Wszystko przez Netflixa. W tym bezdennym morzu przeróżnych seriali i filmów, które tak wciągają widza w swoje głębiny, że czasami naprawdę trudno jest złapać oddech i wypłynąć na powierzchnię, trafiłam na serial „Unorthodox”. Pochłonął mnie całkowicie. Bez reszty porwał w świat religijnych, ortodoksyjnych Żydów o dziwnej kulturze i niezwykłych tradycjach, żyjących w hermetycznie zamkniętych społecznościach. Niby się o nich wiedziało, niby się o nich czytało, ale nigdy jeszcze nie oglądało się ich z tak bliska, nie słuchało się tak gardłowego jidysz – wyłapując, co poniektóre, znajome słówka i nie przyglądało się detalom ich społeczności w tak silnym „powiększeniu”.
Żydzi wedle Starego Testamentu są narodem wybranym. Przede wszystkim są jednak narodem głęboko podzielonym, rozproszonym po całym świecie i mocno zróżnicowanym pod względem stopnia religijności. Począwszy od ultraortodoksów tworzących swoje własne „getta” w miastach, takich jak Jerozolima czy Nowy Jork, aż do Żydów świeckich, chętnie osiedlających się na stałe w kosmopolitycznym Berlinie (pomimo wbijania im do głów od dzieciństwa przez dziadków, że mają sześć milionów powodów, aby z Niemcami w ogóle nie rozmawiać). Ta różnorodność kultury żydowskiej zafascynowała mnie do tego stopnia, że sięgnęłam po kolejne filmy, książki dokumenty i artykuły Dowiedziałam się z nich o podziale Izraela, o współżyciu ze sobą diametralnie różnych społeczności w jednym państwie, o życiu ortodoksyjnych Żydów, którym próbowałam zajrzeć do pokoju, do kuchni, pod kołdrę i których kulturę i religię próbowałam zrozumieć. Miało być „UN-orthodox”, a będzie ortodoksyjnie do kwadratu. Zapraszam.
Podział przez duże „P”
Żeby mi tu wjechał żuk złota i tarpan platyny, za żadne skarby świata nie chciałbym rządzić państwem Izrael. Nigdy w życiu. Uchowaj Boże!
Społeczeństwo izraelskie jest podzielone, jak rzadko które; nie dość, że ze względu na narodowość (Żydzi – 78%, Arabowie – 20%, inni – 2%), to jeszcze ze względu na religię (judaizm – 76%, islam – 18%, druzyzm – 3%, chrześcijaństwo – 2%, inne – 1%), a żeby bardziej skomplikować sytuację, jeszcze głębszy podział istnieje ze względu na pochodzenie oraz stopień religijności wśród wyznawców judaizmu. I wszyscy ze sobą walczą. Prawdziwy koszmar!
Z racji pochodzenia Żydzi dzielą się na dwie grupy: Aszkenazyjczyków i Sefardyjczyków. Ci pierwsi przyjechali do Izraela z Europy (głównie centralnej oraz wschodniej), ci drudzy z Półwyspu Iberyjskiego (głównie z Hiszpanii) oraz arabskich krajów Afryki Północnej i Europy Południowo-Wschodniej. Tworzą dwie oddzielne grupy, mają osobne rabinaty, podlegają odrębnym przepisom religijnym, mówią innym językiem, a z racji innego pochodzenia geograficznego odróżniają się także karnacją i typem fizycznym (co ułatwia konflikty). Ortodoksyjni Sefardyjczycy używają języka ladino, ortodoksi aszkenazyjscy posługują się jidysz; wszystkich niby powinien pogodzić hebrajski, który jest państwowym językiem Izraela, ale nic z tego, nienawiść kwitnie.
