Znajoma przysłała mi zdjęcie. Z wakacji. Na zdjęciu jest kapliczko-skrzyneczka wypełniona książkami, które ludzie ludziom oddali do darmowego przeczytania. Jednym (angielskim) słowem mówiąc: bookcrossing. Cały witz (słowo dla odmiany niemieckie) w tym, że w skrzyneczce mój tomik na widocznym miejscu się znajdował – poznałem po okładce. Poznałem i nie wiedziałem, czy się z rozpoznania ucieszyć, czy raczej zmartwić. Z jednej strony to sukces, że w dalekiej krainie (przy granicy z Litwą) moje wiersze trafiły pod daszek, z drugiej – ktoś się ich jednak pozbył po przeczytaniu (albo i bez przeczytania). A jeśli po przeczytaniu, to dlatego, że mu się nie spodobały? A może podobały mu się tak bardzo, że przepisawszy je sobie do notesu, zechciał podzielić się książką z bliźnimi? Mogło być i tak, że to mój wydawca, krążący po Polsce z walizką tomików, podrzucał pojedyncze egzemplarze w różnych miejscach, licząc na reklamę i podbój nowych rynków. Ostatecznie mogło się również zdarzyć, że to ja sam swoją książkę wyłożyłem, rozpaczliwie walcząc o czytelników i czytelniczki, a potem fakt ten wyparłem z pamięci. To byłoby szaleństwo, ale czy czyste? Chciałem tam nawet jechać i swój tomik odzyskać, ale…
Nie pojechałem. Wziąłem sobie za to z bookcrossingowej półeczki, którą mam w pracy, powieść Stanisława Lema „Szpital przemienienia”. Taka wymiana z losem. Otworzę sobie teraz na przypadkowej stronie i zobaczymy, co mi los podpowie.
W miarę jak mówił, rozpalał się, na policzkach wystąpiły mu ciemniejsze plamy. Wyliczał zboczenia, zamachy samobójcze, oszustwa i kompleksy psychoanalityczne wielkich ludzi z pasją, która nasunęła Stefanowi myśl, że być może sam cierpi na jakąś nienormalność i tym wątpliwym rodzajem powinowactwa pragnie się wkupić do rodziny geniuszów. Z największą skrupulatnością zbierał opisy wszelkich potknięć życiowych wielkich ludzi, badał i selekcjonował ich niepowodzenia, tragedie, nieszczęścia, zawody życiowe. Odnaleziony w papierach pośmiertnych najlżejszy ślad jakiejś nieprawości czy nawet tylko jej domysł – napawał go nieukrywaną radością. W pewnej chwili, kiedy rzucił się do najniższej szuflady biurka i latającymi rękami przerzucał skrypty, żeby pokazać jakąś najnowszą zdobycz, Stefan skorzystał z przerwy.
– Mnie się zdaje – powiedział – że wielkie dzieła powstają nie dzięki obłędowi, lecz mimo niego…
No właśnie – dzięki czy mimo? Pytanie ogólniejszej natury, nie tylko wielkie dzieła, naukowe osiągnięcia czy wynalazki mogą być tu przedmiotem refleksji. Przyjrzyjmy się choćby politykom, którzy usiłują się podczepić pod wszelkie osiągnięcia. Biegacz zdobył złoty medal, teatr przygotował nagradzaną premierę – dzięki polityce władz miasta (państwa) czy mimo niej? A może zupełnie bez związku. Wasz sukces jest naszym wspólnym osiągnięciem, naszą wspólną radością. Radością? Być może. Osiągnięciem? Niekoniecznie. Z naszej miejscowości pochodzili między innymi: profesor wyższej uczelni, podróżnik, dziennikarz telewizyjny i znany aktor serialowy. Genius loci? Klimat? Intelektualny ferment lokalnego klubu dyskusyjnego? A może po prostu chcieli się wyrwać w świat? W szkolnej gablocie nazwiska i zdjęcia wybitnych absolwentów. Wybitnych, bo skończyli tę akurat szkołę? Po skończeniu innej byliby przeciętniakami?
Odróżnić skutek od przyczyny, warunek konieczny od wystarczającego, wynikanie od korelacji. Nikt rozsądny nie będzie utrzymywał, że „Wesele” zawdzięczamy syfilisowi Wyspiańskiego, choć w XIX wieku niektórzy artyści wierzyli w twórczą moc choroby i… cieszyli się z zarażenia. Chorobą jest też alkoholizm – dobrze znany wielu twórcom. Picie pomaga? Przynosi natchnienie? Każdy, kto próbował na trzeźwo wrócić do swych pijackich przebłysków geniuszu, wie, że to nieprawda. A jednak wielu wciąż utrzymuje, że Chopin, gdyby jeszcze żył, toby pił. Być może, ale Konkurs Chopinowski to jednak nie są zawody w opróżnianiu kolejnych butelek. A schizofrenia, jakże częsta u ludzi wybitnie uzdolnionych? Pomaga geniuszowi czy tylko mu towarzyszy, przeszkadzając w normalnym funkcjonowaniu?
Skoro już się tak rozpędziłem z tymi znakami zapytania, to postawmy jeszcze jeden problem: sukces. Rozumiany stereotypowo sukces komercyjny, popularność, sława. Pomaga czy przeszkadza w tworzeniu? Dopinguje czy rozleniwia? Pewien utalentowany kucharz spoczął na liściach bobkowych po wygraniu popularnego talent show. Z kolei laureat literackiego konkursu dzięki otrzymanemu stypendium napisał świetną książkę. Mimo wielu okazji do przeputania pieniędzy i czasu z kolegami, którzy stypendium nie otrzymali. Zastanawiam się, jak byłoby ze mną. Powiedzmy, że wspomniany tomik znalazłby w przydrożnej skrzyneczce podróżujący akurat tamtędy Najbogatszy Człowiek Świata. Powiedzmy, że znałby polski i że akurat przyszłaby mu ochota coś poczytać. Zachwyciłby się moimi wierszami i znalazł w nich inspirację. Jego rozkapryszona córka odnalazłaby po lekturze radość młodości, a jego borykająca się z kryzysem wieku mocno średniego żona zrozumiałaby, o co chodzi w życiu. Wdzięczny bogacz podarowałby mi milion czego bym chciał, a na dokładkę złote kalesony na zimę. Tylko czy wtedy chciałoby mi się jeszcze pisać dla Państwa felietony?