Rafał Woś jest dla polskiej publicystyki ekonomicznej kimś takim, jak Filip Springer dla pisania o architekturze. Obaj łączą otwarte, szerokie spojrzenie z wyrazistymi poglądami, obaj potrafią pisać zajmująco, obaj wreszcie mają skłonność do zapadających w pamięć tytułów. Wanna z kolumnadą czy Źle urodzone mogą w tej kategorii rywalizować z To nie jest kraj dla pracowników czy Lewicę, racz nam zwrócić, Panie! (tę ostatnią recenzowałem nie tak dawno tutaj, z kolei moją recenzję najnowszej książki Springera czytelnik znajdzie tutaj). Efektownym (żeby nie powiedzieć efekciarskim) tytułem jest też Zimna trzydziestoletnia – najnowsza propozycja Rafała Wosia. Zdaniem autora tytuł jest średnią (medianą?) wyciągniętą z Pięknych dwudziestoletnich Hłaski i Czterdziestolatka Gruzy. Moim zdaniem ewokuje też skojarzenia wojenne (gdzieś między zimną wojną a wojną trzydziestoletnią) i przywołuje wspomnienie wielkiego przeboju, w którym Grzegorz Ciechowski porównywał Polskę do kobiety, z którą tańczy i sypia. Piosenka pojawiła się w radiu w czerwcu 1988 roku, czyli rok przed narodzinami bohaterki książki Wosia.
A może tylko pół roku wcześniej? Może kapitalistyczna III RP nie narodziła się wcale – jak chciała Joanna Szczepkowska – 4 czerwca 1989, może to nie Leszek Balcerowicz, ale Mieczysław Wilczek wprowadził w Polsce nowy ustrój. Tak sugeruje w jednym z rozdziałów swojej książki Woś, przedstawiając dość przekonującą interpretację schyłkowego okresu PRL. Młodym partyjnym wilczkom było już za ciasno w ciasnym gorsecie realnego socjalizmu, dlatego rozpoczęli nomenklaturową rewolucję. W grudniu 1988 uchwalono ustawę o działalności gospodarczej i prywatne spółki zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Po części był to wyraz zdrowej przedsiębiorczości, ale często źródło patologicznych układów, umożliwiających interesy na styku prywatne/państwowe. Dyrektor robiący interesy z sobą samym jako przedstawicielem spółki to sprawy znane, ale Woś opisuje też fakty, o których nie miałem zielonego pojęcia. Stwierdza na przykład, że amerykański ekonomista Jeffrey Sachs, który był głównym doradcą rządu Mazowieckiego, przyjeżdżał już do Polski w 1988 i doradzał… komunistom. Współpracę z neoliberalnym guru przygotował zresztą agent polskiego wywiadu działający w Waszyngtonie. Plan Balcerowicza byłby tylko kontynuacją strategii partyjnych aparatczyków, którzy przy okazji przejścia na kapitalizm chcieli oddać władzę, ale zachować uprzywilejowane pozycje w systemie gospodarczym. Ważny, a pomijanym na ogół krokiem na drodze Polski do kapitalizmu było uwolnienie cen żywności latem 1989 (jeszcze za rządów Mieczysława Rakowskiego), dopiero kolejnym – wprowadzony w grudniu 89 plan Balcerowicza (a właściwie Sachsa).
Oczywiście Rafał Woś jest znany ze swoich lewicowych sympatii, a także z niechęci do gospodarczego neoliberalizmu. Tę niechęć czuje się w książce, ale podawane fakty wydają się ciekawe niezależnie od politycznych interpretacji. Na przykład podawana przy okazji rozważań o planowaniu gospodarczym ciekawostka na temat kierowanego przez S. Allende rządu Chile, w którym gospodarką miał sterować superkomputer zamówiony u brytyjskiego cybernetyka. Każda fabryka w kraju miała być połączona mostem informacyjnym z centralą w Santiago, a komputer i planiści mieli analizować wszystkie dane i dawać radom pracowniczym wskazówki. Żołnierze Pinocheta wysadzili jednak centrum sterowania w powietrze.