Sefardyjczycy uważają, że są uciskaną mniejszością (faktycznie jest ich mniej, bo 25%, przy 70% Aszkenazyjczyków), że są wykorzystywani, mają dostęp do gorszych szkół, gorszych stanowisk w pracy i są gorzej opłacani. Podobno z biegiem lat różnice pomiędzy tymi grupami coraz bardziej się zacierają, ale to chyba tylko pobożne życzenia. Eli Sidi w wydanej w 2013 roku książce Izrael oswojony (serdecznie polecam) przytacza statystyki, z których jasno wynika, że na 400 wykładowców na wyższej uczelni Sefardyjczyków jest zaledwie czterech. W książce opisana jest również nieprzyjemna sytuacja w pewnej żeńskiej szkole podstawowej, gdzie w jednym budynku uczyły się (w dwóch różnych klasach) córki Żydów sefardyjskich i aszkenazyjskich. Pewnego dnia zbudowano na boisku szkolnym wysoki mur, by dzieci nawet na przerwie nie miały ze sobą kontaktu. Władze Izraela oczywiście zareagowały, nakazując zburzenie ściany jako przejawu jawnej dyskryminacji. Na takie dictum aszkenazyjskie matki poczęły w ramach protestu wypisywać swoje potomstwo ze szkoły, a co bardziej odważne rozpoczęły demonstracje i strajki wokół budynku. Skończyło się aresztowaniem tychże na 24 godziny. Sprawa oczywiście po jakimś czasie ucichła, niemniej jednak brzydki zapaszek pozostał.
Różnice obu tych grup najbardziej zacierają się wśród świeckiej żydowskiej młodzieży, gdzie Aszkenazyjczycy i Sefardyjczycy razem chodzą na imprezy, do kina, do pubów i nie widzą w tym specjalnego problemu, zwłaszcza że „Aszkenazy” to typowe nazwisko… sefardyjskie.
Te pięć procent Żydów, które pozostanie po odjęciu Aszkenazyjczyków i Sefardyjczyków od wszystkich wyznawców judaizmu – to Żydzi etiopscy. Jak pisze Dana Rothschild na „Forum Żydów Polskich”, jest to jedna z najciekawszych migracji żydowskich. Po przybyciu do Izraela etiopscy Żydzi początkowo nie umieli przechodzić przez ulice, nie wiedzieli, co to woda bieżąca i jak otwiera się pojemniczek ze śmietaną, niemniej jednak znali doskonale tradycje, modlitwy i święta żydowskie. Podczas Pesach, obchodzonego jeszcze w buszu afrykańskim, życzyli sobie „następnego roku w Jerozolimie”, które to słowa są tradycyjnie wypowiadane przez Żydów podczas tegoż święta. Ich wędrówkę z Afryki do Ziemi Izraela można naprawdę porównać do wędrówki Mojżesza z Egiptu do Kanaanu.
Pod względem stopnia religijności podział wyznawców judaizmu to już zupełnie istny koktajl Mołotowa. Religijnych Żydów (cheredim – dosł. bojący się Boga / bogobojni) jest w Izraelu ok. 20%.Składają się na tę liczbę różne ugrupowania, zarówno Żydów ultraortodoksyjnych, jak i ortodoksyjnych, o różnym stopniu religijności oraz różnych poglądach wobec państwa. 60% zajmują masortim – czyli Żydzi wierzący, lecz niepraktykujący bądź słabo praktykujący, tacy, co to wprawdzie nie utrzymują np. koszernej kuchni, ale zapalają tradycyjnie w piątek szabatowe świece, nie chodzą do synagogi, ale z radością zasiadają do pesachowego sederu, skracając przy tym czytanie Hagady do 15 minut, lub też tacy, co obchodzą wyłącznie najważniejsze święto żydowskie – Jom Kipur. Ostatnie 20% to chilonim – Żydzi świeccy, niepraktykujący w ogóle, kompletnie laiccy, przy czym trzeba zauważyć, że stopień laicyzacji społeczeństwa wydaje się być w Izraelu dosyć spory, na pewno większy niż w Polsce. Działa to na zasadzie kontrastu do postawy religijnych warstw i jest celowo podkreślane.
