W jednej z łódzkich kamienic mieszkały dwie zwaśnione rodziny. Konflikt istniał od pokoleń i nikt już nie pamiętał, co go spowodowało. Państwo S. i państwo Z. mijali się na schodach bez słowa. Któregoś wieczora do solidnych dębowych drzwi państwa S. zapukała Marysia, dziewięcioletnia córka państwa Z.
– Dobry wieczór, czy zastałam Anię? – zapytała.
– Moja córka ma zakaz rozmawiania z tobą – odpowiedział sucho pan S.
– Pan jej zakazał? – zapytało dziecko. – Dlaczego?
– Zapytaj swoich rodziców dlaczego!
– Pytałam, ale nie chcą powiedzieć.
– To ja ci, dziecko, powiem. Moja córka z twoją rodziną, więc i z tobą, nigdy nie będzie miała nic wspólnego, ponieważ sobie tego nie życzę.
– A czy może pan to Ani dać?
Dziewczynka uniosła lekko, trzymany w sinych od choroby dłoniach, słoik po ogórkach konserwowych. W mętnej wodzie coś się poruszało.
– Co tam masz w tym słoju? – zapytał pan S.
– Rybki akwariowe. Dwa gupiki, samczyka i samiczkę. I jednego mieczyka. I jeszcze roślinki wodne.
– Weź to zabierz! Ania nie potrzebuje rybek. Kupiłem jej stulitrowe akwarium. Z grzałką, filtrem, z lampkami.
– Wiem. Mówiła mi w szkole.
– Przecież zabroniłem jej z tobą rozmawiać… Anka! – rozgniewany pan S. odwrócił się do wnętrza mieszkania pilnie wypatrując córki. Ta – wystraszona – nie wychodziła ze swojego pokoju.
– Proszę pana, niech pan weźmie moje rybki. Bardzo pana proszę.
– Wracaj do domu, bo psem poszczuję!
– Kocham moje rybki! – Marysia prawie płakała.
– I co z tego?
– U mnie mieszkają w słoiku, a u Ani byłoby im lepiej, o niebo lepiej. W akwarium z grzałką i z lampką.
– Wracaj do domu, powiedziałem! – krzyknął pan S.
Marysia zniknęła w ciemnym korytarzu. Słoik z rybkami zostawiła na wycieraczce pana S. Pan S. tamtej nocy nie zasnął. Ta historia nie ma zakończenia. Jak w życiu. Nic nie ma końca. Nie wiemy, co się nam – rybkom w słoiku – przydarzy.
Na zdjęciu Ewa Różycka, autorka opowiadania, foto: Marcin Andrzejewski