Wśród kilku posiadanych przeze mnie talentów nie ma niestety daru biegłego mówienia językami obcymi. Ale talent do rozumienia języka rodzimego – wydawało mi się – posiadam. Do czasu niedawnego spaceru z psem tak mi się wydawało. Mój pies z kolei wydaje się mieć talent do języków obcych, co wywnioskowałem z faktu machania ogonem, gdy mówię do niego, biorąc smycz: Der Hund, wir gehen spazieren! Albo: Hey dog, we are going to walk! Tak go sprawdzam w różnych językach (uprzednio ustaliwszy poprawność komunikatu w Internecie), a on wszystko rozumie. Merda, ziewa nerwowo i przeciąga się na sposób znany adeptom jogi (pozycja „pies z ogonem na sztorc”), gotowy do drogi. Zatem z psem poliglotą chodzimy po północy na godzinne spacery – taki zwyczaj się nam ustalił.
Idziemy sobie zatem ciemną uliczką na przedmieściach, a tu na naszej drodze wyrasta nagle olbrzym obcego najwyraźniej pochodzenia z telefonem przy uchu. Obce pochodzenie olbrzyma to wniosek, jaki wysnułem ze słów wypowiadanych przez niego do telefonu, a także z wyglądu (olbrzyma, nie telefonu) – śniadej karnacji i czarnego jak otaczająca nas noc zarostu. Grzecznie schodzę mu z drogi, gdyż w środku nocy jakiś atawizm każe mi w każdym napotkanym osobniku widzieć zagrożenie. Z pozostającej w mym zasięgu narzędzi samoobrony mam jedynie dziabkę ogrodową (małą motykę), którą zabieram w celu kopania na trawnikach dołków i zakopywania psich odchodów, gdyż foliowe torebki z kupami w moim odczuciu do mnie nie pasują. Co innego końcówka motyki.
No więc z tą motyką w dłoni i wiecznie merdającym ogonem psa przy nodze obliczam swoje szanse na sukces w starciu z bliskowschodnim wojownikiem i już mam wykorzystać swój kiedyś posiadany talent do w miarę szybkiego biegania, gdy olbrzym odzywa się: Pśeprasam, gdzie jest ulica Pśszliska? Może jednak tym razem wszystko będzie dobrze. – Przepraszam, jaka? – Pśszliska... – Śliska? Nie ma tu takiej w okolicy. Przykro mi – staram się go nie denerwować. Olbrzym konsultuje coś ze swoim kumplem przez telefon. – Pśczynska. – A, Pszczyńska, jasne – trzeba iść tędy, potem skręcić w prawo. – Dienki. No proszę, proszę, obyś następnym razem nie musiał pytać o Czorsztyńską albo Przełęcz, bo nie dam rady cię zrozumieć. Sorry.
Kilka dni wcześniej wybrałem się na międzynarodową konferencję dotyczącą rozwoju miast w dobie zmian klimatu. Z uwagą, aczkolwiek bez zrozumienia wysłuchałem tam referatu rumuńskiej specjalistki w dziedzinie urbanistyki. Pani mówiła szybko i z dużym zaangażowaniem, chyba po angielsku. Gdy na końcu prowadzący zadał pytanie, czy są pytania, chciałem zapytać, w jakim języku było to bardzo interesujące wystąpienie. Ale oczywiście nie zapytałem, bo byłoby to niegrzeczne raczej. A przecież wobec gości z zagranicy chcemy być grzeczni i pomocni. Ostatnio pomogłem rowerowemu dostawcy jedzenia z wielką żółtą torbą, który wpatrzony w swój smartfon, próbował odnaleźć podany w zleceniu adres. Chyba jednak coś mu się pokręciło albo przekręciło, bo jechał w zupełnie przeciwnym kierunku, zbliżając się już do granic miasta i do granic (zapewne) wytrzymałości oczekujących na tę pizzę z żółtej torby klientów. Biedni klienci i biedny dostawca.
Nie mają lekko ci imigranci. Wyobraź sobie, że jesteś rikszarzem z Bangladeszu, który zaczyna w Łodzi rozwozić jedzenie i dostaje zlecenie na Pszczyńską czy Czorsztyńską. Po drodze próbujesz spytać o drogę, ale trafiasz na rumuńską urbanistkę, której odpowiedź po angielsku translator w telefonie identyfikuje jako któryś z dialektów albańskiego. Kebab w torbie stygnie, klienci się denerwują, bateria w telefonie siada. Ty też siadasz na środku drogi i nie wiesz, co dalej. Z bocznej uliczki wychodzi jakiś facet z motyką i groźnym psem (w nocy wszystkie psy są groźne). Na szczęście okazuje się, że to tylko film, a ty jesteś bohaterem etiudy studentów Szkoły Filmowej.
Ostatnio na moim osiedlu zamieszkali Chińczycy (sądząc po oczach). Wynajęli, a może kupili, jeden z domów i zasiedlili go całym zastępem pracowników i pracownic. Cały zastęp pracowników i pracownic produkuje całkiem sporo śmieci. Niestety, jak na razie ich zastępowy nie jest w stanie zrozumieć skomplikowanych zasad segregacji i odbioru odpadów. Chińczycy wystawiają kontenery ze sporządzonymi własnoręcznie napisami po angielsku w dość przypadkowe dni tygodnia, licząc, że jakaś śmieciarka je opróżni. Ale śmieciarze nie znają chyba angielskiego, a Chińczycy nie są w stanie opanować symboliki kolorów śmieciowych worków. W każdym razie coś nie działa i śmieci nie są odbierane – stoją sobie w workach na środku chodnika. Pies z zaciekawieniem je obwąchuje. Dla niego są komunikatem w obcym języku.