Może nie najliczniejszą, ale na pewno najbarwniejszą i najbardziej fascynującą grupą wśród religijnych Żydów są ultraortodoksyjni chasydzi aszkenazyjscy. Pochodzą głównie z centralnej Europy – z Polski, Węgier i Rumunii. Dzielą się na wiele grup rabinackich o nazwach pochodzących od miast (np. Bełżc, Kock). Ciemne chałaty, kapelusze, pejsy, białe koszule, a u kobiet czarne chusty i ciemny, niezwykle skromny strój – to ich wizytówki. Skrajne ugrupowania, takie jak Satmar czy Naturei Karta, nie uznają w ogóle państwa Izrael i co rusz na znak protestu palą izraelskie flagi oraz organizują protestacyjne wiece i pochody. Takich wrogich sobie obywateli narodowości żydowskiej ma Izrael około 10%. Jest to, co prawda, konflikt innego rodzaju niż żydowsko-arabski, ale trudno go pomijać w obrazie tego kraju. U jego podstawy leży fakt, że twórcy państwa żydowskiego nie czekali na Mesjasza, tylko zakasali rękawy i zbudowali je, wykorzystując dogodną sytuację geopolityczną po II wojnie światowej – co de facto było sprzeczne z przykazaniami Starego Testamentu.
Chasydzi nie przyjmują żadnych nowości ze świata zewnętrznego, izolują się całkowicie od społeczeństwa, tworząc swoiste getta (np. dzielnica Mea Szearim w Jerozolimie czy miasteczko Bnei Brak); nie posiadają (oczywiście z wyboru) telewizorów, dostępu do Internetu, nie czytają izraelskich gazet. Mają swoją własną prasę, swoje sklepy, swoich medyków i swoje szkoły. Szkoły zresztą są wyłącznie religijne. Nie ma w nich lekcji matematyki, fizyki czy chemii – żadnych świeckich przedmiotów. Uczęszczają do nich chłopcy, których głównym zadaniem w przyszłości będzie studiowanie Tory i płodzenie potomstwa. Dziewczynkom szkoła nie przysługuje wcale, co najwyżej mogą ukończyć kurs przygotowujący je do bycia dobrą, posłuszną żoną i zaradną matką. W wieku 17–20 lat z pomocą swatki wyjdą za mąż za kogoś z ich kręgu kulturowo-religijnego, następnie ogolą głowę, założą chustę, turban bądź perukę i urodzą kilkanaścioro dzieci. Większość ultraortodoksów nie pracuje, studiując Torę (mężczyźni) lub zajmując się domem (kobiety); tak naprawdę żyją z podatków innych, na koszt państwa (którego, nota bene, często nie uznają) i denerwują pracującą resztę społeczeństwa. Problem jest jednak bardziej złożony – nie mają bowiem jak i gdzie pracować. Nie posiadają żadnego wykształcenia, bo nie kończą żadnych szkół, w których byłyby jakiekolwiek świeckie przedmioty. Posługują się głównie językiem jidysz, a nie hebrajskim, są oderwani zupełnie od rzeczywistości, nie znają (nie chcą znać) komputerów, kalkulatorów, smartfonów, żadnych nowych technologii.
Ponadto obowiązuje ich wyjątkowo ścisła segregacja płciowa. Kobieta i mężczyzna, o ile nie są małżeństwem bądź rodziną, nie mogą przebywać razem w zamkniętym pomieszczeniu. I jak tu pójść do pracy? Nawet wesela wśród ultraortodoksów bądź ortodoksów odbywają się w dwóch osobnych salach (lub w jednej, ale przedzielonej kotarą albo parawanem, tak aby osobno bawiąca się grupa mężczyzn nie miała kontaktu wzrokowego z tańczącą obok grupą kobiet).
