Dwa są dziś w Polsce obiegi literackie, każdy ze swoimi wydawnictwami, pismami, krytykami, nagrodami. Każdy ma też swoich ulubionych autorów, którzy choć przez jednych są uznawani za geniuszy, dla innych pozostają zupełnie anonimowi. Powieść Wiesława Helaka Nad Zbruczem jest tego znakomitym przykładem. Wydana w 2017 roku przez wydawnictwo Arcana, doczekała się znakomitych recenzji, ale prawie wyłącznie w mediach sympatyzujących z prawicą. Książka zdobyła też dwa ważne wyróżnienia: Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza i Nagrodę Literacką Identitas. Nie słyszeliście o Identitas? No właśnie – o tym mówię. Na listach laureatów i nominatów obu wspomnianych nagród powtarza się wiele nazwisk: Rymkiewicz, Rylski, Wencel, Wildstein, Janko, Dakowicz, Kwaśnicka. I znowu – z małymi wyjątkami próżno ich szukać w archiwach Nagrody Gdynia czy Nike. Dwa obiegi, dwie hierarchie, dwa światy. Ta cecha polskiego życia literackiego powoduje, że powieść uznawana przez jednych za największe arcydzieło po 89 roku, przez innych nie jest nawet odnotowana. Czy podobnie będzie z kolejną książką Helaka, która wyszła na początku roku? Góra Tabor jest zdaniem wydawcy kontynuacją Nad Zbruczem.
Zbrucz to dopływ Dniestru, rzeka graniczna, oddzielająca zabór austriacki od rosyjskiego, Galicję od Rosji, a w czasach II RP – Polskę od ZSRR. Autor umieścił większą część powieściowej akcji w szlacheckim dworze leżącym na południe od miasteczka Husiatyn. Kawałek dalej w dół rzeki leży znany z dramatu Krasińskiego zamek Okopy Świętej Trójcy, a trochę bardziej na wschód Kamieniec Podolski – twierdza opisana w Panu Wołodyjowskim. Mamy zatem symboliczne miejsce akcji i tytuł nawiązujący do Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej. (Swoją drogą to ciekawe, ile w polskiej literaturze obrazów położonych na kresach krain nad rzekami – przypomina się Dolina Issy Miłosza). Mamy dwór – ostoję polskości i mocno zakorzeniony w przeszłości świat polskiego ziemiaństwa. Mamy wreszcie bohatera – na początku powieści młodego dziedzica, który po ukończeniu szkół wraca do rodzinnego dworu. Tu można się dopatrzeć paraleli z Panem Tadeuszem, przy czym Konstanty byłby jednocześnie Tadeuszem i Hrabią (zainteresowania artystyczne). Helak buduje świat swojej powieści z literackich odniesień, a jednocześnie osadza kresowy mit w realiach historycznych (akcja dzieje się między rokiem 1890 a 1920 z epilogiem września 1939). Dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy o skomplikowanych dziejach tych terenów w czasie I wojny światowej i tuz po jej zakończeniu, na przykład o wyzwalaniu opisywanych ziem przez wojska… rumuńskie. Dostajemy barwny obraz Wiednia z czasów Franciszka Józefa, epicką opowieść o walkach Legionów czy wstrząsające obrazy buntów chłopskich w czasie rewolucji.
Przede wszystkim autor próbuje pokazać czytelnikowi pewien wzorzec polskości, tradycję i obyczaj republikańskiej kultury szlacheckiej ze wszystkimi jej blaskami i (nie?) wszystkimi cieniami. Helak ten model życia trochę idealizuje, ale dzięki sprytnemu chwytowi narracyjnemu ukazuje też czytelnikowi odmienny punkt widzenia. Ta odmienna perspektywa związana jest z głównym bohaterem, który wróciwszy do domu po dłuższej nieobecności, widzi wszystko niejako z zewnątrz. Poza tym młodzieniec w naturalny sposób buntuje się przeciw ojcu – surowemu i apodyktycznemu. Ojcu, który każe mu ćwiczyć szermierkę na szable, bezwzględnie wykazując przy tym swoją przewagę. Każe mu też polować, na co obdarzony artystyczną duszą Konstanty raczej nie ma ochoty. Światy ojca i syna wydają się odległymi planetami, ale z czasem wchodzą ze sobą w koniunkcję, ustawiając się w linii wyznaczającej ciąg pokoleń.
