Pisanie to forma rozmowy z czytelnikiem – wymaga myślenia o jego reakcjach, wyobrażania sobie jego uczuć, zaufania do czytelniczej inteligencji. Traktując odbiorcę poważnie, musimy zostawić mu przestrzeń do interpretacji, domysłu, intelektualnej i emocjonalnej pracy. Myślę więc o czytelnikach tych zapisków, o czytelnikach i czytelniczkach – jak to się dzisiaj mówi w kręgach liberalnej inteligencji. A raczej o czytelniczkach i czytelnikach – o czytelniczkach bardziej. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że jest ich więcej – kobiety po prostu więcej czytają (statystycznie). Po drugie tak już mam nastrojoną wyobraźnię, że o czytelniczkach myślę, o ich smukłych dłoniach przewracających kartki, o ich oczach wpatrzonych w stronice, o włosach odgarnianych nieomylnym gestem. Po trzecie wreszcie o czytelniczkach myślę więcej, bo właśnie jedna z nich trzy słoiczki smakowitej konfitury przysłała w dowód uznania dla moich pisarskich osiągnięć. Bardzo dziękuję.
Pisanie to forma rozmowy – wymaga otwarcia na cudzy punkt widzenia, nieprzerywania sobie nawzajem, stosowania form grzecznościowych i ogólnej uprzejmości. Od obu stron? Czy czytelnik też ma jakieś obowiązki wobec pisarza? A może wobec książki? Może rozpoczęcie lektury jest czymś w rodzaju podpisania kontraktu… Wypożyczający książkę z biblioteki powinien zapoznać się z regulaminem, ale nabywca żadnego regulaminu w księgarni nie dostaje. Czy znaczy to, że wszystko mu wolno? Takie podejście wydaje się zrozumiałe: zapłaciłem, książki są moje i mogę z nimi zrobić, co zechcę. Przewracać kartki brudnymi rękami, pisać po marginesach, zaginać rogi. Albo nie czytać wcale – używać jako podkładki pod nogę stołu lub jako dekoracji regału (złocone grzbiety). Być może przykładem budzącym wątpliwości byłoby palenie książkami w piecu, ale to można od biedy potraktować jako wyjątek od reguły bogactwa. Reguły nieskrępowanego korzystania ze swojej własności.
A jednak nie. Kupno książki (także otrzymanie jej w prezencie) jest zobowiązaniem, tak jak zobowiązaniem jest kupienie lub wzięcie ze schroniska psa. Trzeba karmić i wyprowadzać na spacer, nie zaszkodzi też czasem pogłaskać i przyjaźnie zagadać. Książki też trzeba karmić – lekturą, trzeba gładzić ich grzbiety i z nimi rozmawiać. Na tym polega kultura. Reguły i regały. Biblioteka.
Po pierwsze odrobina szacunku. Nigdy nie wychodzę z kina w trakcie seansu. Nie chcę przeszkadzać innym, ale nawet gdyby tych innych na widowni nie było – nie wypada. Setki ludzi tygodniami nad czymś pracowało, więc można (trzeba) poświęcić efektom ich pracy trochę uwagi. Czy chcę przez to powiedzieć, że trzeba doczytać do końca każdą książkę? Raczej, że trzeba każdej dać szansę – nie porzucać po trzech stronach, nie pomijać opisów przyrody, czytać uważnie, w skupieniu.
Po drugie nie czytać wbrew autorowi – dać mu się prowadzić, poddać nastrojowi, aurze książki, zaryzykować wejście w wykreowany świat, przyjąć warunki, zaakceptować konwencję. Nic gorszego dla pisarza niż czytelnik-maruda, czyhający na najmniejsze stylistyczne potknięcie, mędrek od pierwszego akapitu niezadowolony z zakończenia, zawsze przekonany, że wie lepiej. Ale też nie czytać dla zabicia czasu, nie czytać, żeby zasnąć (choć moja żona określa taką lekturę wysokich lotów środkiem nasennym).
Po trzecie szukać kontekstów. Przypomnieć sobie, z czym nam się to kojarzy. Sprawdzać nieznane słowa, zaglądać do przypisów, starać się zrozumieć. Wyobrazić sobie opisywaną rzeczywistość, posłuchać w myślach wypowiadanych przez bohaterów słów.
Po czwarte rozmawiać o tym, co się przeczytało. Zwerbalizować swoje odczucia, wejść w dialog. Dyskutować o książce, podzielić się z kimś opinią, może nawet coś napisać – choć parę zdań w dzienniku, liście do przyjaciela albo poście na Facebooku.
Po piąte – czasami przesłać autorowi słoiczek konfitury. Wartościować.
Takich czytelników potrzebują pisarze, takich czytelników potrzebuje kultura. Cóż nam bowiem po świetnych książkach, których nikt nie czyta naprawdę? Cóż po rodzinnych sagach przeglądanych od niechcenia na dworcowych stoiskach? Cóż po błyskotliwych esejach, które toną w morzu banałów? Kultura jest rozmową istotną, a nie salonową konwersacją o pogodzie. Dlatego prawdziwego czytelnika powinno się hołubić. To jemu należą się ministerialne stypendia, grantowe konkursy i słoiki konfitur. To dla niego medale i dyplomy. Dziś zapraszamy na spotkanie autorskie ze znakomitym czytelnikiem literatury francuskiej. Po spotkaniu będzie podpisywał przeczytane przez siebie książki. Nie na pierwszej stronie, ale na ostatniej.
Rys. Marcin Andrzejewski