Każdy kij ma dwa końce, każda marchewka z jednej strony ma nać. W każdej sytuacji można znaleźć jakieś plusy, w każdej do połowy pełnej szklance można znaleźć jakieś fusy. Myślałem, że w czasie zarazy nie będę dostawał ulotek reklamowych, ale się przeliczyłem – gospodarka może zostać wstrzymana, a reklama i tak będzie się kręcić niczym Ziemia ruszona przez Kopernika. I kręci się po mojej ulicy w postaci panów z torbami gazetek, i wtyka mi towary narysowane na obrazkach.
Na przykład przedwczoraj ktoś mi powiesił na klamce foliową torbę z katalogiem budowlanego hipermarketu. Publicyści dzień i noc zastanawiają się, czy poczta da radę obsłużyć wybory korespondencyjne, a pan zatrudniony przez hipermarket rach ciach całą ulicę zaopatrzył w katalogi. Może za tydzień dołożą mu pakiety wyborcze. Albo w ogóle wybory przeprowadzi sieć sklepów – w gazetce będą specjalnie oznakowane produkty: kosiarka do trawy „Kosiniarz”, piec typu koza „Dudy 2”, zestaw wypoczynkowy „Kimawa”, grill elektryczny „Gołownia”, naturalna wykładzina „Na bosaka” i parasol ogrodowy w kropki „Biedrońka”. W formularzu zamówienia zaznaczymy wybrany produkt i gotowe – dostawa w ciągu trzech dni roboczych.
Godzinę później swoje ulotki rozniosła sieć drogerii, wbrew nazwie informując o przecenach. Drodzy klienci – u nas najtaniej! Niestety druk się rozpuścił, gdy spryskałem papier środkiem dezynfekującym, więc nie wiem, co straciłem. Tego dnia przyjechał też pan z firmy ubezpieczeniowej z corocznym bilansem konta żony. Wszystkich przebiła jednak organizacja charytatywna, która podrzuciła mi do skrzynki ulotkę o zbiórce odzieży. Mam ubrania, ręczniki, leki i co tam jeszcze spakować do wora i wystawić przed drzwi. Zapewne wystawiać mam w maseczce i rękawiczkach.
Dzwonek dzwoni nie tylko u drzwi, dzwonek dzwoni też w telefonie. Mniej lub bardziej miłe panie chcą mi sprzedać maseczki i płyny, proszą o datki na operacje, przypominają o niezapłaconych rachunkach. Z tym ostatnim zadzwonili z gazowni, której pracownicy zmienili procedury – nie wysyłają już ponagleń, tylko telefonują. Logiczne – przez telefon nie można się zarazić. A stacjonarnemu to nawet komputerowy wirus odpuszcza. Ileż rzeczy można (lub można było) załatwić przez telefon.
Przejrzałem zakamarki pamięci i co znalazłem? Choćby zegarynkę – dzwoniło się i nagrany głos mówił ci, która jest godzina. Gdy byłem mały, można też było posłuchać w telefonie bajek. Ponieważ z aparatem nie można było chodzić po mieszkaniu, rodzice mieli z rozbrykaną pociechą spokój – dziecko stało z otwartą buzią i słuchało o Czerwonym Kapturku. A cały system różnych informacji? W czasach, gdy nikt nie słyszał o RODO, można było zadzwonić, podać imię i nazwisko jakiejś osoby i dostać jej numer telefonu. Niesamowite, zresztą podobne dane były w książkach telefonicznych. Była też informacja kulturalna – dzwoniłeś, by się dowiedzieć, co grają w kinach. Ponieważ pani po drugiej stronie nie była automatem, czasami powiedziała, o czym jest film, a nawet doradziła, co obejrzeć. Swoją drogą to telefony były wtedy tytułowymi bohaterami filmów i programów telewizyjnych. Wspomnijmy choćby NRD-owski serial kryminalny Telefon 110 czy polski 07 zgłoś się. Trudno też wyobrazić sobie filmową postać dziennikarza, maklera czy prezydenta podejmującego strategiczne decyzje bez słuchawki przy uchu. Telefony dzwoniły w filmach i w rockowych przebojach. Nie zamierzam tu omawiać motywu rozmowy telefonicznej w kulturze drugiej połowy XX wieku (temat co najmniej na doktorat), zwracam tylko uwagę na dźwięk dzwonka. Być może ostatniego.
Badanie przeprowadzono na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie 1032 dorosłych osób metodą wspomaganych komputerowo wywiadów telefonicznych CATI. Takie sondaże dają stosunkowo niewielki margines błędu. Gdyby liczbę respondentów pomnożyć przez 10 (albo przez 100), ten margines jeszcze by się zmniejszył. W związku z tym przedstawiam taki oto plan wyjścia z wyborczego kryzysu: pięć renomowanych pracowni badania opinii publicznej pod nadzorem metodologów przeprowadza w jednym dniu prezydencki sondaż na nadzwyczaj szerokiej próbie dorosłych Polaków. Dwa skrajne wyniki, w których zwycięski kandydat otrzymał największe i najmniejsze poparcie, odrzucamy, z pozostałych trzech wyciągamy średnią i mamy wyniki wyborów prezydenckich. Jeżeli zwycięzca zdobywa co najmniej 55% głosów – nie ma drugiej tury (te 5% to błąd statystyczny). W przeciwnym wypadku za dwa tygodnie powtarzamy sondaż z dwoma (dwojgiem) najlepszych kandydatów z pierwszej tury. Proste jak drut, który ma dwa końce. A na tych końcach słuchawki…
Zdjęcie: Alexas Fotos z Pixabay