Iskrzy się, proszę państwa. Iskrzy w tych felietonach od dyskretnego, eleganckiego dowcipu, od przewrotnego pomysłu i od słownych gier, które felietonista uwielbia. I ja też uwielbiam, nic na to nie poradzę. Lubię sobie przeczytać coś, co przewraca język na lewą stronę, zestawia zaskakująco znaczenia. A czasem taka słowna przewrotka zaprowadza w rejony, o jakich byśmy nie pomyśleli – prowadzi do podrapania się w głowę w zastanowieniu. Zapala lampkę nad głową, jak pomysłowemu Dobromirowi – no rzeczywiście, nigdy bym nie pomyślał w ten sposób!
Lubię czytać Piotra Groblińskiego z podstawowej przyczyny – on dobrze pisze. I w jego piątkowych felietonach dostaję zwykle to, co lubię w literaturze najbardziej – impuls do zastanowienia, zaskoczenie i ironię. Przy okazji te felietony są jak wzorzec metra, jak kariatydy podpierające budynek felietonizmu. Ponieważ jestem erudytą wikipedialnym, to zacytuję w tym miejscu Wikipedię:
Felieton (fr. feuilleton „zeszycik, odcinek powieści”) – gatunek publicystyczny, krótki utwór dziennikarski (…) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający punkt widzenia autora. Porusza i komentuje aktualne tematy społeczne, zwraca uwagę na ujemne zjawiska w życiu codziennym, często wykorzystując do tego elementy satyry, ironii humoru. Wprowadza elementy fikcji literackiej. Cechuje się jednak faktograficznością i dokumentarnością – jego punktem wyjścia są prawdziwe wydarzenia, przetwarza konkretne fakty. Z tej perspektywy felieton znajduje się na granicy między literaturą faktu a literaturą artystyczną.
Przyznam, że dzisiaj, w dobie ponowoczesności, klasyka jest rzadkim dobrem – felietony (w tym moje na przykład) skręcają w stronę mowy potocznej, prowokacji, atakowania czytelnika hucpą i taniego szokowania w celu polepszenia klikalności. Nie ma to, jak walnąć jakąś kontrowersyjną tezę, najlepiej polityczną – o, zaraz czytelnicy się zbiegną, a wrogie plemiona uaktywnią w komentarzach. Tak naprawdę rzadko już coś można nazwać prawdziwym felietonem. Elementem prywatnego porządkowania świata.
I tu wchodzi Piotr Grobliński, cały na biało, jakby go Fidiasz w marmurze wykuł. Jest w tych tekstach jakaś klasyczna stabilność, równowaga, pomimo współczesnego poczucia humoru i aktualnej tematyki. Być może autor wcale nie jest zadowolony z takiej oceny, może nie równowagi a popularki szuka w swojej twórczości, może klasyczność tych tekstów jest mu kulą u nogi. Nie wiem…
Tenże klasyczny balans felietonów z „Wanny na wydaniu” bierze się z postawy. Jest to postawa poszukująca i wątpiąca, szukająca dziury w całym, a czasami w pewien charakterystyczny sposób – nieśmiała i dyskretna. Stawia istotne pytania i nie zawsze na nie odpowiada. Nie wrzuca tez za pomocą łopaty, co w felietonizmie dzisiejszym jest absolutnie powszechne. Niestety. Z rzadka tylko daje się dziś np. czytać felietony osób o odmiennych od swoich poglądach, bo te osoby strasznie chcą nam je narzucić. Grobliński się powstrzymuje.
Jest w tych tekstach poezja, bo przecie pisał je poeta, choć niewiele tu romantycznych zachwytów i zero eteryczności, dużo bliżej do twardego stąpania po ziemi – codziennego konkretu. Jest w tym i dociekliwa obserwacja.
W gruncie rzeczy to stara struktura – hala główna niczym płyta rynku, otoczona alejkami kramów, zabytkowy pasaż handlowy w nowym wydaniu, pod blaszanym dachem. Dawno znana przyjemność spaceru wokół rynku i oglądania rozłożonego towaru. Tyle że deszcz na głowę nie pada, co w naszym klimacie robi sporą różnicę. No i jest gdzie zaparkować, a na rynkach wszędzie zakazy.
Ja centra handlowe lubię odwiedzać w nocy, gdy parkingi puste, a sfora wózków śpi zamknięta w kojcu. Rano dziedzic je wypuści, by mogły pomagać w polowaniu. Będą naganiać zwierzynę wprost na regały z karmą, będą popiskiwać niecierpliwie na zakrętach, będą warować pod kasą. Dobry wózek, masz dwa złote, trzymaj w pysku, ale nie połykaj!
