Kupiłem książkę. W księgarni. Jako nałogowy „księgokup” staram się omijać księgarnie, nie patrzę na witryny, bo wiem, jak się to skończy. No ale przechodziłem Piotrkowską, odruchowo zerknąłem na wystawione w oknie okładki i bach! I Bach – zobaczyłem Muzykę w zamku niebios Johna Eliota Gardinera. Portret Johanna Sebastiana Bacha. Oczywiście kupiłem i nawet próbuję czytać (wielu kupionych książek nigdy czytać nie zacząłem) – rozumiem co piąte zdanie z muzykologicznych analiz, ale i tak pomaga mi to w słuchaniu i rozumieniu muzyki największego i najniezwyklejszego kompozytora, jaki kiedykolwiek żył. Ale nie o Bachu dziś będzie, a o książkach. O Bachu możecie sobie Państwo poczytać u Gardinera.
Muzykę w zamku niebios pokazałem znajomym. Takim, których książka mogła zainteresować. I zainteresowała. Kolega od razu zaczął szperać w Internecie i znalazł ofertę o 40% tańszą. Co prawda trzeba zapłacić za wysyłkę, ale i tak wychodzi taniej. Koleżanka postanowiła sprawdzić w bibliotece, a drugi kolega zapytał po prostu: Pożyczysz, jak przeczytasz? Pożyczę, jasne. Ale jasne też stało się dla mnie, że oni już do księgarń nie chodzą. No może w grudniu po południu, przed Wigilią – jeśli nie mają jeszcze jakiegoś prezentu, a nie ma już czasu zamówić, bo nie dojdzie przed świętami. I zrozumiałem, że zbliża się koniec księgarni, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. W większych przetrwają nieliczne, stając się z czasem specjalistyczną ciekawostką, czymś w rodzaju sklepów dla wędkarzy albo hodowców papug. Owszem, będą sieciowe niby-księgarnie, sklepy z kubkami, długopisami, prasą, perfumami i czym tam jeszcze, a i z książkami na przyczepkę. Będą stoiska na dworcach i punkty odbioru czytelniczych zamówień (wybierz formę dostawy – odbiór osobisty). Będą może antykwariaty, ale nie będzie księgarni.
No cóż, świat się zmienia, ważne, że będą książki i że można je będzie wygodnie zamawiać – jak się domyślacie, to nie mój głos, ale zakamuflowany cytat z jakiegoś zwolennika nowych technologii. To jednak nie będzie to samo – jak się domyślacie, wracam w tym momencie do swojego głosu. I nie chodzi mi o te spotkania autorskie w księgarniach, o ten mityczny zapach papieru, o rozmowę z księgarzami starej daty i z księgarkami nowszej daty. Chodzi mi o oglądanie, wybieranie i kupowanie pod wpływem impulsu. O uwodzenie okładkami, zaciekawianie przypadkowymi fragmentami, o kaprys przypadkowego zakupu. Czy ktoś wejdzie na strony internetowej księgarni, żeby się rozejrzeć, zobaczyć co tam ciekawego przywieźli? A nawet jeśli, to zobaczy tylko miniaturkę okładki i często całkiem nietrafiony opis książki z materiałów wydawcy. W przypadku dzieła Gardinera jest to niefortunnie wybrany kawałek wstępu, w którym autor nazywa Bacha-człowieka nudziarzem (dalsza część, w której tej opinii zaprzecza, już się nie zmieściła). Po takiej zachęcie nigdy bym tego nie kupił.
Ale to przecież dopiero początek. Przecież widzimy, do czego to wszystko zmierza. Sklepy spożywcze bez ekspedientek. Można płacić kartą? Trzeba. A potem nawet nie kartą, tylko palcem, czipem wszczepionym pod skórę. Albo jeszcze prościej – swoim własnym okiem, niepodrabialną tęczówką. Drony transportujące towary znad Amazon-ki. Serwisy streamingowe z filmami i muzyką. E-booki dla całej rodziny do ściągnięcia nawet na 4 urządzenia. Wszystko i nic. Cały świat w laptopie, w telefonie, w okularach wirtualnej rzeczywistości. W coraz droższych (za metr), a przez to coraz mniejszych mieszkaniach nie ma miejsca na regały z książkami. Tam gdzie stały, teraz wisi telewizor o przekątnej albo jest tam aneks kuchenny – szafki, tostery, ekspres do kawy. „W salonie” zmieści się czasem jakaś półka na wazon i kilka książek. Stolik, na którym do zdjęcia wypada rozłożyć jakiś album o designie. „Książki to ja mam tu/tam” – będzie się mówiło, stukając w telefon albo pokazując chmurę.
A potem dostaniemy dochód podstawowy i abonament pozwalający na darmowy dostęp do wirtualnych bibliotek przez ileś tam godzin w miesiącu (oferta premium bez limitu). W kolejnym etapie w naszych przechowywanych w chmurze plikach zaczną zachodzić (nie)spodziewane zmiany. Na przykład ze zbioru wierszy Tuwima zniknie „Murzynek Bambo”, a Dyndalski będzie chciał w literę przerobić zrobiony przez nieuwagę kleks. Niektóre książki w ogóle wypadną z obiegu, inne nigdy do niego nie trafią. To oczywiście tylko przypuszczenia i antyutopijne wizje. Naczytałem się Huxleya i wszędzie widzę nowy, wspaniały świat. Ocali nas Szekspir. I Bach.