Czy tarcza antykryzysowa uratuje gospodarkę? – zastanawia się publicysta. Nie wiem, ale mnie zastanawia użyta tu metafora. Dlaczego nie antykryzysowa włócznia albo miecz, którym rząd mógłby odciąć fiskalne obciążenia? Albo antykryzysowa zapora – jak zapora antywirusowa w komputerach? Jak zwał, tak zwał – można by powiedzieć, ostatecznie stojącym na skraju bankructwa przedsiębiorcom jest zapewne wszystko jedno, czy rząd zapewni im tarczę, zaporę czy osłonę. Jednak patrząc na sprawę z literackiej perspektywy… Dziś do tarczy raczej się strzela niż się nią broni, choć ważnym elementem bezpieczeństwa ma być niedługo tarcza antyrakietowa (też zresztą na zestrzeliwaniu oparta). W Anglii nawet Tarczę Dobroczynności (przemianowaną na Tarczę Wspólnoty) zdobywa się, strzelając – więcej bramek niż przeciwnik. A przecież znana od tysiącleci jako element uzbrojenia, tarcza służyła do ochrony, do odparowywania ciosów. (Z takiego odparowanego ciosu ulatnia się cała siła). Od XVI wieku tarcza stopniowo traci na znaczeniu, stając się polem do po(d)pisu dla heraldyków – tarcza herbowa, zegarmistrzów – tarcza zegarowa i szlifierzy – diamentowa tarcza szlifierska.
Przez wiele lat tarcza to była dla mnie szkoła, symbol szkoły. Symbol z numerem i nazwą, który należało przyszyć (raczej dać mamie do przyszycia) do szkolnego mundurka. Mundurki uszyte były z jakiegoś niemiłosiernie elektryzującego tworzywa sztucznego, miały dopinane na guziki kołnierzyki. Na rękawie tarcza – trochę bez sensu, bo akurat w szkole wszyscy wiedzieli, z jakiej jesteśmy szkoły. Natomiast na płaszczu za moich czasów podstawówkowych tarcz już się nie nosiło. W liceum zaś pozwolono nam zamiast tarcz nosić w szkole specjalnie zamówione metalowe znaczki, co skutkowało praktyką wzajemnego kłucia się ostro zakończonymi drucikami przypinek. Z własnej zaś inicjatywy przypinaliśmy sobie do swetrów oporniki – nasze opozycyjne znaki tożsamości. Co ciekawe, o ile młodzież na co dzień raczej tarcz nie lubiła, to od święta składała je jako dowód uznania pod różnymi pomnikami albo na grobach sławnych ludzi. A potem noszenia tarcz nikt już nie wymagał, co zbiegło się przypadkiem z końcem komunizmu. O paradoksie, rycersko-szlachecka tradycja herbowych tarcz przegrała z wyobrażeniem o totalitarnej dominacji mundurków i tarcz nad indywidualnością wolnej jednostki. Dziś herbowe tarcze można spotkać jedynie na koszulkach piłkarzy i u średniowiecznych grup rekonstrukcyjnych rycerstwa polskiego.
Herbowa tarcza (podobnie jak nieco zapomniana tarcza szkolna) kształtem zdradza powinowactwo z dawną tarczą rycerską. Odwrócony ostrołuk przypomina trochę zbudowane do góry nogami gotyckie okno. Zamiast witraża – herb. To, co jest tam wymalowane, to nie są takie sobie niewinne ozdoby. Każda kreska, każdy kolor ma dla heraldyków znaczenie, za każdym motywem kryje się symboliczna treść. Sama etymologia słowa to potwierdza – niemieckie Erbe znaczy dziedzictwo. Te wszystkie bramy, klucze, drzewa, ptaki, postaci świętych czy zdobne inicjały to zapisana w obrazach historia. Być może nie zawsze oparta na faktach, ale oddająca genius loci. Taki rodowy czy miejski herb przypomina i dodaje sił – działa trochę jak szkaplerz, jak totemiczny znak, jak tarcza właśnie. Nasi patroni dodają nam sił.
W starszych klasach liceum nosiłem zamiast torby chlebak – taki styl stachurowaty nieco. Zresztą w chlebaku któryś z tomów dżinsowego wydania Stachury często był obecny. Na klapie chlebaka przypiąłem sobie kilka znaczków z nazwami ulubionych zespołów, a obok naszyty był wycięty niby z amerykańskiej flagi kształt dłoni z palcami złożonymi w literę V. Amerykańska flaga to było takie zaklęcie, znak V to było wyznanie wiary. W niedzielę u jezuitów w tym samym geście, który kilka lat później z sejmowej trybuny zaprezentował premier Mazowiecki, podnosiło się ręce podczas pieśni „Boże, coś Polskę”. Bóg osłaniał Polskę „tarczą swej opieki”, a kazania głosił ojciec Miecznikowski. Jezuici tarczą swej opieki otaczali także artystów, na przykład Teatr Ósmego Dnia, który występował wtedy w przykościelnej salce. Ostrze Herbertowskiej ironii aktorzy kierowali przeciw stanowi oblężenia.
Powiedzmy, że tarcza i miecz to dwie metody mierzenia się z niepożądanymi zjawiskami. Tarcza to prewencja i zapobieganie, miecz to zwalczanie skutków, czasami także przyczyn. Ale raczej skutków – w tym jesteśmy dobrzy, gorzej bywało z prewencją (to słowo zresztą zarekwirowała policja, może dlatego nikt go nie lubi). Na przykład powodzie: heroiczna walka na wałach, z rąk do rąk podawane worki z piaskiem, łódką dowożona żywność. Potem woda opada i opada entuzjazm. Wałami mało kto się zajmuje (to słowo też zresztą nie budzi najlepszych skojarzeń) – do następnego razu. A jesienno-wiosenne przeziębienia? Takie normalne, nie superwirusowe. Czy chce nam się hartować, wzmacniać odporność, gimnastykować i zdrowo odżywiać? Albo czy chce nam się robić pogwarancyjne przeglądy różnych urządzeń? Póki działają, to nam się nie chce. Gdy się zepsują, też nam się nie chce, ale czasami musimy. To samo z zębami. Do dentysty to dopiero w kryzysie, a tam… zamknięty gabinet.
Foto: mural artystów związanych z Kasztelanią Inowłodzką, na górze tarcza herbowa bractwa