PAN DE EM I JA
Usiłując nadal słuchać Trójki, Trójki, której ramówka jest ostatnio pokiereszowana niczym pijany kolarz po kamienistym zjeździe ze Śnieżki do Karpacza, usiłując słuchać tejże Trójki, natrafiłem na archiwalny wywiad z ekscentrycznym niegdyś liderem i założycielem Depeche Mode. Martin Gore z DM opowiadał Piotrowi Stelmachowi, jak to ciągle słucha wiadomości, nałogowo ogląda filmy dokumentalne i okropnie przejmuje się światem. Niestety, z tego, co mówił pan De Em, wynika, że całe to słuchanie i oglądanie idzie na marne, bo pan De Em niewiele z tego wszystkiego rozumie, nie dostrzega różnych zależności i mechanizmów kierujących światem. Muzyk, jak aktor, jest do grania jednakowoż, więc nie mam pretensji, że chciał wpuścić wszystkich imigrantów i rozdać biednym pieniądze bogatych. Dziś pewnie chciałby przebadać wszystkich na obecność koronawirusa, a może nawet nawoływałby do zamknięcia wszystkich biur, fabryk, wodociągów i elektrociepłowni, by w domu przeczekać, aż licho sczeźnie i przestanie kichać.
Okazało się przy okazji, że te przyjemne i te mniej przyjemne przeboje Depeche Mode to są pieśni zaangażowane, a melodie i aranżacje służą do przekazywania ważkich treści, będąc wyrazem protestu i niezgody. Też nie mam o to pretensji, bo gdybym niedajboże został wziętym muzykiem, na przykład własnej, autorskiej kapeli Ka Gie Band, to dopiero uraczyłbym ludzkość zaangażowanymi niemiłosiernie pieśniami o na przykład niemądrych kandydatkach, wysokich podatkach, niegrzecznych dziatkach i obleśnych dziadkach, Ka Gie Be ouu jeeee! Jak widzicie, humor w czasach zarazy jeszcze mnie nie opuścił, z humorem więc brnę dalej w te dotychczas niejasne rozważania. Potrzebna będzie jednak radykalna zmiana tonu.
PAN LEM I JA
Nastolatkiem będąc, pochłonąłem większość książek Stanisława Lema. Pominąłem tylko te hermetycznie trudniejsze i te specyficznie nudniejsze. Oprócz jego książek satyrycznych, fantastycznych i lingwistycznych, przeczytałem też dwa jego quasi-kryminały. „Śledztwo”, notabene drukowane w odcinkach w „Przekroju” pod koniec lat 50. i w tej formie przeze mnie poznane, opisuje dziwne a powtarzające się przypadki wywlekania nieboszczyków z kostnic na odludziu przy prowincjonalnych drogach przelotowych. Kolejne przypadki włamania i profanacji zwłok skłaniają policję do przypuszczenia, że działa jakiś dewiant, który nie dając się nigdy pochwycić policji, realizuje swoje niezdrowe pomysły, a może i nawet fantazje. Niestety, mimo wysiłku angielskich organów nie udaje się nikogo złapać w zasadzki w nocnym angielskim deszczu na prowincji. Książka kończy się przypuszczeniem jednego z bohaterów, że pozornie związane ze sobą jednakowe zdarzenia – kostnica, nieboszczyk, noc, prowincja – są dziełem przypadków. Jeżdżą bowiem tysiące znudzonych nocnych kierowców, istnieją dziesiątki źle zabezpieczonych kostnic na prowincji i są setki przechowywanych tam nieboszczyków. Zgodnie z Prawem Wielkich Liczb wraz ze wzrostem ilości prób losowych prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia rośnie aż do jedynki i na deszczowej angielskiej prowincji wśród tysięcy nocnych kierowców może, a wręcz musi znaleźć się kilku, którzy wpadną na ten sam niedorzeczny a szokujący pomysł. „Śledztwo” w inteligentny sposób pokazuje mechanizm powstawania spiskowych teorii i analizuje bezcelowe próby znalezienia logiki w przypadku i chaosie.
