Próbuję oglądać olimpiadę. Zimową, bo innej akurat nie ma. Może kiedyś oprócz letnich i zimowych będą też igrzyska jesienne i wiosenne, wszak dyscyplin coraz więcej, a i program licznych stacji telewizyjnych trzeba czymś zapełnić. Na razie oglądam transmisje z Pekinu, ale słabo mi idzie – trochę jak naszym zawodnikom. Prawidłowość jest bowiem taka, że im bardziej organizatorzy starają się uatrakcyjnić zawody, tym mniej mnie one interesują. Co to w ogóle są za dyscypliny? Skeleton, snowboard, short track, slopestyle… czyżby igrzyska sponsorowała literka S z ulicy Sezamkowej? Te nowe, „widowiskowe” konkurencje zaczynają dominować – w narciarstwie dowolnym (różne akrobacje, muldy, skoki i balet na nartach) walczy się o 13 kompletów medali, podczas gdy w narciarstwie klasycznym o 12, a w alpejskim – o 11. Jedenaście złotych, srebrnych i brązowych medali można też zdobyć na snowboardzie (taki hiphopowy odpowiednik narciarstwa, kolejny dowód na amerykanizację współczesnego sportu).
Aby coś zyskiwało popularność, coś musi ją tracić. Traci na przykład kombinacja norweska, którą chyba już nikt poza zawodnikami i trenerami się nie pasjonuje. W każdym razie telewizja nie bardzo chce to pokazywać, nawet migawek w serwisach informacyjnych skąpi. A przecież to dyscyplina uprawiana od prawie 150 lat, obecna w programie igrzysk od samego początku. Absolutna klasyka narciarstwa, wymagająca wszechstronności i niejako podwójnego treningu. Co ciekawe, to ostatnia dyscyplina, w której na igrzyskach (na razie) nie startują kobiety. Być może jest tak niszowa, że panie zapomniały tu walczyć o równouprawnienie. Nie zapomniały za to o biathlonie, który zyskuje coraz większą popularność. Tu też mamy kombinację, tyle że nie norweską, a wojskową – bieg plus strzelanie. To połączenie każe wspomnieć o dyscyplinie letniej, wymyślonej zresztą przez twórcę nowożytnych olimpiad, barona Pierre’a de Coubertina. Pięciobój nowoczesny to bieg, strzelanie, pływanie, szermierka i jazda konna, czyli umiejętności potrzebne kiedyś każdemu żołnierzowi (no może poza generałami). Pięciobój, podobnie jak kombinacja norweska, przeżywa wielki kryzys, dodatkowo spotęgowany aferą podczas igrzysk w Tokio. Niemiecka zawodniczka podczas jazdy konnej wykorzystała szpicrutę, by przekonać konia do bardziej aktywnego udziału w igrzyskach. Opornemu zwierzęciu dostało się też od trenerki, co wywołało skandal i propozycję zastąpienia jazdy konnej… kolarstwem. Pięciobój stałby się wtedy połączeniem triathlonu z biathlonem, tyle że letnim.
Dlaczego niektóre dyscypliny łączone (biathlon, triathlon) radzą sobie coraz lepiej, a inne (kombinacja norweska, pięciobój nowoczesny, ale i zepchnięty gdzieś na margines rywalizacji dziesięciobój lekkoatletyczny) przestają się cieszyć zainteresowaniem widzów i telewizji? Odpowiedź wydaje się prosta – w tych pierwszych cała rywalizacja przebiega od razu. Biathloniści strzelają w przerwach między kolejnymi rundami biegu, a nie po paru godzinach czy następnego dnia. Od razu wiadomo, kto wygrał. Można więc założyć, że bieg narciarski dałoby się połączyć nawet z szachami albo z bilardem, byle zawodnicy grali w czasie biegu. W zasadzie mogliby biec z kijem na plecach, podbiegać do stołu bilardowego ustawionego na śniegu, wbijać jak najszybciej pięć kul do dziury i dalej w trasę… Coś podobnego ćwiczyliśmy, gdy we wczesnych latach 80. uprawiałem biathlon. W związku ze stanem wojennym wojsko zabrało nam wszystkie wiatrówki i na zawodach biegało się na nartach z jakąś atrapą karabinu na plecach (do niczego zresztą nieprzydatną).
Inne wytłumaczenie jest mniej optymistyczne. Być może przestajemy dziś cenić wszechstronność, ideał człowieka renesansu pociąga nas tylko wtedy, gdy człowiek ten jest we wszystkich znanych sobie dziedzinach najlepszy. Dziś liczy się specjalizacja i rekordy, dziś zwycięzca bierze wszystko – całe zainteresowanie. Tymczasem najlepszy dziesięcioboista przegrywa z przeciętnymi zawodnikami specjalizującymi się w każdej z dziesięciu konkurencji, tak jak kombinatorzy norwescy przegraliby ze skoczkami czy biegaczami. Rekordzista świata w dziesięcioboju, który jest trochę takim współczesnym gladiatorem, skoczył wzwyż „tylko” 205 cm. Przy jego gabarytach to i tak spore osiągnięcie, ale chudzi i tyczkowaci juniorzy potrafią skoczyć więcej. Dlatego prawie nikt nie chce oglądać dziesięcioboju, choć łatwo byłoby obronić tezę, że to mistrz tej konkurencji jest najlepszym sportowcem. A co z popularnością triathlonu? Tu chyba bardziej liczy się wyjątkowa (rekordowa) wytrzymałość niż wszechstronność.
Człowiek renesansu nie ma dziś lekko – według współczesnych wymagań musiałby być laureatem Nagrody Nobla z fizyki, literatury i medycyny jednocześnie, dodatkowo z sukcesami grać na giełdzie, majsterkować, komponować opery i znać się na historii operetki. Człowiek renesansu zawsze miał ciężko – właściwie to oprócz Leonarda jedynie Hildegardę von Bingen można uznać za kogoś takiego. Poetka, malarka, kompozytorka (być może najwybitniejsza przed XX wiekiem), dyplomatka, badaczka natury, lekarka i… przeorysza zakonu. Wyprzedziła swoją epokę, zostając człowiekiem renesansu już w średniowieczu. Ale dziś? Znać się na światowym poziomie na kilku dziedzinach – niemożliwe, mieć jakie takie pojęcie o kilku z nich – bardzo trudne. I do niczego niepotrzebne, można najwyżej wystartować sobie w jakimś teleturnieju. Być w czymś dobry, ale nie najlepszy to jak zdobyć na olimpiadzie kilka czwartych miejsc.
Rys. Marcin Andrzejewski
PS. W Szwajcarii właśnie zaczynają się Mistrzostwa Świata w Bojerach. Pamiętacie taką dyscyplinę? Gdy w Toto-Lotku każdej liczbie przypisany był jakiś sport, bojery miały numer 2. Wyniki podawano z tymi sportowymi dodatkami, informując, że wylosowano na przykład: 2 – bojery, 9 – hokej na lodzie, 11 – jazda figurowa na lodzie, 12 – jazda szybka na lodzie, 19 – narciarstwo, 31 – skoki narciarskie. Losowano też dyscyplinę dodatkową.