Czas jest ważniejszy niż przestrzeń. Opowieść jest ważniejsza niż opis? Człowiek ważniejszy niż miejsce? Niektórzy ludzie jeżdżą po świecie, by obserwować innych ludzi. W dalekich krajach wcale nie oglądają zabytków, nie chodzą po muzeach, nie zwiedzają parków krajobrazowych ani parków rozrywki. Siadają przy ustawionym na ulicy kawiarnianym stoliku i patrzą na mieszkańców obcego miasta. A może akurat na takich jak oni turystów? Na siedzących przy sąsiednim stoliku, na spieszących gdzieś ulicą, na matkę z dzieckiem, na objęte pary, na drobnych lub grubych pijaczków. Ludzie bywają interesujący – ich gesty, zachowania, sposób poruszania się. Każdy człowiek to opowieść, którą uważny obserwator potrafi odczytać. Można zgadywać, ile ma lat, gdzie pracuje, czym się pasjonuje, na kogo głosował w wyborach (o ile zna się nazwy partii w obcym kraju). Można mu dopisywać cały życiorys, stworzone i niestworzone historie. Każdy człowiek to opowieść, ale czy rzeczywiście te opowieści tak się od siebie różnią?
W takim siedzeniu i patrzeniu na przechodniów jest ukryte założenie, że zabytki są wszędzie takie same, że zawsze rynek, katedra, główna ulica ze sklepami tych samych firm i zawsze urocze, klimatyczne restauracyjki, że w każdym muzeum podobne obrazy (bez obrazy). Za to ludzie niby wszędzie inni? Jeśli tacy sami, to po co tłuc się do Rygi na przykład albo Neapolu? Można sobie popatrzeć na ziomków z osiedla. A jeśli jednak inni, to dlaczego inni? Zewnętrznie inni czy wewnętrznie? Geny mają odmienne czy odmienne dusze, w innej kulturze ukształtowane? Bo przecież człowiek tworzy kulturę, ale i kultura tworzy człowieka. Krajobraz nas kształtuje, ale i człowiek w pewnym stopniu kształtuje swoje otoczenie. Może zwiedzając te wszystkie pałace, zamki i kościoły, poznajemy ludzi – tych, którzy je zbudowali, i tych, którzy w nich (pośród nich) mieszkają.
Są profesje, których przedstawiciele obserwują ludzi niejako zawodowo. Policjanci, ochroniarze, plażowi ratownicy, uliczni sprzedawcy, portierzy, recepcjoniści, aktorzy przygotowujący się do roli. Psychologowie. O, ci to dopiero obserwują! Obserwują niejako podwójnie – zewnętrznie i wewnętrznie, rentgenowsko i analitycznie. Taki psycholog spojrzy na ciebie i całe dzieciństwo odtworzy ze sposobu, w jaki trzymasz teczkę. Inna sprawa, czyją przeszłość odtworzy, bo może dzieciństwo obserwowanego na jego (psychologa) własne dzieciństwo się nałoży. Właściwie to musiałby najpierw siebie przeanalizować, w lustrze introspekcji poobserwować, wnioski wyciągnąć, obraz z własnych skrzywień perspektywy oczyścić i dopiero do obserwacji innych się zabierać. Ale to już zmartwienie psychologów.
No więc załóżmy, że uliczny sprzedawca, recepcjonistka i psycholog na wspólną wycieczkę w obce kraje się wybrali, przy kawiarnianym stoliku zasiedli, uwagi o pogodzie wymienili, a teraz w zamyśleniu podpatrują defilujących przed ich stolikiem przechodniów. Handlarz taksuje ich wzrokiem i zastanawia się, kto może coś kupić, choć na stoliku ma tylko filiżankę z kawą, cukiernicę i napoczętą paczkę papierosów. Recepcjonistka, gdy tylko nawiąże z kimś kontakt wzrokowy, zaraz wstaje i pyta, czym może służyć. Psycholog obserwacje prowadzi, ale raz po raz sam się gani, że nie potrafi na urlopie od pracy się uwolnić, co jest już niebezpiecznym symptomem pracoholizmu. A cała trójka jest tylko wykwitem wyobraźni pisarza, tego psychologa amatora handlującego historiami recepcjonistek, który im tę wycieczkę zafundował, bo też lubi patrzeć na ludzi w ciekawych okolicznościach. Teraz jednak dochodzi do wniosku, że jego bohaterowie nic ciekawego już przy tym stoliku nie wymyślą i postanawia przegonić ich trochę po mieście. Niech coś zobaczą, jakieś fajne miejsca, może wtedy zawiąże się jakiś dialog.
Pisarz wie, że powieść to zwierciadło przechadzające się po gościńcu. Chodzi niby o to, że literatura odbija realność, tworzy obraz rzeczywistości – ludzi i miejsc. Ale przecież gdy przed zwierciadłem stanie czytelnik, i tak zobaczy tylko swój (auto)portret w wypukłym lustrze.