Dom kultury, w którym pracuję, zmienił się ostatnio w miejsce pomocy uchodźcom z Ukrainy. Działa punkt recepcyjny, stołówka, prowizoryczny gabinet lekarski, w kilku salach ustawiono polowe łóżka. Mamy też magazyny ubrań, chemii gospodarczej, całe pudła przyniesionych przez ludzi zabawek. Są żołnierze WOT, wolontariusze, są też dyżury pracowników. Co robimy podczas takiego dyżuru? Czekamy, aż ktoś przywiezie wodę, jedzenie, zebrane ubrania i co tam jeszcze… Potem segregujemy, układamy w magazynie, przenosimy potrzebne rzeczy na salę. Czasami trzeba otworzyć jakieś drzwi, czasami przenieść stół, czasami ktoś o coś zapyta. Dyżur trwa do późna, ale pod koniec jest już spokojnie.
Siedzę więc sobie w niedzielny wieczór w swoim pokoju i trochę odpoczywam (jakby coś, to jestem na górze). A tu nagle ktoś puka. Uchodźca, Ukrainiec, jednodniowy sąsiad z pokoju obok. Mężczyźni rzadko u nas nocują, ale zdarza się – starsi, chorzy, ojcowie dużych rodzin. Ten pan wygląda na jakieś 50 lat, krępy, niewysoki, dość dobrze ubrany. Przeprasza, że przeszkadza, ma prośbę… Chciałby jakąś książkę, po ukraińsku albo po rosyjsku. Wieczorem by coś poczytał. Może nie ma telefonu, może nie lubi czytać na ekranie, może nudzi mu się i chce zagadać. Tylko skąd ja mu wezmę książki po ukraińsku? Może po rosyjsku coś się znajdzie. W regale z publikacjami o teatrze znajduję specjalistyczną radziecką encyklopedię sprzed 55 lat. Nasza rówieśniczka, starannie oprawiona, z tłoczonymi literami na okładce. Mam tomy czwarty i siódmy. – Może być? – Jasne, dziękuję.
W domu zastanawiam się, kim ten człowiek jest z zawodu. Może jakiś nauczyciel? Pracownik naukowy? Idę drogą prostych skojarzeń: książka – inteligent. Zastanawiam się też, czy ta stara encyklopedia go zainteresuje. Czy wśród notek biograficznych reżyserów, dramaturgów i scenografów znajdzie jakieś ciekawe hasło? Przekonamy się rano. Rano przynosi książki, dziękuje. Owszem, poczytał trochę. Zaczynamy rozmawiać. Mój kulawy rosyjski pozwala zrozumieć podstawowe fakty: z zawodu jest budowlańcem, pracował na budowach. Wyjechał, bo jest po operacji, teraz jedzie do Szwajcarii, do żony.
Ciekawe, jak mój ukraiński gość zareagowałby, gdybym dał mu coś z literatury rosyjskiej? Czy byłby w stanie czytać rosyjskich poetów? Czy wolałby choćby poemat Puszkina od radzieckiej encyklopedii teatralnej? Jedno jest pewne – miał potrzebę lektury. Dach nad głową i kolacja to jednak nie wszystko. Ubranie, jedzenie, lekarstwa – tak myślimy o potrzebach uchodźców. Ludzie przynoszą buty, bieliznę, kosmetyki, czasem zabawki dla dzieci. Ważne są wózki, pieluchy, proszek do prania, kremy do rąk. Ktoś podarował cały karton plastikowych opasek do włosów z motylkami – bardzo się spodobały dziewczynkom. Ktoś przyniósł nawet szampon do brody (nie wiedziałem, że coś takiego istnieje) – chyba można nim w razie czego umyć także włosy. Ja też zaniosłem buty, kurtkę, maskotki. O książkach nie pomyślałem.
A gdybym pomyślał? Co miałbym przynieść? Przecież nie mam książek po ukraińsku. Po rosyjsku coś by się znalazło, jakieś dwujęzyczne wydania poezji. Tylko czy to by tych ludzi nie obrażało? Nie denerwowałaby ich rosyjskość tych książek? Z drugiej strony – część z nich posługuje się tym językiem. Ostatnio na ulicy wytłumaczyłem ukraińskiej rodzinie (matka z dziećmi), jak znaleźć podany adres – wytłumaczyłem po rosyjsku. Miałem próbować po polsku? Po angielsku?