W styczniu zmarł Roger Scruton, wielki współczesny myśliciel. Czytam właśnie jego Zieloną filozofię – książkę prezentującą konserwatywne podejście do ekologii. Tak, tak, konserwatyści wcale nie są ekologii niechętni, wręcz przeciwnie – na przykład idea parków narodowych to pomysł na zachowanie (zakonserwowanie) dla przyszłych pokoleń najpiękniejszych i najwartościowszych przyrodniczo zakątków. Dobry pomysł. Ale czasami pomysły, choć wydają się dobre, przynoszą skutki odwrotne od zamierzonych. Scruton pisze na przykład o wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej (wybuch na platformie wiertniczej o katastrofalnych dla środowiska skutkach). Historia, która dziesięć lat temu była na czołówkach gazet, ma ciekawy, aczkolwiek mało znany epizod.
Otóż pomoc Amerykanom zaoferowali Duńczycy, którzy posiadali statki z urządzeniami do odzyskiwania ropy z morza. Taki statek pływa sobie po zatrutym akwenie, pobiera zanieczyszczoną wodę, oczyszcza, jak umie, i zwraca prawie czystą do morza. Oczywiście nie oczyszcza wody w 100%, tak zresztą jak nie robią tego żadne znane filtry. I tu zaczął się problem. Otóż w USA obowiązuje przepis zabraniający wypuszczania do morza wody, o ile nie jest ona w 99, 9985% oczyszczona (podaję za Scrutonem). Przepis zrodzony ze szlachetnych intencji, broniący przyrody z należytą surowością, przepis, pod którym w ciemno podpisałby się każdy, kto ma choć trochę ekologicznej wrażliwości. Tyle tylko, że skutek był odwrotny od zamierzonego – duńska pomoc została odrzucona, ropa za to została w zatoce. Co ciekawe, nie jedną, ale dwie szlachetne zasady można za to winić – oprócz proekologicznych przepisów także bezwarunkowe poszanowanie prawa. A może winić trzeba ludzi, którzy kurczowo trzymają się litery prawa, nie zważając na jego ducha? Bo przecież przepis miał służyć ochronie przyrody i tak należałoby go interpretować.
Ochronie pracowników miał z kolei służyć obowiązujący w Polsce przepis o okresie chronionym. Rzecz polega na tym, że 4 lata przed osiągnięciem przez pracownika wieku emerytalnego pracodawca nie może dać mu wypowiedzenia. Co więc robi? Na wszelki wypadek zwalnia go wcześniej (znam takie przypadki). Oczywiście uzasadni wam to niepozbawionym częściowo racji argumentem, że pracownik w okresie ochronnym czuje się panem sytuacji i zaczyna się obijać. Zdarza się, ale nie jest to przecież regułą. Paradoksalnie, zwalniany pracownik nie będzie miał okazji ani zaprzeczyć tej tezie, ani jej potwierdzić. I drugi paradoks – gdyby nie przepisy go chroniące, mógłby pewnie pracować dalej, może do emerytury. Znów dobre chęci legislatorów rozmijają się z praktyką.
Co dwa przykłady, to nie jeden. Ale jeszcze lepiej podać trzy, trzy znaczą więcej niż dwa. Zaświecę wam tym trzecim przykładem prosto w oczy. Z całą mocą 200-watowej lampy do celów specjalnych. Otóż poszedłem ostatnio kupić żarówkę, bo stara mi się przepaliła. Sklep z artykułami (budowlanymi) – ja w maseczce, pani za ladą też w maseczce, ja mamroczę pod wąsem, ona pod nosem, tematem mamrotania jest żarówka. Bardziej z ruchu głowy niż z sensu przekazanego komunikatu odgaduję, że szukać mam na regale pod ścianą. Szukam zatem wśród wyłączników i kontaktów, wreszcie znajduję: opakowanie przypomina żarówkę, ale napis głosi co innego. Lampa do celów specjalnych, nie stosować do użytku domowego. A z boku: żarówka sygnalizacyjna, odporna na drgania, wstrząsy i wibracje. Chwilę się zastanawiam, o co tu chodzi, ale w końcu odczytuję sygnał: oszukać Komisję Europejską. Nie wolno żarówkami, to będziemy sobie świecić lampami sygnalizacyjnymi. I teraz uwaga – moja lampa ma klasę energetyczną E i moc 200 W. Cel, który przyświecał ustawodawcy, okazał się mrzonką.
Przepisy, prawa, zasady – tworzone w dobrej wierze, obchodzone w dobrej sprawie. Nikt nie potrafi przewidzieć wszystkich skutków swoich działań, zwłaszcza gdy cierpi na legislacyjne ADHD. Skutki uboczne zawsze będą (wie o tym każdy czytelnik ulotek czytanych zamiast konsultacji z farmaceutą), ważne, by lekarstwo nie było gorsze od choroby. A jeśli o lekach mowa, to jest też druga strona medalu. Scruton pisze o ubocznych skutkach rygorystycznych norm bezpieczeństwa w przemyśle farmaceutycznym. Normy są trudne do spełnienia, a testy drogie, więc specyfiki, które mogłyby ratować życie, trafiają do aptek po wielu latach. Zwłoka powoduje, że niekiedy w ogóle nie opłaca się ich produkować. Wtedy na pewno nikomu nie zaszkodzą.