Społeczeństwo Izraelskie reaguje na ten problem z roku na rok bardziej nerwowo i mniej tolerancyjnie, bowiem bardzo szybko rozrastająca się grupa ultraortodoksów (wielodzietność przez duże „W”) staje się coraz liczniejsza i w związku z tym coraz bardziej obciążająca dla budżetu państwa.
W ciekawym dokumencie Niech Bóg broni (God Forbid) w reżyserii Yohai Hakak i Rona Ofera autorzy pokazują próbę przekonania ultraortodoksów przez inne środowiska ortodoksyjne do podjęcia jakiejkolwiek pracy – na przykład próbują nakłonić młode dziewczyny z rodzin ortodoksyjnych, aby pracowały (do momentu wyjścia za mąż) chociażby w opiece społecznej. Pracę miałby poprzedzać odpowiedni kurs przygotowawczy, a pensja dziewczyny podreperowałaby znacząco budżet dużej rodziny. Propagują również wśród ultraortodoksów „koszerny” Internet (zablokowane „nieczyste” strony), aby pokazać wyizolowanej społeczności choćby maleńkie okno na świat i ułatwić im kontakt oraz porozumienie z resztą społeczeństwa. Ale cheredim zwyczajnie nie chcą, odrzucają proponowaną im nowoczesność. Niech Bóg broni!
Najliczniejszą grupą wśród Żydów religijnych są litwacy (mitnagedzi) – również Aszkenazyjczycy. Pochodzą głównie z Litwy i Rosji. Pomimo swojego ortodoksyjnego podejścia do religii judaizmu nie izolują się od społeczeństwa, pracują głównie w branżach komputerowych, są zwolennikami „koszernego Internetu”. Nie akceptują chasydów aszkenazyjskich, krytykując ich za zbyt mistyczne interpretowanie Tory oraz zbyt tradycyjne i przestarzałe podejście do życia. Czy w domu, czy w pracy – zawsze chodzą ubrani w białe koszule, ciemne garnitury, a głowy nakrywają czarnymi aksamitnymi jarmułkami.
Naśladujący ich pod względem ubioru – ultraortodoksyjni Żydzi sefardyjscy wyglądają podobnie i… na tym podobieństwa się kończą. Sefardyjczycy mają, jak już wspominałam, swój odrębny rabinat, swój odrębny język i swoją odrębną interpretację Tory. Nie lubią się z Aszkenazyjczykami, więc nie będą się z nimi jednoczyć. Nie ma takiej opcji!
Pozostają jeszcze zreformowane środowiska ortodoksyjne – mianowicie ortodoksyjni prawicowi nacjonaliści oraz nowoczesna ortodoksja. Obie te grupy, mimo swojej głębokiej religijności, absolutnie nie izolują się od reszty społeczeństwa. W znaczącym stopniu popierają państwo Izrael, prawicowi nacjonaliści chętnie odbywają obowiązkową służbę wojskową, a nawet zostają w wojsku na stałe. Noszą szydełkowe jarmułki w stonowanych (nowoczesna ortodoksja) bądź w jaskrawych (prawicowcy) kolorach. Pracują, prowadzą firmy, biznesy, kształcą liczne potomstwo w religijno-świeckich szkołach, kładąc ogromny nacisk na dobre wykształcenie ogólne i znajomość języków obcych.
Zaznaczmy przy okazji, że większość żydowskich rodziców bardzo przejmuje się wykształceniem swoich dzieci; zależy im, żeby dostały się one do dobrej szkoły, a potem ukończyły cenioną uczelnię i zostały Kimś. To, co będą robić jego dzieci, żydowski rodzic ma z reguły zaplanowane już od chwili ich poczęcia. Jak pisze Ela Sidi – gdy zapytasz znajomych, ile lat mają ich dzieci, z dużym prawdopodobieństwem usłyszysz, że profesor ma już dziesięć, a adwokat właśnie skończył osiem. Zresztą, wszystko jedno – lekarz, prawnik, fizyk, matematyk – byle nie FRAJER. Oto największa obawa rodziców. W książce J.S. Margot Mazel tow (również serdecznie polecam), ojciec zamożnej rodziny należącej właśnie do Nowoczesnych Ortodoksów ma pretensje do jednego ze swoich synów nie o to, że oszukał swojego nauczyciela, aby dostać lepszą ocenę, tylko o to, że dał się po głupiemu złapać. Frajer!
