Znów czytam Czekając na barbarzyńców J.M. Coetzeego, paraboliczną opowieść o wolności, przemocy i mechanizmach rządzenia, której akcja rozgrywa się w nadgranicznej osadzie na krańcach Imperium (trochę przypominającego Rzym, a trochę jakąś afrykańską kolonię). Władze sprawuje tu Sędzia, potrafiący zachować w stosunkach z żyjącymi w górach barbarzyńcami kruchą równowagę. Jednak ze stolicy przybywa pułkownik tajnych służb, dla którego drobne incydenty stają się pretekstem do rozprawy z barbarzyńcami. Sędzia z przerażeniem obserwuje oparte na torturach, poniżaniu i kłamstwie metody prowadzenia śledztwa i w odruchu empatii staje po stronie ofiar. Reprezentujący cywilizację żołnierze, ale i gawiedź łaknąca okrutnych widowisk okazują się większymi barbarzyńcami od dzikich mieszkańców pustkowi, którzy nigdy się nie myją, jedzą pieczone nad ogniskiem, półsurowe mięso, a ich kultura materialna to głównie solidne wyroby ze skóry. Zagrożenie z ich strony jest właściwie niewielkie, dopóki nie zjednoczą się w poczuciu zagrożenia. A do tego właśnie doprowadza swoim absurdalnym okrucieństwem pułkownik. Chce walczyć z barbarzyńcami, ale wkrótce ich w barbarzyństwie przewyższa. Jak pisał Nietzsche: Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przy tym nie stał się potworem.
Dziś nikt już nie mówi o ludziach spoza naszej cywilizacji – barbarzyńcy. To raczej przedstawiciele innych kultur i tradycji, przynajmniej oficjalnie – ani lepszych, ani gorszych od naszej. Ale słowo wciąż się przydaje, na przykład do krytyki przeciwników politycznych. Wszystkie (obie?) strony ideowego sporu uwielbiają mówić o współczesnym barbarzyństwie. Władza jest barbarzyńska, bo prześladuje gejów, wycina lasy i przekształca Trójkę w nie wiadomo co. Ale i drugą stronę można w ten sposób określić: profanuje ona pomniki, wypacza język, rodzicom odbiera wpływ na wychowanie dzieci. Jedni wymyślają drugim, wyzywają się wzajemnie od barbarzyńców i prymitywów. Jak dzieci przezywające się podczas kłótni, jak kibice walczących ze sobą drużyn piłkarskich. Progresywni zwolennicy tolerancji zakładają tęczowe szaliki swojego ukochanego klubu, tradycjonaliści odpalają race i skandują hasła. Atmosferę mógłby rozluźnić pojedynek na purnonsensowne napisy na murach: LGBT chce deflorować kwiaciarnie albo Prawica marzy, by rozwodzić się w kościele.
Czekając przez postępowców – to mógłby być tytuł reportażu z mojego pobytu w Wiedniu. Niedaleko opery odkryłem skrzyżowanie, na którym sygnalizatory wspierały mniejszości seksualne. Zamiast zielonego ludzika znakiem do przechodzenia przez ulicę była para ludzików w różnych konfiguracjach: zielony pan z panem, czerwone, zielona pani z panią, czerwone, zielony pan z panią, czerwone. Oczywiście wszyscy już się do tego przyzwyczaili i nie zwracali na te kombinacje uwagi, ale dla mnie była to nowość. Cierpliwie czekałem, by przejść dopiero wtedy, gdy zapaliło się tradycyjne małżeństwo, a nie jakiś nieformalny związek jednopłciowy. Czekałem trzy zmiany świateł – za obsesyjną wierność poglądom się płaci. Stratą czasu.
Przecież ktoś to wymyśla – takie akcje. Te wszystkie projekty wspierające mniejszości, propagujące różnorodność. Jacyś zawodowi obrońcy inności, którzy nawet prawą półkulę mają po lewej stronie. Biorą za to pieniądze? Sędzia z powieści Coetzeego myślał inaczej. Popierał handel między barbarzyńcami a ludnością miasteczka. Za wełnę, wojłok i skóry barbarzyńcy dostawali herbatę, cukier, fasolę i mąkę. Zabraniał jednak płacenia pieniędzmi, by przybysze nie przepijali zysków w knajpach. Traktował ich trochę jak nieodpowiedzialne dzieci, ale ten wymienny handel budował jakieś więzi. Wymiana dóbr, wymiana myśli. Prawa i lewa półkula powinny się uzupełniać.
Czekając na barbarzyńców to także wiersz Kawafisa. Pamiętacie? (Przekład Antoniego Libery):
(…)
Skąd ten nagły niepokój, to zakłopotanie?
(Jak wszystkim w jednej chwili spoważniały twarze).
Czemu nagle ulice i plac pustoszeją,
a ludzie zadumani wracają do domu?
(…)
Nie ma już barbarzyńców? To co teraz będzie?
Dla nas to było jakieś rozwiązanie.
No właśnie. Co zrobią polityczne stronnictwa, gdy im zabraknie barbarzyńców? Coś będą musiały wymyślić…