Libretta oper z reguły opowiadają o wielkich namiętnościach, o miłości, śmierci, zdradzie i zemście. Sztuka Anny Burzyńskiej Akompaniator ukazuje namiętności w życiu związanych z operą artystów – tytułowego akompaniatora (Witold Łuczyński) i wielbionej przez niego śpiewaczki (w tej roli gościnnie Agnieszka Makówka, solistka Teatru Wielkiego). Kameralne przedstawienie wyreżyserował w Teatrze Małym w Łodzi Mariusz Pilawski (premiera 3 października 2020).
Na scenie pianino, stolik, sofa, w tle kilka rzędów krzeseł, jakby lustrzane odbicie widowni. Ale jesteśmy w sali prób, niewielkim pomieszczeniu gdzieś na zapleczu wielkiej sceny, gdzie od dwudziestu lat operowa diva przygotowuje się do przedstawień. Z jej perspektywy akompaniator to tylko jeszcze jeden element wyposażenia (Uważałam pana za dobrego akompaniatora, bo nigdy nic pan nie mówił). Na bocznej ścianie pudełkowej sceny widzimy jeszcze okno – gdy akcja dojdzie do punktu kulminacyjnego, będzie można je teatralnie otworzyć i zagrozić, że się wyskoczy. Ale to tylko pierwsze piętro – więc można się najwyżej solidnie połamać. Tragedia i patos mieszają się z groteską i operową sztucznością. Jak to w życiu… akompaniatora i gwiazdy.
No właśnie: gwiazda i akompaniator, minister i jego sekretarz, głowa rodziny i kręcąca głową szyja. Kto tu kim rządzi, kto ma wpływ na czyje życie? Jak wersja zza kulis ma się do tego, co widać na co dzień. Te pytania są w sztuce wyraźnie postawione, przełożone na konkretny problem: Czy śpiew trzeba dostosować do akompaniamentu, czy raczej akompaniator musi reagować na to, co robi śpiewaczka? Bohaterce wydaje się, że to ona rządzi – zarówno wykonywanymi wspólnie interpretacjami, jak i swoim życiem. Jednak każdy medal ma dwie strony, każdą relację można oglądać z różnych perspektyw. Na przykład z perspektywy zakochanego do szaleństwa (dosłownie) współpracownika-psychofana. Ale nawet szalona i niebezpieczna miłość jest dla nas w pewien sposób cenna. Tak bardzo chcemy kochać i być kochani…
Anna Burzyńska jest profesorem teorii literatury Uniwersytetu Jagiellońskiego. Literaturą zajmuje się nie tylko teoretycznie, ale też praktycznie – wydała powieść pt. Fabulant i kilka sztuk teatralnych, tłumaczonych i wystawianych w wielu krajach. Pierwszą, krótszą wersję Akompaniatora napisała dla swojej przyjaciółki Jadwigi Romańskiej, znanej śpiewaczki operowej. Tekst bardzo się spodobał słuchaczom czytania performatywnego, co zachęciło autorkę do stworzenia pełnej wersji scenicznej. Jak sama przyznaje w tekście zamieszczonym w programie przedstawienia, chciała nadać sztuce klimat tragikomedii, ale okazało się, że utwór można również wystawiać w konwencji dramatu, komedii, farsy, a nawet thrillera.
Na którą z tych wersji zdecydował się reżyser? Po trosze na każdą. Przedstawienie kilkakrotnie zmienia klimat, co z jednej strony jest dla widza zaskakujące, z drugiej – intryguje ciągłą niespodzianką. Zaczyna się jak komedia, momentami przechodzi w farsę, by po przerwie otrzeć się o thriller i skończyć psychologicznym dramatem. Zasługą reżysera jest połączenie tego w spójną całość i żywe tempo przedstawienia. Można by się zastanowić, czy w stosunkowo krótkim spektaklu konieczna jest przerwa, ale być może potrzebują jej aktorzy. Agnieszka Makówka, solistka łódzkiej opery, nie jest zapewne przyzwyczajona do długiej obecności na scenie w tak bliskim kontakcie z widzem – wszak na co dzień jest solistką w Wielkim, a nie w Małym. Zaproszenie jej do udziału w przedstawieniu było świetnym pomysłem. Widać (i słychać), że to prawdziwa śpiewaczka – sceny, w których grana przez nią postać musi zaśpiewać, wypadają autentycznie. Ponadto szereg kwestii właściwie melorecytuje, co czyni z dialogów coś w rodzaju operowych recytatywów. W zadaniach czysto aktorskich mezzosopranistka radzi sobie całkiem dobrze (świetny monolog pod koniec pierwszej części), choć ma kłopot ze zróżnicowaniem sposobu dziwienia się kwestiom swojego partnera. W sztuce wciąż powracają pytania w rodzaju Co? Jak to? Słucham? – ich wielokrotne wypowiedzenie w ciekawy sposób to trudne zadanie (może lepiej byłoby niektóre z nich wyciąć?). Ten akurat element wypada trochę sztucznie. Podobnie nieco przesadne pozy (siadanie na sofie), ale te tłumaczą się charakterem postaci. Wszak rolę primadonny gra się też za kulisami.
Witold Łuczyński od pierwszych chwil tworzy wyrazistą postać. Sposób, w jaki stawia swoją walizeczkę, wyjmuje nuty, zasiada przy instrumencie – wszystko to zdradza pedantycznego dziwaka, który swoją obsesyjną fascynację stara się ubrać formę miłości do sztuki. Kocha swoją śpiewaczkę czy swoje wyobrażenie o śpiewaczce? Muzykę czy swoje muzyczne rytuały? Aktor tworzy postać niejednoznaczną, o rysach komediowych, ale i demonicznych. Poza tym warto zwrócić uwagę na jego poruszanie się po scenie – o ile Agnieszka Makówka niektóre kwestie mówi śpiewająco, to Łuczyński w niektóre sceny wchodzi z gracją tancerza (może trochę się zapędziłem).
Każda opera kończy się owacjami, niekiedy na stojąco. Brawa autorom i realizatorom Akompaniatora na pewno się należą. Warto się wybrać – najbliższa okazja 6 listopada.
Foto: materiały teatru