Albo historia banknotów zaprojektowanych przez Andrzeja Heidricha – ten wybitny grafik jest autorem dwóch spośród trzech serii banknotów, którymi przyszło mi się posługiwać w życiu: zarówno tej dzisiejszej z królami, jak i wcześniejszej z dowódcami wojskowymi: Traugutt – Bem – Świerczewski – Waryński – Dąbrowski – Kościuszko i na dokładkę Kopernik (wraz z inflacją dołączyli inni przedstawiciele nauki i sztuki). Woś pisze, że była jeszcze trzecia seria – zamówiona u Heidricha pod koniec lat 80. i nigdy niewprowadzona do obiegu. To miała być seria z politykami. Najciekawszy jest w niej zestaw nazwisk: 10 zł – Wincenty Witos, 20 – Ignacy Daszyński, 50 – Stefan Starzyński, 100 – gen. Władysław Sikorski. I teraz uwaga – banknot 1000 zł miał zdobić portret… Władysława Gomułki. A zatem otwarcie na tradycje II RP, ale porządek musi być. Gomułka miał mieć symboliczną wartość dziesięciu Sikorskich!
Ciekawostek, informacji, przytaczanych statystyk jest w książce Rafała Wosia sporo. Jest też sporo interesujących spostrzeżeń, zmuszających do zrewidowania oczywistych na pozór poglądów. Problem w tym, że autor popełnia czasem grzech wszystkoizmu, pisząc o tak wielu sprawach, że główny temat – portret III RP – schodzi na dalszy plan. Dla przykładu: w rozdziale dziesiątym Woś analizuje utwory polskich raperów, z których można czerpać wiedzę o przemianach i atmosferze w kraju. Pomysł interesujący, ale… początek rozdziału zawiera nie tylko demograficzno-socjologiczną analizę fenomenu osiedla z wielkiej płyty, ale i krótką (pachnącą Wikipedią) historię amerykańskiego rapu. W innym miejscu, analizując alternatywne koncepcje transformacji, autor nagle daje nam wykład z dziejów przed- i powojennej Szwecji. W ostatnich rozdziałach to zjawisko się nasila – jakby autor w pośpiechu chciał skończyć zamówioną przez wydawnictwo pracę i upychał w książce, co tam miał na pulpicie. Rozdział o pracy to właściwie streszczenie antymobbingowej akcji „Tygodnika Powszechnego”.
W dodatku tytułowy koncept gdzieś się po drodze gubi. Polska to zimna, nieco neurotyczna trzydziestolatka z pewnymi sukcesami, rokująca nadzieje na przyszłość? Świetnie, pomysł daje pole do – nomen omen – popisu. Tylko jak trzymać się konsekwentnie tej metafory? Niby każdy rozdział zaczyna się jakimś nawiązaniem do spersonifikowanej trzydziestolatki, ale na ogół jest to króciutki fragment. Woś z opisywaniem kobiecej duszy kiepsko sobie radzi (nie od tego jest specjalistą), padając ofiarą własnego konceptu. Efekt bywa groteskowy: …jest to akurat przypadek trzydziestoletniej, która wciąż nie potrafi przeciąć pępowiny z pokoleniem swoich ojców założycieli. Odetnijmy zatem pępowinę łączącą te rozważania z tytułem.
Przyjrzyjmy się okładce. Po prawej Pałac Kultury, po lewej rozebrany już budynek pierwszej w Polsce restauracji McDonald’s – oba wyjątkowo mało seksowne. Czy można się dziwić, że stojąca gdzieś pomiędzy nimi Pol(s)ka jest zimna? Nie ma ochoty ani na flirt, ani na delikatną, pełną empatii rozmowę. Gdy postawimy przed nią lustro (Pałac Kultury wróci na właściwą, lewą stronę), może nie być zadowolona. Ale może po takim doświadczeniu trochę o siebie zadba, bo to przecież fajna laska. Dobrze by było gdzieś ją zaprosić i szczerze pogadać. Na przykład o książce Rafała Wosia… na pewno wartej rozmowy.