Czytam fascynującą książkę – Adresy Deidre Mask. Trochę reportaż, trochę esej o nazywaniu miejsc i odnajdywaniu drogi, a także o pożytkach z posiadania adresu. Okazuje się, że miliony (a może nawet miliardy) ludzi na świecie nie ma czegoś takiego. I to wcale nie dlatego, że są bezdomni albo że prowadzą koczowniczy tryb życia. W wielu miejscach świata adresy nie istnieją, ulice czy drogi są nienazwane, a domy nieponumerowane. I znowu – nie chodzi tylko o amazońską dżunglę czy slumsy w którymś z afrykańskich czy azjatyckich miast. Z książki wynika, że także w USA wiele domów nie ma adresu. Stoją sobie gdzieś na pustkowiu, prowadzi do nich droga bez nazwy i trzeba się nieźle natrudzić, by wytłumaczyć, jak tam dojechać. Ma to oczywiście swoje konsekwencje.
Jeżeli nie masz adresu, nie przychodzą do ciebie listy (albo musisz je odbierać na poczcie), nie możesz założyć konta w banku, kupić czegoś przez Internet, trudniej ci wziąć udział w wyborach czy skorzystać z programów socjalnych (ze wszystkiego, gdzie trzeba podawać dane), a nawet zapisać dziecko do szkoły. Zdecydowanie trudniej dojechać do ciebie ratownikom z pogotowia. Ale niektórzy nie potrzebują pogotowia i wcale im się nie podoba projekt nazwania i ponumerowania każdego kawałka przestrzeni. Wolnościowe przekonania Amerykanów mogą zaowocować niechęcią do adresów, dzięki którym łatwiej znaleźć człowieka nie tylko ratownikom medycznym, ale też policji, skarbówce i akwizytorom. Łatwiej znaleźć człowieka nadawcom reklamowego śmiecia. Po co nam to? – pytają przeciwnicy administracyjnego porządku. Jeśli chcemy, żeby ktoś do nas trafił, to mu wytłumaczymy, jak ma to zrobić. W pewnym sensie brak adresu to takie półautomatyczne RODO.
Pamiętacie jeszcze książki telefoniczne? Coś takiego istniało w czasach mojej młodości. Jeśli chciało się do kogoś zadzwonić, a nie znało się jego numeru, otwierało się książkę i… proszę bardzo: cztery strony Nowaków, samych Janów Nowaków kilkunastu. Ale przy każdej osobie była nazwa ulicy – na ogół wystarczało, by zidentyfikować człowieka. W ostateczności dzwoniło się na chybił trafił do jednej z trzech wymienionych osób, a jeśli strzał okazywał się pudłem – przepraszało się i próbowało jeszcze raz. A potem zakazali nawet spisów lokatorów na klatkach schodowych. Dziś książkę telefoniczną inspektor ochrony danych osobowych aresztowałby jeszcze w drukarni.
Inne problemy mają w trzecim świecie. W takiej Kalkucie (Kolkacie) całe dzielnice slumsów są praktycznie nie do opisania. Różne organizacje społeczne próbują nadawać bieda domkom jakieś oznaczenia, by dać ich mieszkańcom szansę na lepsze życie. Władze zrezygnowały już z prób opanowania tego urbanistycznego chaosu. Labirynty skleconych z byle czego chałupek rozrastają się lub znikają z powierzchni ziemi; ściany oddzielające jedną rodzinę od drugiej to czasami materiałowe zasłony. Jak to opisać, jak zapanować nad tym żywiołowym wzrostem miast? Zachodni aktywiści wierzą, że złożone z cyfr i liter kody (powiązane z lokalizacją GPS) nie tylko ułatwią mieszkańcom slumsów życie, ale też dadzą im poczucie godności, uczynią z nich obywateli miasta. Tak jak PESEL czyni z nas Polaków?
Na pewno adres daje jakieś poczucie przynależności. Jestem mieszkańcem jakiejś miejscowości, dzielnicy, ulicy, jakiejś społeczności. Że niby każdy jest mieszkańcem jakiejś miejscowości? Może w Polsce, gdzie cały kraj podzielono między gminy, a każda z nich zajmuje się nazywaniem uliczek na swoim terenie. Ale już w Stanach istnieją tzw. obszary niemunicypalne, nieposiadające własnych samorządów i podlegające bezpośrednio władzom stanowym. Władze stanu miałyby nazywać dróżki na pustkowiu? Dwie wizje świata: pojedyncze osady, wsie i miasta rozrzucone po „niczyjej” przestrzeni albo administracyjny rejestr miejscowości, działek, gruntów i budynków – wszystko ponumerowane i wpisane do rejestru. Średniowiecze i oświecenie.
Pocztowe kody, PESELE, adresy IP, współrzędne i dane logowania. Numery kart kredytowych, rejestracje samochodowe, dokumenty, papiery. Zapamiętaj hasło. Zapamiętaj adres hotelu, żeby się nie zgubić w obcym mieście. I przyczep psu do obroży kartkę z adresem (zwłaszcza przed sylwestrem).