Wszystko zaczęło się trochę przez przypadek. W regionalnym tygodniku, w którym pracował, korektorka odchodziła na emeryturę i ktoś musiał ją zastąpić. Weź to na dodatkową umowę o dzieło, tylko dopóki kogoś nie znajdziemy – poprosił naczelny. No to wziął. Pierwszy numer poprawiał całą noc, co chwilę sprawdzając pisownię i interpunkcję. Przy drugim poszło już szybciej, z czasem zaczęło mu się to podobać. Satysfakcję sprawiało mu wychwytywanie literówek, błędów językowych w tekstach starszych kolegów (szczególnie lubił poprawiać naczelnego), czasami znalazł nawet jakiś błąd rzeczowy albo nieprecyzyjne tłumaczenie jakiejś wiadomości z zagranicznych serwisów. Ludzie z upodobaniem tłumaczyli na przykład bilion jako bilion i wychodziło im, że Amerykanie wydali w ciągu ostatnich 12 miesięcy 80 bilionów dolarów na kosmetyki (choć cały PKB Stanów Zjednoczonych wyniósł cztery razy mniej). Wszystkie te usterki podkreślał, zakreślał, poprawiał i złośliwie komentował na marginesie, po czym odsyłał do akceptacji.
Po roku przestał pisać własne teksty. Lokalna polityka, interwencyjne reportaże, relacje ze spotkań autorskich w domu kultury, recenzje spektakli działającego w mieście teatru – jakoś przestało go to interesować. Świata nie zmieni się najlepszą nawet publicystyką, już prędzej można komuś zaszkodzić. Za to poprawianie tego, co napisali inni, to właśnie było jego zdaniem wprowadzanie porządku, takie szeryfowanie na Dzikim Zachodzie języka. Wreszcie czuł, że robi coś pożytecznego. Zakupił wszystkie możliwe wydawnictwa poprawnościowe, godzinami studiował orzeczenia Rady Języka Polskiego, śledził dyskusje na internetowych forach korektorskich. Potrafił przez cały wieczór deliberować nad jednym przecinkiem, gdy trafił na trudny do rozwiązania problem. Często zresztą sami językoznawcy przedstawiali odmienne opinie. Zinwentaryzowano około trzydziestu domów czy zinwentaryzowano około trzydzieści domów? Około to w tym kontekście przyimek czy partykuła? – Może byś się już położył? – proponowała żona.
Nie dostawał już pieniędzy za artykuły, brał za to coraz więcej zleceń jako korektor. Poprawiał specjalistyczne pismo „Wiadukty i Mosty”, a także równie specjalistyczny periodyk stomatologiczny „Mosty i Korony”, robił korekty prac magisterskich i doktorskich, redagował romanse, tomiki poetyckie i reportaże z Polski B. Na brak pracy nie narzekał, a że pracował w domu – urządził sobie w pokoju prawdziwe korektorskie królestwo, którym władał niepodzielnie przez coraz dłuższe godziny. Do pracy zakładał okulary korekcyjne, puszczał sobie muzykę przez equalizer, czyli korektor dźwięku, zapisał się nawet na gimnastykę korekcyjną, by nie nabawić się wad postawy, które trzeba by korygować operacyjnie. Na tyle poczuł związek ze swoją profesją, że do pracy zasiadał w kupionych przez Internet „butach korekcyjnych ze sztywnym zapiętkiem oraz unikatową podeszwą diagnostyczną”. – Zwariowałeś? – No co, buty jak buty.
Nie można powiedzieć, że nie wychodził z domu. Wychodził, nawet często. Ale nie można też powiedzieć, że przestawał wtedy pracować. Chodził po ulicach i poprawiał. Pewnego dnia zauważył tabliczkę z nazwą ulicy: Rozali – przez jedno i. Szybko wrócił tam z puszką farby i domalował brakującą literę. Podobnie postępował w sklepach, bankach, na przystankach tramwajowych. Poprawiał ogłoszenia – urzędowe i prywatne, dostawiał przecinki brakujące, zamalowywał te niepotrzebne. Pewnego dnia w mieście pojawiły się plakaty promujące jakąś społeczną akcję, w których brak przecinka zmieniał kompletnie sens komunikatu. Należało działać! Poprawił około czterdziestu wielkich billboardów, zanim został zatrzymany i oskarżony o niszczenie mienia. W wezwaniu z sądu znalazł sześć błędów, więc odpisał, że takiego sądu nie uznaje. Jeżeli chcą wydawać wyroki, to niech się najpierw nauczą pisać. Nie przekonał sędziego…
Skazano go na miesiąc prac społecznych. Karę miał odpracować w szpitalu psychiatrycznym jako salowy. Musiał ścierać podłogę, rozwozić kolację, ustawiać krzesła w świetlicy. Szybko odnalazł się w nowym miejscu. Najpierw poprawił błąd w tekście umieszczonym na tablicy informacyjnej: Budowę i wyposażenie budynku Oddziału Elektrowstrząsów sfinansowano z funduszy Unii Europejskiej. (Nie wierzycie w takie tablice? Zapraszam do Łodzi). Potem na nocnym dyżurze zakradł się do pokoju lekarzy i uzupełnił przecinki w dokumentacji medycznej. Gdy się wydało, miał wylecieć z pracy, ale stary ordynator, który jako jedyny znał jeszcze zasady interpunkcji, postanowił przymknąć oko. Niewiele mógł jednak poradzić tydzień później…
Na oddziale był pacjent, który cały dniami chodził po korytarzu i zaczepiał wszystkich słowami: Daj papieros. Nasz bohater cierpliwie to znosił, aż do tamtego popołudnia, gdy wypalił: – Dam ci, jeśli poprosisz o papierosa. Powiedz: daj papierosa!
Jak to się mówi: trafił swój na swego. Mężczyzna okazał się całkiem wykształconym niepełnosprawnym umysłowo pacjentem. – Jak to papierosa, przecież należy użyć biernika. Nie cierpię szerzących się końcówek dopełniaczowych. – To nie jest końcówka dopełniaczowa, tylko biernik równy dopełniaczowi, rozumiesz? Tak samo mówimy: zatańczyć walca, zagrać w pokera. – Nie masz racji, papieros nie jest żywotny. Daj papieros. – Teraz się nie mówi: żywotny, mówi się: rodzaj męskozwierzęcy albo męskorzeczowy. Ale to nie ma nic do rzeczy. – Męskozwierzęcy… co za bzdura. Możesz mi skoczyć na fiut.
Tego było już za wiele. Skończyło się bójką, kaftanami bezpieczeństwa i izolatkami. I pewnie nasz korektor zostałby na oddziale na długi czas, gdyby nie stary, mądry ordynator, który wziął go na poważną rozmowę. – Szanowny panie, musi pan zrozumieć, że nic, co ludzkie, nie jest doskonałe. Nie możemy wszystkiego poprawić, pewien margines błędu jest wpisany w naturę człowieka. Czasami te błędy dostrzegamy, czasami uda się nam je naprawić, a czasami nie. Ale nie możemy ciągle bać się błędu, bo to nas sparaliżuje. Pan dba o poprawność języka – i słusznie. Ale czy widzi pan skutki? Ludzie nie chcą z panem rozmawiać, wszczyna pan bójki. Czasami musi pan odpuścić. Umówmy się tak: pan na jakiś czas zrezygnuje z poprawiania, a ja tu napiszę, że widzę u pana poprawę. I pana wypuszczę.