Co można napisać? Co można zrobić, gdy tam wojna? Można demonstrować solidarność z Ukrainą na ulicy lub na Facebooku, można wpłacić pieniądze, można się pomodlić o pokój. Można wreszcie ciepło pomyśleć o Ukraińcach i ich kulturze. Dlatego chciałbym wspomnieć o ukraińskich malarzach, którzy w Nowej Gdyni mieli wystawy: Iwanie Kuliku i Romanie Opalińskim.
Iwan Kulik miał u nas wernisaż w czerwcu 2018 roku. Wystawa tego malarza i pisarza, który od 1990 roku mieszka w Polsce, nosiła znamienny tytuł Wschód i Zachód. Podczas wernisażu opowiedział o swoich studiach i pracy – w Charkowie studiował malarstwo monumentalne i właśnie tym rodzajem sztuki zajmował się przed przyjazdem do Polski, tworzył murale i freski. W 1990 roku przyjechał do Warszawy, jak sam przyznał – by przez dwa tygodnie pomagać w przenoszeniu towarów rodakom handlującym pod Pałacem Kultury. Został dłużej i wkrótce zaczął w Polsce wystawiać. Jego charakterystyczny „baśniowy” styl znalazł wielu zwolenników. Wysmukłe sylwetki postaci o szpiczastych nosach i długich palcach, sceny zaczerpnięte z literatury, w tym z jego ulubionego Don Kichota, żółto-czerwono-błękitna kolorystyka… Współpraca z łódzką galerią Adi Art zaowocowała także przygodą z ilustracją książkową – Iwan Kulik zilustrował m.in. bibliofilskie wydania Mistrza i Małgorzaty oraz Folwarku zwierzęcego. Wkrótce sam zaczął wydawać opowiadania i powieści.
Roman Opaliński wystawiał w Nowej Gdyni dwa razy – w kwietniu 2015 i w grudniu 2018 roku. Artysta urodził się w 1962 roku w Gródku koło Lwowa. Jego ojciec był Polakiem, a matka pochodziła z przesiedlonej na Ukrainę rodziny łemkowskiej. Opaliński, którego pierwszym językiem jest ukraiński, stara się czerpać z obu kultur. Stara się też zbliżać oba narody – dużo wystawiał w Polsce, ale też ułatwiał polskim twórcom kontakty z lwowskim środowiskiem artystycznym. Uprawia grafikę, kowalstwo artystyczne, ale przede wszystkim malarstwo. Tradycyjna technika malowania na desce (płycie) z wykorzystaniem lewkasu (grunt klejowo-kredowy) i płatków złota to znak rozpoznawczy Opalińskiego. W Nowej Gdyni pokazał też pracę nawiązującą do techniki obrazów na szkle (artysta ukończył Wydział Szkła Artystycznego Lwowskiego Instytutu Sztuki Użytkowej i Dekoracyjnej). Wystawę z 2015 roku zatytułował Nasze legendy, gdyż w jego przesyconych symboliką pracach pojawiają się motywy z ludowych opowieści i ukraińskiej sztuki naiwnej, które potrafi jednak łączyć z inspiracjami sztuką nowoczesną (Picassem, Chagallem, Klimtem).
W obu wystawach było coś podobnego. Motywy ludowe, baśniowość, podobna kolorystyka, echa malarstwa bizantyjskiego, figuratywność, uproszczenia i deformacje w przedstawianiu sylwetek ludzkich, specyficzny nastrój. W sumie coś, co może się kojarzyć z białym śpiewem i drewnianymi cerkwiami w pagórkowatym pejzażu. I jeszcze karnawałowa obfitość, nadmiar i rozmach – jak z tekstów Jurija Andruchowycza, poety i prozaika urodzonego w Stanisławie (dawniej Stanisławowie, później Iwanofrankowsku), który od lat koncertuje i nagrywa płyty z wrocławską grupą Karbido. Swoją drogą – podobnie jak Kulik i Opaliński – Andruchowycz też jest przemiłym, otwartym człowiekiem (miałem okazję go poznać).
To na koniec mały fragment z Obudzonych wspomnień Iwana Kulika. Rzecz dzieje się w jego rodzinnej Liaszcziwce:
Naprzód wystąpiła najstarsza baba we wsi. Niosła przed sobą ikonę Matki Boskiej. Podeszła z nią do komisarza i powiedziała: „Wy nas za komunizmem nie agitujcie. Nam Roman Kułyk już dawno wytłumaczył, co to takiego komunizm. Tylko w słowach on piękny (…) Batiuszki mówiły nam: moje to twoje, a komuniści mówią: twoje to moje. Oto i cała różnica między wami i starym reżimem. Pod pozorem miodu chcecie dać nam ocet. Zatruliście nam życie, że nasze kobiety nie chcą rodzić, ale wybaczamy wam! Synku! Nadleciałeś ze swoimi wojami jak burzowy wiatr, z nieznanego nam kraju, z dalekich stron. Jeśli jesteś ochrzczony, prawosławny – pocałuj tę ikonę i nie męcz nas politycznymi, partyjnymi, rewolucyjnymi sprawami”.
Z lewej Iwan Kulik, z prawej Roman Opaliński – foto: Zdzisława Ślęzak.