Nic dziwnego, że w tak podzielonym społeczeństwie po prostu wrze. Tygiel to mało powiedziane! To dlatego pobożny Żyd wedle starego dowcipu musi zawsze mieć dwie synagogi – jedną, do której chodzi, i drugą, w której nigdy nogi nie postawi.
Żeby wszystko stało się łatwiejsze, spróbujmy zreasumować powyższe w krótkich żołnierskich słowach: ci z ciemniejszą karnacją nie lubią tych z jaśniejszą i odwrotnie. Ci w aksamitnych jarmułkach nie lubią tych z pejsami i w kapeluszach. Ci z pejsami i w kapeluszach nie przepadają za tymi w aksamitnych jarmułkach, nie lubią tych w jarmułkach szydełkowych i nienawidzą tych bez jarmułek. Aha, i jeszcze oczywiście Arabowie nie lubią Żydów. I nawzajem. Proste, prawda?
Bój się Boga i buduj eruw
To był ten sam Bóg, ta sama góra Synaj, ten sam Mojżesz i ten sam Dekalog wyryty na kamiennych tablicach. Jak to się stało, że te dziesięć prostych i wydawałoby się jednoznacznych przykazań na pobożne życie judaizm rozbudował o 613 micw, czyli praw i przepisów religijnych? Żydowskie prawo religijne zwane halacha dzieli się na 248 nakazów i 365 zakazów, zawartych w pierwszej części Talmudu – Misznie. Na wypadek, gdyby jednak nadal ktoś czuł się zagubiony i niepewny, w drugiej części Talmudu Gemarze zawarto komentarze i wyjaśnienia, które jeszcze dokładniej precyzują postępowanie pobożnego Żyda w każdej sytuacji życiowej, od narodzin aż do śmierci. Dalszym rozwinięciem halachy jest spisany dodatkowo kodeks Szulchan Aruch, obejmujący ogromne obszary ludzkiego istnienia. U podstaw tego kodeksu leży przeświadczenie, że pojedynczy człowiek, zaaferowany walką o byt, nie jest w stanie sam w swoim – jakże krótkim – życiu zinterpretować Boskiej Instrukcji, jaką jest Tora, i musi korzystać z wnikliwych analiz i interpretacji, będących rezultatem stuleci przemyśleń mędrców i ich dysput.
Szulchan Aruch składa się z czterech części z podziałem na prawa dotyczące dni powszednich, szabatu i świąt, na prawa dotyczące koszerności, na prawa dotyczące małżeństw oraz prawa cywilne i kryminalne. O ile halacha jest rezultatem talmudycznych ustaleń, o tyle Szulchan Aruch jest zapisem funkcjonowania tych ustaleń w życiowej praktyce.
Dla porównania religijny katolik musi oprócz Dekalogu opanować dodatkowo: 7 grzechów głównych, 7 sakramentów świętych, 5 przykazań kościelnych, 6 głównych prawd wiary, 5 warunków dobrej spowiedzi, 3 cnoty boskie, 3 najważniejsze dobre uczynki, 4 akty (wiary, nadziei, miłości i żalu), 4 cnoty główne, 7 uczynków miłosiernych wobec ciała, 7 uczynków miłosiernych wobec duszy i 1 przykazanie miłości. To łącznie niespełna sześćdziesiąt uzupełniających przepisów, dość daleko nam do sześciuset trzynastu.
