A zatem ja tu sobie co tydzień piszę o mało w sumie ważnych sprawach, o nowym nożu, reklamach czy śmiesznych dialogach z żoną, a tymczasem na świecie dzieją się rzeczy ważne i straszne zarazem. Pandemia, kryzys klimatyczny, inflacja, a teraz jeszcze wydarzenia na granicy z Białorusią – to wydaje się dziś najważniejsze. Co prawda można powiedzieć, że mój felieton o bezdomnym psie jakoś się tam metaforycznie łączy z jednym z wymienionych tematów, ale generalnie to raczej w tych tekstach jestem jakoś obok. Dlaczego? Po prostu nie mam recepty na rozwiązanie najważniejszych problemów ludzkości. Nie wiem, jak powstrzymać globalne ocieplenie. Nie wiem, jak często podnosić stopy w tańcu nad przepaścią inflacji. Nie wiem, jak pogodzić ochronę granic z pomocą dla marznących w lesie. Myślę, że nie ja jeden. W dodatku każde działanie ma jakieś skutki uboczne, ale nic nie robić – też niedobrze.
Od biedy mógłbym coś wymyślić. Na przykład opisać, jak to przesiadłem się na rower i dzięki temu ograniczyłem ryzyko zarażenia się wirusem w tramwaju. Gdyby tak zrobili wszyscy, zmniejszyłoby się też zużycie energii i wkrótce klimat by się naprawił. A pieniądze za migawki i benzynę moglibyśmy bez żalu wycofać z rynku (zmniejszając przy tym inflację – choć w ekonomii nigdy nic nie wiadomo) i przekazać biednym ludziom na Bliskim Wschodzie, żeby już rozpaczliwie nie szturmowali naszych granic. Świat byłby uratowany, a czytelnik uradowany. Ale sami widzicie – opisana koncepcja jest trochę naiwna. No dobra – jest bardzo naiwna. Trzeba myśleć dalej, choć mgliste jakieś wizje ograniczają wydajność moich umysłowych paneli i w związku z tym trudno o spektakularne rozjaśnienie sytuacji.
Obracam sobie w myślach te straszne słowa: pandemia, kryzys, bieda, konflikt i nagle natrafiam na zdumiewającą analogię. Od powietrza, ognia, głodu i wojny/ Wybaw nas, Panie! – dawna pieśń błagalna, suplikacja. Mocna i piękna. Powiało średniowieczem, a przynajmniej barokiem, grozą powiało. Od powietrza morowego, czyli od zarazy wszelkiej, od chorób i zakażeń. Od ognia – pożarów, upałów, suszy i ocieplenia. Od głodu, biedy, wzrostu cen – przecież nikt nie będzie śpiewał: Od nagłego wzrostu rat kredytowych zachowaj nas, Panie! No i od wojny – tradycyjnej, hybrydowej, domowej, zimnej, pozycyjnej, błyskawicznej. Każdej. Zgadza się, wszystko się zgadza. Czy to jest jakieś pocieszenie, że te same problemy ludzie mieli już przed wiekami? Że o to samo prosili, że te same niebezpieczeństwa na nich czyhały? Może więc czyhają zawsze, a teraz tylko się jakoś mocniej ujawniły… dlatego już nie tylko w Wielki Piątek i na Boże Ciało my grzeszni ciebie Boga prosimy.
Zatem zostaje nam tylko modlitwa? Jak trwoga, to do Boga? Im więcej zakażeń, tym więcej zdrowasiek? Przecież modlitwa nie jest formułą magiczną, nie jest też walutą w metafizycznym sklepiku. Czym zatem jest i jak działa? A skąd ja mam wiedzieć, ja tylko co tydzień piszę felietony. Ale czasem działa, czasem pomaga znaleźć odpowiedź. A tytuł? Nie będę podpowiadał, ale nie ma w nim literówki.
Foto: Anna Groblińska