Czym zatem jest ta kresowa polskość? Przede wszystkim opiera się na pobożności – poranna msza w dworskiej kaplicy, wieczorne nabożeństwo, komunia raz do roku jako wyraz wyjątkowego święta, ojciec służący do mszy, matka zawsze na czarno na znak żałoby, dobroczynność i opieka nad ludem jako misja kobiety. Nabożna cześć należy się też tradycji, więc strój tradycyjny i portrety przodków, chrzest na szablach oraz sentencje wypisane na dworskiej bramie i nad wejściem do domu. Jam dwór polski, co walczy mężnie i strzeże wiernie. Męstwo i wierność, surowość i sprawiedliwość. Harmonia i praca. Praca także nad sobą – ćwiczenia w szermierce, ćwiczenia w strzelaniu, ujeżdżanie koni, sport, który może się przydać w walce. Największa miłość – konie, hodowla arabów. A skoro konie, to i powozy. I psy do polowań. Polowanie jako rozrywka, ale też jako element życia społecznego i źródło pożywienia. Konstantego to razi, nie chce strzelać do zwierząt – ale co robić, gdy wilki zaczną podgryzać konie zaprzężone do sań. W saniach brzemienna żona, której Konstanty poszukał w końcu namawiany przez rodziców, choć wcale nie miał ochoty na te panny z dworów, które niezgrabnie tańczyły, a jeszcze niezgrabniej próbowały być zalotne. Opis karnawałowego balu to najbardziej krytyczny wobec tej szlacheckiej rzeczywistości fragment książki. Przyjeżdżają Isia z Janiem, Muszka z Bisiem, Lula i Kocio. a także Klima, Lizka, Marytka, Ninetka i Żańcia. Wszyscy nieco niemodnie ubrani, sztuczni w tej nagłej odświętności.
To się ociera o świętokradztwo – Helak sugeruje, że ta szlachecka polskość wcale nie jest sexy. Co prawda potem się okazuje, że wiedeński blichtr i szyk jest za to oparty na intrydze i próżności, ale jednak… nasze panny wcale nie takie urodziwe, a w Ukrainie pięknych dziewcząt jest niemało, ale raczej wśród ludu lub biednych nauczycielek (Anastazja przeniesiona jakby żywcem z Żeromskiego). Ale jest coś więcej – Konstanty zauważa, że szlachcianki na balu mają krótkie nogi i kładzie to na karb zwyczaju zawierania małżeństw pomiędzy przedstawicielami tych samych, dawno skoligaconych rodzin. Przez ślub łączą się majątki, a dyspensę kościelną niejeden już otrzymał – słyszy Konstanty od ojca, gdy wybierają się w konkury do kuzynki. I szczęśliwi tacy są… Być może.
Mnie z kolei zaniepokoił w tym opisie życia zupełny brak poczucia humoru, żartów, śmiechu. Rodzice Konstantego żyją, jakby każde ich słowo i gest miały być zapisane w kronice rodzinnej. Ojciec powtarza sentencje o harmonii i pracy, matka w imieniny urządza uroczystości pro Patria et Fide ze śpiewaniem na rzece patriotycznych pieśni. Na co dzień zaś towarzyszą im portrety przodków, w które ojciec wpatruje się przed podjęciem każdej decyzji (są to zresztą chyba portrety przodków jego żony, bo swój dwór musiał zostawić pod Kijowem). Być może w naszym dzisiejszym świecie ironii i żartu jest za dużo, ale czy można w ogóle nie dystansować się do formy? Nie wychodzić z roli? W milczeniu spożywać posiłki? Jest w tym modelu jakiś smutek, być może jest też siła, która się sprawdza w trudnych momentach. Ale gdy syn Konstantego – Kostek (imiona w tej rodzinie oczywiście się dziedziczy, choć nie dotyczy to synów nieślubnych) muzykuje, to na włoskiej wiolonczeli gra utwory niemieckiego kompozytora. A gdy do folwarku trzeba ściągnąć maszynę, to przyjeżdża ona z zaboru pruskiego. Czyżby tradycyjna kultura szlachecka była mało twórcza?
To moje pytanie, autor Nad Zbruczem nie stawia go bezpośrednio. Ale my chyba musimy pokusić się o jakąś odpowiedź. Przedstawionego w książce modelu polskości nie można zlekceważyć choćby dlatego, że wszystkie inne to imitacja wzorców zachodnich lub… wschodnich. Uczciwa refleksja nad sarmatyzmem to zadanie, które przed/za nami.