z drugiej strony – leciutko zawodzi. Zawodzi? Tak. Ale nie mnie, tylko czytelników z miastem Łódź nie mających nic wspólnego. Otóż Kusiński i Jarmołowicz, z racji pisania pastiszu na łódzką socjetę kulturalną założyli sobie podświadomie czytelnika – łodzianina.
Czytam w książce: „Kilińskiego”, „Wschodnia”, „Włókiennicza” i natychmiast w wyobraźni powstaje wizja konkretnych szarych wąwozów kamienic, obszarganych tynków, bogatej sztukaterii zwykle nadgryzionej zębem czasu, ciężkich bram wjazdowych, gwiazdozbioru anten satelitarnych przyczepionych do balkonów, odpadających gzymsów. Całej masy miejskiej, zbudowanej z ciasnych jak studnie i mrocznych kamienicznych podwórzy, oficyn ciągnących się w nieskończoność i drewnianych komórek z galeryjkami. Czytam: „Instytut Pamięci Narodowej” i natychmiast przed oczami staje mi dzielnica willowa, kipiąca zielenią wśród domów i karmiąca się bliskością gigantycznego parku, oraz modernistyczny gmach dawnego hotelu partyjnego. Czytam: „Piotrkowska róg Andrzeja Struga” i już rozwija mi się teleobiektywowy obraz głównego deptaku miasta, biegnącego po łagodnych falach łódzkich wzniesień, pełnego ogródków kawiarnianych, gęstych szpalerów latarni z zawijaskami, jasnych, zdobnych i odnowionych kamienic, oraz iglicy z naczelnikiem Kościuszką majaczącej w dwukilometrowej perspektywie zza ostatniego wzniesienia. Ja to widzę, ale mam niejakie obawy, że czytelnik z Zakopanego albo z Białegostoku już nie zawsze.
Troszkę brakuje mi w książce takiego minimalnego lakonicznego ukonkretnienia miejsc Łodzi, żeby mocniej oddać jej klimat. Są oczywiście chlubne wyjątki – jak opis ulicy Abramowskiego i okolic (troszkę zbyt poetycki, żeby czytelnik nieobeznany mógł sobie wyrobić dokładny obraz). Niemniej – to, czym jest dzisiejsza Łódź, miasto glajszachtu socjalnego, w którym kamieniczne mieszkanie profesora, zastawione po sufit z książkami sąsiaduje drzwi w drzwi z mieszkaniem abnegata alkoholika, w którym odcięto prąd, wodę i gaz, a ostatni remont odbył się w XIX wieku, miasto gęstej i wysokiej, ciasnej jak wąwozy zabudowy, w olbrzymiej większości zaniedbanej, miasto największych w Europie kwartałów ulicznych, w które wciśnięto stare fabryki – tego miasta czytelnik nie dostaje w Dwóch lwach na tacy, tylko musi się go domyślać z dialogów i didaskaliów. Może jestem nieobiektywny, ale czytelnik łodzianin będzie miał z tej książki po prostu radość podwójną, a czytelnik profan – tylko pojedynczą. No chyba, że przyjedzie i zobaczy na własne oczy, co my tu mamy. „Pokażcie Szwejku, co wy tam macie”.
Dwa lwy i teatr jest po prostu wielce oryginalne. Przypominające nasze miasto, w którym na każdym kroku majaczy jakiś palimpsest z zatartą przeszłością, na której ktoś już zdążył napisać coś zupełnie innego. Wywołuje duchy przeszłości, a zważywszy, że to duchy realnych postaci, staje się lekturą szczególnie godną uwagi. Przebrnijcie przez pewną początkową nieporadność i udeptywanie ścieżki własnego stylu tej fabuły. Przebrnijcie i zstąpcie do głębi, bo dla historycznego cymesu jaki przygotowali dla nas autorzy – warto! Polecam!