To skojarzenie mnie dosłownie powala. Serio. Po raz kolejny autor udowadnia, że ma rękę do psów (jako autor wiersza „Cztery psy”). Co zdaje się, jest mu nie na rękę (sądząc po ostatnim, autoironicznym felietonie). Nieważne, zresztą, jego własne odczucia – ważne moje, czytelnika! Ten felieton natychmiast otwiera mi w wyobraźni obrazy. Zwłaszcza, że mam psa i to rasy myśliwskiej. Wyczha! Wyczha!
Powiem też, że bardzo mi się podoba, kiedy nadredaktor Grobliński zeskakuje czasem, dla urozmaicenia, ze swojego ulubionego konika – skojarzeniowych gier leksykalnych i przechodzi w ton osobisty. Opisuje, bez nawiasu i ironii (jeśli nie liczyć autoironii), swoje przejścia życiowe, krajowe i zagraniczne. Dzięki jego spojrzeniu stają się te przejścia nagle czymś uniwersalnym, zauważamy, że to nie tylko jest o Groblińskim, ale w ogóle o człowieku. A jeśli nie o człowieku, to przynajmniej o Polaku.
Jestem Polakiem, mam na to papier/ I cały system zachowań. (cytat z Adama Nowaka, z którym redaktor kiedyś przeprowadził wywiad)
Na palio byłem drugi raz i postanowiłem, że w tym roku będę komuś kibicował. Właściwie każdą rywalizację można oglądać na zimno, okiem obiektywnego obserwatora, albo z zaangażowaniem, ciesząc się lub smucąc wynikiem „swoich”. Przyznam, że skoków narciarskich, albo wyścigów formuły 1 nie byłbym w stanie obejrzeć, gdyby nie startowali nasi. Podobnie mecze jakiejś obcej ligi są o wiele ciekawsze (przynajmniej dla mnie), jeżeli w którejś z drużyn gra Polak. Dlatego przed palio postanowiłem mentalnie przystąpić do którejś z contrad. Tylko jak wybrać tę, której będziemy kibicować? Początkowo chciałem kierować się nazwą, oryginalnością herbu i flagi. Ale w nagłym przebłysku intuicji uświadomiłem sobie, że przecież liczą się barwy. Dlatego wybrałem Żyrafę, biało-czerwoną. Gdy na ostatnich metrach jej jeździec wspaniałym manewrem wyprzedził rywala po wewnętrznej (niczym Tomasz Gollob za najlepszych lat), skakałem jak oszalały, krzycząc niby komentator sportowy Giraffa, giraffa. Potem rzuciłem się w ramiona przypadkowego sąsiada, a nazajutrz udałem się w triumfalny pochód po mieście z „moją” contradą.
Nawet te „interwencyjne”, zdawałoby się mniej atrakcyjne felietony o sprawach aktualnych – kwestii procesu pana z drukarni, który odmówił wydrukowania ulotki promującej homoseksualizm, albo ten o ustąpieniu gabinetu cieni, stworzonego przez opozycję – są w pewien sposób syntezą, ponadczasową przypowieścią, która odrywa się od spraw bieżących i unosi nad nimi jak symbol.
Wydane w formie książkowej te teksty zyskują na sile. Po pierwsze są przesiane przez autora dodatkowym krytycznym sitem, po drugie daje się jej dotknąć i obrócić kartki (właśnie po kilku miesiącach używania odrzuciłem ostatecznie elektroniczny czytnik – nawet w porządku, ale to jednak nie ta sama przyjemność), a po trzecie są oprawione graficznie w świetne, lakoniczne rysunki Pawła Kwiatkowskiego. Dla grafika największe brawa za okładkę, jest świetna i przykuwająca wzrok. Zwróćcie uwagę na górną część tejże – majstersztyk!
Fajnie, że Piotr Grobliński pisze te felietony. I fajnie, że mogę je co piątek czytać. Jest to w pewien sposób uzależniające, ale jakże przyjemne. Uzależnienie od iskrzącej literatury. Zajrzyjcie do „Wanny na wydaniu”- tam wyjątkowo ciekawie i wielobarwnie iskrzy. Ministerstwo Zdrowia ostrzega! Tylko nie mówcie, że nie zostaliście ostrzeżeni.