Właśnie tak – przez ń, bo to apel. Ale i przez n byłoby nieźle: Docencie, doceń swe zajęcie! Tyle że zlikwidowano tytuł docenta, pozostawiając tylko doktora (i dolara). Doktora doceńcie i dolara doceńcie, ale i wymienialną złotówkę. Panie doceńcie – panowie, a panów – panie doceńcie. Nawet ty, niedoceniona żono docenta, doceń niedocenienie swoje, albowiem niedocenieni będą docenieni jako pierwsi.
Jeżeli czytacie ten felieton, to znaczy, że albo otworzyliście go sobie na wszystkomogącym telefonie (cud techniki godny podziwu, choć ja akurat nie przepadam), albo czytacie komputerze, siedząc w ciepłym pokoju i popijając kawę może, a może któryś ze stu dostępnych w sklepach gatunków herbaty czarnej, zielonej lub białej. Wszystko to warte docenienia, zwłaszcza gdy przypomni się sobie kartki na kawę, komputery Odra czy mieszkanie z sześcioma piecami, w których trzeba było napalić, by w jakim takim komforcie coś przeczytać. Nie narzekajmy zatem zbytnio, choć przecież są powody. Zapomnijmy o inflacji (kiedyś, panie, to była inflacja!), mrozie (kiedyś to były zimy!) czy szklanym suficie kariery (o szklanym suficie to Żeromski mógł tylko pomarzyć).
Do doceniania i zachęcania do doceniania zainspirowało mnie delikatne żołądkowe zatrucie, które mi się ostatnio przydarzyło. Jeżeli do kawy umilającej wam lekturę przygotowaliście sobie ciasteczko, to lepiej przełknijcie przed lekturą tego akapitu, bo przy zatruciu wiadomo: ból brzucha, osłabienie, wizyty w toalecie. I tak sobie jęcząc i trochę się trzęsąc, pomyślałem, że nie jest źle. A raczej pomyślałem, że mogłoby być gorzej. Przypomniało mi się mianowicie, że ponad dwa miliardy ludzi na świecie nie ma dostępu do toalety. Pomyślałem o tych wszystkich uchodźcach w obozach dla uchodźców, o tych mieszkańcach slumsów, ba – przypomniałem sobie nawet o ludziach żyjących bez toalety w łódzkich kamienicach. Rozmawiałem kiedyś z takim starszym panem, który mieszkał na trzecim piętrze, miał problemy z chodzeniem, a wspólna dla całej wspólnoty mieszkaniowej ubikacja mieściła się w budce obok domu. Pół biedy latem, cała bieda zimą. Oszczędzę państwu szczegółów, ale jakoś sobie radził. I zacząłem się zastanawiać, jak ci wszyscy ludzie radziliby sobie przy zatruciu pokarmowym, bo przecież okazji do takiego zatrucia mają chyba więcej (ja mam sanepid, lodówkę i ciepłą wodę). A zatem jakby to dziwnie nie brzmiało: doceńmy możliwość korzystania z toalety. Cieszmy się z niej rano i wieczorem.
Gdy tak leżałem sobie pod kocykiem, żona usłużnie zaproponowała mi miętę i kleik ryżowy z gotowaną, tartą marchewką. Pomogło, rozgrzało, siły przywróciło. Sam może też bym na to wpadł, ale na pewno nie chciałoby mi się ruszyć i przygotować. W dodatku żonie wymsknęło się przy okazji dobre słowo, że niby jej żal chorego męża. I wtedy doceniłem fakt, że ktoś się o mnie troszczy, że jest się komu pożalić i w czyją stronę pojęczeć. Pomyślałem o tych żyjących samotnie starszych bądź młodszych ludziach – ci młodsi nazywani są singlami, starsi raczej nie (ciekawe, w jakim wieku przestaje się być singlem, a staje się samotnym seniorem). O koleżance z pracy, która chorując, momentami traciła przytomność. Kto w razie czego wezwałby jej pogotowie? Kto pogotowiu otworzyłby zamknięte drzwi? Dobrze w takich przypadkach mieć kogoś, kto codziennie do ciebie zadzwoni, kto będzie miał zapasowe klucze od mieszkania. kogoś zaufanego, kogoś bliskiego po prostu.
No też mi odkrycie, że lepiej mieć kogoś bliskiego niż nie mieć! Rzeczywiście, wniosek dość banalny, ale czego się spodziewać po zatrutym felietoniście. Nie spieszyłbym się jednak z krytyką – banały czasami łatwo przeoczyć. Albo odrzucić dobrą myśl jako zbyt banalną. Najciemniej jest pod latarnią? No jasne. Doceńcie zatem to, co macie – kawę, kibel i mój felieton. albo napiszcie sobie lepszy.
PS. Wywożenie śmieci to też zdobycz cywilizacyjna, nie bójmy się jej doceniać. Foto: Krzysztof Golec-Piotrowski.