Doprawdy powiadam wam, bycie pobożnym chrześcijaninem (niezależnie od odłamu) jest niezwykle proste w porównaniu z byciem wyznawcą judaizmu, który chce ściśle przestrzegać wszystkich praw i przykazań obowiązujących w jego religii. Naprawdę, można chylić czoła przed wszystkimi ortodoksyjnymi i ultraortodoksyjnymi Żydami, którym się to (przynajmniej w pewnym zakresie) udaje. Jednocześnie wcale nie dziwię się tym, którzy postanowili traktować halachę raczej jako zbiór zaleceń, a nie nakazów i zakazów i wybierają z kodeksu to, co im pasuje i co przy okazji nie utrudnia im życia w nowoczesnym społeczeństwie.
Można zatem teoretycznie pokusić się o sugestię, że pobożny Żyd Cheredim powinien mieć skomplikowane życie. Z drugiej jednak strony jego każdy dzień wyznaczają tak ścisłe przepisy, że nie musi się on nad niczym zastanawiać. Czyż brak dylematów nie sprawia, że nasza egzystencja staje się łatwiejsza? Prawdziwie bogobojny Żyd wie, kiedy ma wstać, co ma powiedzieć po obudzeniu, co odpowie żona, w co się ma ubrać, co zjeść na śniadanie, w który dzień obrzezać syna, w który dzień obciąć mu włosy, o której godzinie i jak się modlić, kiedy iść do synagogi, wrócić do domu, co zjeść na kolację i czy współżyć tego dnia z małżonką. Od dzieciństwa wie, co będzie robił w przyszłości, kiedy się ożeni i prawdopodobnie z kim. Nie musi się zastanawiać czy chce mieć dzieci, czy stać go na dzieci, ile chce mieć potomstwa, bo wie, że mieć je w dużej liczbie to jego święty obowiązek, niezależnie od sytuacji finansowej i psychicznej. A jeżeli pomimo wszystko zrodzą mu się w głowie jakieś pytania czy dylematy życiowe (pomijam te dotyczące studiowania Tory), to uda się z nimi do rabina i ten mu je rozwiąże.
A więc, trudno i łatwo jednocześnie. Łatwo, bo rytm całego życia wyznaczają kolejne, powtarzające się nakazy i zakazy. Trudno, bo świat się zmienia, powstają nowe technologie, miasta się rozrastają, unowocześniają i coraz ciężej stosować wszystkie przepisy i prawa zawarte w świętych księgach i kodeksach.
Jednym z najważniejszych przykazań dla Żydów jest świętowanie szabatu. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest szabat Pana Boga twego i nie będziesz wykonywał żadnej pracy. To dzień wypoczynku; jedno z najstarszych i najtrwalszych świąt w tradycji żydowskiej. Szabat zaczyna się w piątek tuż przed zachodem słońca i kończy w sobotę wieczorem. Święto rozpoczyna zapalenie dwóch świec, które symbolizują boską światłość i duszę człowieka. Zapala je kobieta i odmawia nad nimi specjalne błogosławieństwo – jest to jej najważniejszy obowiązek religijny. Wierzono, że jego niewypełnienie grozi śmiercią w połogu.