Drugą detektywistyczną książką Lema jest o kilka lat późniejszy „Katar”, bazujący na zainteresowaniach astronautycznych autora. Giną w tajemniczych okolicznościach kolejni uczestnicy lotów kosmicznych. Przypuszcza się początkowo, że ktoś ich albo z niewiadomego powodu skrytobójczo morduje, nie zostawiając śladów, albo też na skutek długiego pobytu w kosmosie wariują i popełniają samobójstwa. Bohater, również były astronauta, ma za zadanie wyśledzić zagadkę i podąża śladem swoich poprzedników, mając nakazane od policji zachowywanie się jak poprzednie ofiary – odwiedza te same miejsca, nocuje w pokojach, w których przebywali. Bohatera nagle dopadają straszne stany lęku i paniki, musi się powstrzymać nadludzkim wysiłkiem, by nie postąpić nieracjonalnie i nie zrobić jakiegoś szaleństwa. Zaczyna zaniepokojony analizować dokładnie swoje postępowanie i zagadka zostaje rozwiązana. Okazało się, że na skutek zbiegu okoliczności, który jest jednak uprawdopodobniony jednakową profesją ofiar, wszyscy zostali poddani działaniu tej samej mieszaniny różnych procesów fizycznych i chemicznych. Do obłędu doprowadzała kolejnych samobójców mieszanka złożona bodajże z medykamentu od leczenia następstw próżniactwa, czyli przebywania w kosmicznej próżni, odczynników fotograficznych do wywoływania zdjęć, zjadanych orzeszków z konserwantami i popularnego leku na tytułowy katar alergiczny. Dokładnie jak bomba, która potrzebuje zapalnika do starannie przygotowanej mieszanki wybuchowej. Nie było żadnego spisku, nie było żadnych skrytobójców, nie było też tajemniczej choroby kosmicznej, wystarczył katar.
Przypomniałem sobie te literackie dywagacje starego mistrza polskiej prozy w czasie bombardowania mnie informacjami o tajemniczym wirusie z Wuhan i rozwijającej się pandemii. Na zdjęciach z dalekowschodnich akcji odkażania i kontroli skafandry przeciwwirusowe zbliżały się już zaawansowaniem do skafandrów kosmicznych. Niektórzy twierdzą, że z laboratoriów chińskich wydostał się niebezpieczny sztuczny wirus, inni, że Amerykanie podrzucili go właśnie w okolice Wuhan, by uprawdopodobnić pierwszą hipotezę i sparaliżować chińską gospodarkę. Są tacy, którzy twierdzą, że to robota Rosjan, dzięki której Putin będzie mógł bezkarnie ogłosić się prezydentem aż do własnej śmierci, inni uważają, ze to naturalna kara za niszczenie natury i zjadanie naszych braci mniejszych, a osobliwie nietoperzy. Panikarze wieszczą koniec świata, plotkarze potrajają ilość ofiar, hipochondrycy przejmują się najmniejszym katarem, geszefciarze starają się robić spekulacyjne interesy na artykułach nagłych potrzeb początku i końca przewodu pokarmowego. Pan muzyk z DM z pewnością obmyśla już jakieś pandemiczne songi oraz okładkę nowej płyty.
Tymczasem może się okazać, że kręci nas, a właściwie nami stara płyta. Że zmutowane koronawirusy od lat występują w przyrodzie i kładą ludzi do łóżek i na łoża śmierci. Ile to razy dowiadywaliśmy się od lekarzy, że cierpimy na jakąś odmianę dziwnej grypy i będziemy leczeni objawowo, bo antybiotyki nic nie dadzą, a na szczepionki jest za późno, albo też wirus nadszedł inny, niż producenci szczepionki na dany rok oczekiwali. Może okazać się, że przez obecność koło Wuhan wielkiego laboratorium liczne grono naukowców i laborantów mogło przyjrzeć się nowej odmianie wirusa, wyodrębnić ją i na szybko opracować testy na jego wykrycie. Gdyby nie te badania, wirus rozprzestrzeniałby się bez naszej świadomości bez przeszkód i był traktowany jak grypa.
Paradoksy epidemii w Chinach, w których odnotowano około 3000 ofiar wirusa – zmalała produkcja przemysłowa i radykalnie zmalało związane z nią olbrzymie zanieczyszczenie powietrza. Zmniejszyła się też liczba wywołanych fatalnym powietrzem zgonów dzieci i starców oraz astmatyków (grup ryzyka) – być może o nawet 70 tysięcy. Statystycznie corocznie z powodu zanieczyszczeń w Chinach umiera 1,1 miliona osób, jeśli więc teraz zanieczyszczenie radykalnie się zmniejszyło, a liczba zgonów spadła o połowę (takie dane można znaleźć w Internecie), to daje nam to 45 tysięcy miesięcznie, a przecież epidemia trwa dłużej. Przykładowy bilans: 50000 – 3000 = 47000 śmierci mniej. Oczywiście to paradoksy statystyki, nieuwzględniającej innych czynników i wydarzeń, choćby śmierci z powodu nieprzyjęcia do szpitala albo samobójstw w izolacji. Statystyka to w ogóle domena paradoksów… Dotychczasowa liczba zgonów na świecie z powodu koronawirusa jest mniejsza od sumy śmierci w wypadkach, z powodu zwykłej grypy czy aborcji. Podkreślmy – dotychczasowa. Ale groźny wydaje się też spowodowany paniką ewentualny paraliż systemu gospodarczego, edukacynego czy szpitalnego państw. Nikt też nie liczy zgonów wśród tych, którym w tym trudnym czasie przełożono operacje i zabiegi, którzy nie wytrzymali fizycznie i psychicznie.
W czasie kwarantanny rośnie podobno czytelnictwo. Czytajmy więc Lema i nie panikujmy, a może w końcu naukowcom powiedzie się śledztwo w sprawie kataru.