Czytam autobiografię Woody’ego Allena. Lektura momentami zabawna jak jego filmy, a momentami smutna jak historia z oskarżeniami o molestowanie, lektura intrygująca i pouczająca. Podobno w domu rodzinnym przyszłego reżysera była tylko jedna książka – Gangi Nowego Jorku. (Ciekawe, jakie książki miał w biblioteczce Martin Scorsese – być może dowiem się tego z autobiografii Martina Scorsese). Młody Allen znał historie nowojorskich gangsterów na pamięć, oprócz tego czytał wyłącznie komiksy. Jak twierdzi, w szkole także nie potrafili zachęcić do czytania i dopiero zainteresowanie płcią przeciwną spowodowało, że musiał nadrabiać lekturowe braki. Rzecz bowiem w tym, że podobały mu się dziewczyny, które nosiły wielkie skórzane torby z dziełami Kafki i Kierkegaarda. Musiał więc przynajmniej udawać, że wie, o czym mowa.
Wspominając nudne lekcje literatury w szkole, Allen jako przykład zupełnie niedobranej do gustu młodzieży lektury podaje opowiadanie Dary Trzech Króli. Nic mi to nie mówiło, ale poszukałem sobie w Internecie. A jak poszukałem, to i przeczytałem. Autorem okazał się pisarz o pseudonimie O. Henry – dla mnie równie anonimowy jak twórcy czytywanych przez Allena komiksów. Historia może rzeczywiście nie rzuca na kolana, ale jest wzruszająca (trochę) i mądra (chyba). Bohaterowie to młode małżeństwo, biedne, ale (dlaczego ale?) kochające się do szaleństwa. Szaleństwo polega na kupowaniu sobie nawzajem gwiazdkowych prezentów. Ona ścina swoje piękne, długie włosy, by sprzedać je perukarce i kupić mężowi platynowy łańcuszek do zegarka, on w międzyczasie sprzedaje zegarek, by kupić jej szylkretowe grzebienie ozdobione szlachetnymi kamieniami. W efekcie mają niepraktyczne prezenty i poczucie, że bardzo się kochają. Tytułowi królowie (w oryginale magowie) są przywołani jako wynalazcy sztuki obdarowywania. A jak to komentuje Woody Allen? Wyciągnąłem z tego taki morał, że zawsze bezpieczniej jest dawać gotówkę.
Oczywiście żartował, ale gdyby wziąć jego wypowiedź dosłownie, pod choinką leżałby stos kopert z banknotami, które nawzajem byśmy sobie przekazywali. Gdyby jeszcze ustalić wcześniej równą kwotę, wszyscy wyszliby na zero. W zasadzie można by nawet zaoszczędzić na kopertach i puścić wokół stołu dowolnie duży plik banknotów. Przyjemnie jest dostawać, przyjemnie jest też dawać, więc każdy powinien być zadowolony, nawet podwójnie. Można by też przelewać sobie jakieś sumy telefonami, z których można też puszczać kolędy. Taka smartfonowa wigilia. Być może kiedyś nakręcę przerażającą antyutopię opartą na tym motywie.
W polskiej szkole nigdy się nie omawiało utworu O. Henry’ego. Omawiało się za to Kamizelkę Bolesława Prusa – nowelkę o dość podobnej fabule. Tu również mamy kochające się, ubogie małżeństwo. Chory na gruźlicę mąż chudnie w oczach, co jest oznaką pogorszenia się jego stanu. Oboje w tajemnicy zwężają więc tytułową kamizelkę, tak by drugiemu dodać otuchy szlachetnym oszustwem. Czy oszustwo może być szlachetne? – oto gotowy temat na rozprawkę. Tylko czy młodzież to kupi? Na przykład koledze na gwiazdkę. Uwierzycie? Mam w biblioteczce jakieś tanie wydania klasyków z dedykacją dla ojca od jego kolegi z technikum. Oni naprawdę dawali sobie na urodziny książki Prusa.
Tak sobie myślę, że nasze Ministerstwo Kultury zamiast finansować hollywoodzką produkcję o polskich bohaterach, mogłoby dać pieniądze Allenowi, by zekranizował Kamizelkę. Sam mógłby zagrać narratora, który od żydowskiego handlarza kupuje pamiątkę po swoich sąsiadach (z Brooklynu), po czym robi o tym film. Film zdobywa Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany. Rośnie międzynarodowa sława Bolesława Prusa. Amerykańskie dziewczęta o literackich ambicjach porzucają Kafkę i zaczynają czytać Lalkę. A może nawet dają komuś egzemplarz na gwiazdkę.