Jest gorąco – jakby ktoś nie zauważył. Gorąco dosłownie i metaforycznie, w życiu i w polityce. Upały mogą mieć zresztą coś wspólnego z konfliktami i przemocą. Na przykład Raskolnikow i jego zbrodnia – popełniona w największy upał, odbierający rozum w przegrzanym mieście. Raskolnikow i jego kara – na zimnej Syberii. Także w wielkiej polityce zimna wojna jest lepsza od gorącej, choć często się mówi o uspokojeniu jako o ociepleniu relacji. Ocieplenie, ale bez przesady – gdy pojawia się spór, trzeba raczej studzić emocje, żeby nie podgrzać atmosfery do punktu wrzenia. Tyle metafory, teraz będzie poezja.
Kanikuła, czyli czas letnich upałów, to także potoczna nazwa Syriusza. O tej jasnej gwieździe z gwiazdozbioru poeta Jan Andrzej Morsztyn pisał:
Słońcu wspólnikiem jest nierozerwanym
Niebieskiéj drogi, aż kiedy ją w morze
Ósmy krąg nieba wpędzi po nieszporze,
I tak szesnaście godzin rządu swego
Panuje co dzień, w które wiele złego
Wejzrzeniem swoim nad ziemią przewodzi,
Stoki wysusza, urodzajom szkodzi,
Ogrody z włoskiéj obnaża ozdoby,
Gorączki mnoży, przywodzi choroby…
Szesnastogodzinne panowanie słońca daje się we znaki – stoki wyschnięte, ogrody obnażone. Krótka noc nie wystarcza do ochłodzenia otoczenia. Zresztą i w nocy ponad dwadzieścia stopni i spać trudno, nawet bez przykrycia. Potem człowiek przysypia w dzień, jak bohater wiersza Leśmiana, któremu zachciało się przespać upał w upale. Idea sjesty nie jest głupia, ale sny wtedy niespokojne, podszyte wizjami Dusiołka, co to pysk ma z żabia ślimaczy. Zmora że aż strach. Spać trudno, ale i nie spać nędzna pociecha. Przez cały dzień rozpuszczać się pod prysznicem? A może wybić klin klinem i przetańczyć noc niczym jakiś John Travolta przy sobocie? Albo jak ten koleś z gołym torsem z Boney’M w Sopocie? Skoro i tak człowiek spocony jak mysz. – Czy są jakieś dezodoranty dla spoconych myszy? – Niestety, nie prowadzimy.
Co zatem pozostaje? Czy są jakieś cudowne recepty na upał? Jakieś domowe sposoby, tradycyjne metody, technologiczne nowinki? Ktoś zamontował sobie klimatyzację, ktoś siedzi na działce i rozpyla wodę z deszczownicy, ktoś obstawił się wentylatorami i obłożył lodem. Wszystkim zrobi się gorąco, gdy zobaczą rachunki za prąd i wodę. Ja znajduję ulgę, chodząc boso po kamiennych (ceramicznych) płytkach podłogowych. W domu zrobiłem sobie wylewki bez żadnej izolacji od podłoża i przykleiłem płytki podłogowe. Latem jest przyjemnie chłodno, za to zimą – zimno. Może trzeba mieć dwa domy: docieplone maksymalnie małe zimowe gniazdko i zacienioną, kamienną siedzibę nad rzeką na lato. Albo jak ptaki odlatywać na lato do zimnych krajów. Ale gdzie je znaleźć? Może w Australii, gdzie niedawno spadł śnieg. Tylko kto doleci do Australii? W półśnie widzę się machającego skrzydłami nad oceanem…
Nagle dzwoni mama i każe mi nosić kapelusz. Albo chusteczkę z zawiązanymi rogami. Mam tylko chusteczki higieniczne, więc może zacznę nosić parasol, niczym dziewiętnastowieczna jakaś dama z obrazu Moneta. Parasol noś i przy pogodzie wkrótce zmieni formułę na Parasol noś zwłaszcza przy pogodzie. Baron Münchhausen kiedyś wyciągał siebie za włosy z bagna, dziś jego odpowiednik (Chuck Norris?) mógłby odpoczywać w swoim własnym cieniu. I się nie bać. Nie bać się cienia, bać się betonowej pustyni! Na tych wszystkich nowych rynkach i dworcach – tam jest dopiero gorąco. Robimy więc tak: idziemy sobie na plac, na przykład przy dworcu Łódź Fabryczna i stoimy tam przez dwadzieścia minut. Po czym idziemy gdziekolwiek i jest nam chłodniej. Albo kupujemy kozę i rozpalamy w niej ogień. Gdy ogień zgaśnie, sprzedajemy kozę i czujemy ulgę. Jest nam chłodniej, stosunkowo.