Dwa rodzaje dźwięków kojarzą mi się z wiosną: ptasie trele i odgłos trzepania dywanów. Ptaki śpiewają najpiękniej w okresie godowym, ludzie czyszczą dywany w czas przedświątecznych porządków. Gdy Wielkanoc wypada później, oba dźwięki występują w przyrodzie jednocześnie. Ale powiedzmy sobie szczerze – te wszystkie piorące odkurzacze czy ciśnieniowe myjki (nie mówiąc o wirusie) uczyniły tradycyjne osiedlowe trzepaki jedynie motywem dekoracyjnym małej architektury albo podwórkowymi przyrządami gimnastycznymi. Coraz trudniej usłyszeć przez uchylone w kwietniowe popołudnie okno rytmiczne uderzenia. A przecież z młodości pamiętam bogactwo rytmicznych struktur, rozbrzmiewających echem w międzyblokowych przestrzeniach. Mickiewicz czy Orzeszkowa potrafiliby opisać to nawoływanie się, ten dialog, tę symfonię wygrywaną przez mistrzów osiedlowych porządków. Gdyby Jankiel z Wojskim zamiast cymbałów i rogu mieli solidne trzepaczki do dywanów – kto wie, jaki by koncert na dworskich kilimach wygrali. Takie odgłosy mogłyby też zainspirować Steve’a Reicha do stworzenia jakiejś minimalistycznej kompozycji na trzepaczkę i magnetofon.
Na razie jednak to ptaki inspirują kompozytorów – od Vivaldiego do Messiena, co jest o tyle niesprawiedliwe, że miłośnicy skrzydlatego śpiewu i tak mają do dyspozycji dziesiątki nagrań. Odgłosy natury, Ptasie koncerty vol. One, The Best of Ptasie Radio – to przykładowe tytuły z olbrzymiej kolekcji dostępnych płyt. A gdzie płyty z odgłosami trzepania dywanów? No dobra, to może zbyt niszowa propozycja, trzeba by ją było czymś uzupełnić. Może ogólnie – dźwiękowe wspomnienia świąt: kroki na skrzypiącym śniegu, świąteczna kartka z pozytywką, wielkanocne petardy, piski oblewanych w dyngus dziewcząt, odgłosy dzwonków i kołatek. No i oczywiście trzepane na podwórzu dywany…
Nie mam złudzeń – radykalni zwolennicy autentyzmu uznaliby taką płytę za niegodną uwagi namiastkę, za podróbkę świątecznego klimatu, coś w rodzaju bulionu w kostce albo syntetycznego olejku eterycznego. Ale nie przesadzajmy, żyjemy wszak w czasach powszechnej sztuczności. Z kościelnych wież odtwarzany jest dźwięk dzwonów, sianko pod obrus sprzedaje się w foliowych woreczkach, a aromaty do ciasta w szklanych buteleczkach. Nawet koty wolą żarcie z puszki od prawdziwych myszy. Muzykę dawną gra się co prawda na autentycznych instrumentach, ale rejestruje w studiach z zupełnie innej epoki. Zachwyca nas brzmienie skrzypiec włoskich lutników czy przestrzenny dźwięk trójdrożnych głośników? A miłośnicy ptaków? Widziałem ich w punkcie widokowym narodowego parku – terenowe samochody, teleobiektywy dłuższe niż ogon bażanta, lornetki ze stabilizatorami obrazu, statywy po kilka tysięcy. Wszystko dla lepszego kontaktu z naturą. Nawet kamery w bocianich gniazdach i transmisja na żywo w Internecie.
Kwiaty też niby ładne, ale jednak wymagają przybrania – dopiero kokarda z kiczowatej wstążki sprawia, że można je wręczyć. Kwiaty niby ładne same w sobie, ale jeszcze ładniejsze, gdy się z nich coś ułoży. Pół miliona kwiatów do ułożenia kwiatowej kompozycji na rynku w Brukseli. Pół miliona kwiatów, które z góry mają wyglądać jak dywan. Nawet gdy rosną swobodnie jak krokusy w Tatrach, i tak zostaną nazwane dywanem. Ulubiona metafora piszących o krokusach w Dolinie Chochołowskiej. Może i nawet coś w tym jest, ale… czy musimy wmawiać naturze nasz gust? Że niby tak sobie polankę mebluje, że na podłodze dywan z kwiatków położyła. Odkurza ten dywan chociaż?
Ja swojego na święta nie odkurzyłem – nie chciało mi się. Wziąłem się za to za odkurzanie książek – kurzy się u nas niemiłosiernie, bo gruntowa droga za oknem. Całą operację zaplanowałem na miesiąc. Wynoszę codziennie zawartość dwóch półek do ogrodu i trzepię, uderzając jedną okładką o drugą. Cięższe egzemplarze, na przykład słowniki, upuszczam z wysokości na stołek. Kurz leci jak z dywanu. Czasami nawet wypadnie jakieś słowo. Ze słownika Szymczaka wypadła mi definicja: zaczarowany dywan z baśni wschodnich, obdarzony cudowną mocą przenoszenia się w powietrzu z miejsca na miejsce. Jak ptak, jak kurz…
Foto: Couleur z Pixabay