Któregoś ranka Szymek obudził się, wstał z łóżka i z zamkniętymi oczami, wywracając po drodze taboret (uwielbiał stukot drewnianych nóżek mebla), powędrował do łazienki. Łazienka zawsze, odkąd pamiętał, pachniała perfumami matki. Nie lubił ich. Drażniły go chaotycznie zestawione nuty pudru, bzu i kardamonu. Tamtej niedzieli malutkie pomieszczenie, raptem dwa metry kwadratowe, było całkowicie bezwonne. Otworzył oczy. Obmył twarz. Coś było nie tak. Mocno nie tak.
– Matki nie ma? – zapytał ojca, który wesoło, z nieznanym chłopcu dotąd wigorem, krzątał się po kuchni.
– Jest, nie ma. Bez znaczenia. Teraz liczy się, by ci, synek, jajecznica nie wystygła. Jedz.
Szymek o nic więcej nie pytał. Zjadł śniadanie, poszedł do szkoły. Wrócił do domu. Matki nie było. Zabrała perfumy, oba płaszcze, parę kozaków. Po co jej kozaki w środku lata?
– Rozchodzą się – usłyszał, kiedy wieczorem wynosił śmieci i zamarudził przy zepsutym zamku pergoli. Sąsiadki dojrzały go i zamilkły.
”Rozchodzą się”, powtórzył w myślach i zrozumiał, że od teraz, jeżeli chce przetrwać, musi funkcjonować jak robot. Kupił szesnastostronicowy zeszyt w kratkę. Opisał w nim chłopca, bardzo podobnego do siebie rówieśnika – dwunastolatka. Jak ma wyglądać rozkład dnia. Rozkład dnia tego chłopca. Śniadanie, szkoła, obiad, odrabianie lekcji, sprzątanie pokoju, sen. Kolorowym flamastrem, na ostatniej kartce wykaligrafował: ”NIE ROZMAWIAĆ Z TATĄ O ZŁYCH STOPNIACH ANI O NICZYM ZŁYM”.
Tata zdawał się być w doskonałym nastroju. Trochę później wracał z pracy, zatem prawie ze sobą nie rozmawiali i było to im obu bardzo na rękę. Szymek nie odróżniał siebie od chłopca, którego opisał w zeszycie. W końcu mieli tego samego tatę. ”Władek długo nie pociągnie. Popija. Robotę stracił. Jeszcze mu dzieciaka zabiorą”. Te sąsiadki! Co one mogą wiedzieć o tacie. Nic.
Któregoś ranka, w Adwencie, Szymek wszedł rano do łazienki i otworzył oczy. Serce łomotało z radości. Wszystko: ręczniki, dywanik, zasłonka prysznicowa… Wszystko pachniało matką. Tanim pudrem, bzem i kardamonem. Jak bardzo za nią tęsknił przez te wszystkie miesiące! Jak bardzo nie był sobą, odkąd ich opuściła! Jak bardzo się na nią gniewał! Zapomniał umyć twarz. Wpadł do kuchni, by na nią nakrzyczeć, a potem – kto wie – co zamierzał zrobić potem? Przytulić się? W tamtej chwili nie był Szymkiem, tylko pokaleczonym od uderzenia po żebrach rozszalałym trzynastoletnim sercem. W kuchni przy stole siedział ojciec. Sam.
– Wróciła? – zapytał Szymek.
– Przyszła po resztę rzeczy – odpowiedział cicho tata.
Chłopiec usmażył im obu jajecznicę. Potem wyszedł do szkoły. Wieczorem wyrzucił zeszyt, w którym od miesięcy opisywał, co ma robić następnego dnia.
Po latach spotkał dziewczynę, miłą, ładną i dobrą.
– Jak chcesz, żebym pachniała? – zapytała.
– Czym chcesz, byle nie pudrem, nie bzem, nie kardamonem. Dobrze?
– Dobrze, Kochany – odpowiedziała narzeczona.