Mężczyźni witają szabat w synagodze. Po powrocie mężczyzn do domu odbywa się uroczysta kolacja. Problem tkwi w tym, że wyznawców judaizmu obowiązuje przez cały czas trwania szabatu całkowity zakaz pracy. Prawo religijne wymienia aż 39 prac zabronionych. Nie można pisać, czytać, rysować, odebrać telefonu, zadzwonić, zapalić światła, włączyć telewizora, włączyć piekarnika, kuchenki gazowej czy podróżować. Mężczyźni mogą udać się pieszo do blisko położonej synagogi, ale jak tu wrócić na uroczystą kolację, gdy mieszka się w wysokim wieżowcu i nie można wcisnąć przycisku domofonu czy windy. Ba, problem jest nawet z kluczami w kieszeni, bowiem – uwaga – nic nie można transportować. Chyba nikt mi nie powie, że to wszystko jest łatwe do zrealizowania. Radzono sobie z tym problemem w różny sposób. Dawniej rodziny żydowskie zatrudniały na czas szabatu tzw. szabes-goja (nie-Żyda), który wykonywał za nich wszelkie niezbędne czynności. Obecnie w Izraelu w piątek wieczór wszystko, dosłownie wszystko, przełącza się na ruch automatyczny. Windy jeżdżą non-stop, zatrzymując się na każdym piętrze, drzwi otwierają się automatycznie. W kuchniach ustawione są specjalne podgrzewacze, które same się regulują i samodzielnie podgrzewają jedzenie do kolejnych posiłków przez całą sobotę, nawet elektrownie przełączane są na automatyczne zasilanie, by zatrudnieni w nich nie musieli tego dnia pracować. Ale i tak, dokładne przestrzeganie zakazu pracy na czas trwania szabatu jest bardzo skomplikowane.
Łamanie religijnych przepisów budzi oczywiście społeczne emocje. Niespełna rok temu doszło do głośnych zamieszek na ulicach Tel Awiwu w związku z odbywającym się tam w sobotę finałem konkursu Eurowizji. Demonstracje zorganizowały grupy ortodoksyjnych Żydów, którzy tłumnie wyszli na ulice miasta, protestując przeciwko zbezczeszczeniu szabatu. Nie pomogły nawet oddziały policyjne i wojskowe, protestujących pobożnych mężczyzn rozpędziły dopiero… roznegliżowane (do bielizny) świeckie Żydówki. Ostatecznie stare ludowe przysłowie mówi wyraźnie: Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Aby troszkę ułatwić życie bogobojnym Żydom, wymyślono… eruwy. Ponieważ w przestrzeni własnego domu można wykonywać trochę więcej czynności niż poza nim – można na przykład wziąć na ręce płaczące dziecko albo przenieść garnki i naczynia z kuchni do pokoju, co poza obrębem domu byłoby zabronione – powstały eruwy, czyli nowe granice wyznaczające „ognisko domowe”. Osiedla żydowskie zaczęto otaczać na wysokości sześciu metrów drutem lub sznurkiem (eruw), by w ten symboliczny sposób tworzyły jedno “domostwo”, obejmujące obszar całej dzielnicy czy nawet miasta.
Dzieje się tak nie tylko w Izraelu, ale i na całym świecie, gdzie działa diaspora (Antwerpia jest ponoć otoczona cała). Dzięki żyłce (symbolicznej granicy domu) w czasie szabatu ortodoksyjni wyznawcy judaizmu mogą na przykład idąc do synagogi wziąć ze sobą do kiszeni klucze czy potrzebne leki, żydowskie matki mogą wyjść na spacer z dzieckiem i wziąć je na ręce lub pchać przed sobą wózek z niemowlakiem, bez konieczności martwienia się o łamanie prawa religijnego. Nadzór nad eruwami sprawują lokalni rabini, którzy regularnie w każdy czwartek sprawdzają, czy żyłki gdzieś nie zostały zerwane, tak aby mogły zostać naprawione jeszcze przed świętem.
Utrzymanie eruwów oczywiście nie jest tanie. Synagogi płacą rocznie za ich naprawy podobno niemałą kwotę, więc lepiej, aby były one solidne. W jednym z wywiadów rabini z Nowego Jorku chwalili się, że manhattański eruw przetrwał i został naprawiony na czas nawet w czasie huraganu „Sandy”. Nie wierzycie? Rozejrzyjcie się dobrze, w każdym mieście, gdzie są gminy żydowskie, zobaczycie taką ciekawostkę. Wystarczy tylko spojrzeć uważnie w górę.