Zanim przeszedłem wszystkie ulice mojego miasta (a potem także pięciu miast sąsiednich), lubiłem sobie wyobrażać, jak wygląda ulica znana mi tylko ze studiowanego namiętnie planu. Wypoczynkowa, Huta Jagodnica, Dyspozytorska – to były dla mnie piękne nieznajome poznane na balu mapowym. Jak wyglądają bez maski? Jak się tam żyje? Czy na Wypoczynkowej ludzie łatwiej się relaksują? Czy na Dyspozytorskiej są zawsze do dyspozycji pracodawcy, czy może raczej sami wydają polecenia? Czasami wybierałem się na wyprawę i sprawdzałem – konfrontowałem mapę z terytorium. A potem poszedłem na całość i przeszedłem dwa i pół tysiąca łódzkich ulic. Przeszedłem z nimi na ty i mówię im teraz po imieniu.
Najpierw nazwy ulic miały charakter opisowy – na Szewskiej były zakłady szewskie, a na Garbarskiej pracowali garbarze. W dużych miastach (na przykład w dawnym Londynie) kilka uliczek mogło nazywać się tak samo i nikomu to nie przeszkadzało. Dziś wszystko musi być precyzyjne i jednoznaczne: choć w mieście jest wiele cmentarzy, kościołów czy dworców – Cmentarna jest tylko jedna, podobnie Kościelna czy Dworcowa (w Łodzi przy marnym przystanku na peryferiach). Podobnie opisowy charakter miały nazwy utworzone od miejscowości, do których prowadziły wychodzące z miasta drogi – te wszystkie Zgierskie, Aleksandrowskie, Lutomierskie, Pabianickie. Gdańska? – od biedy można uznać, że prowadzi do Gdańska, w każdym razie biegnie na północ, ale już Gdyńską trudno się wybrać do Gdyni, a Częstochowską do Częstochowy. Niekiedy ten opisowy charakter prawie zupełnie się zatarł, jak w przypadku ulicy Nawrot (pary do Przejazdu zamienionego w Tuwima), niekiedy zyskał metonimiczny kontekst (kręta i stroma ulica Serpentyna, za Niemców zwana Am Berge, stała się Giewontem). W każdym razie od średniowiecza (niekiedy do dziś) nazwy ulic mówiły coś o okolicy.
W oświeceniu pojawiły się dwie nowe tendencje – w rewolucyjnej Francji wymyślono nazwy propagujące jakieś pojęcia czy idee (echo łódzkie – place Wolności, Niepodległości, Pokoju, Zwycięstwa) albo postaci (tu przykładów całe mnóstwo w każdym mieście), w Stanach zaś postanowiono ulice numerować. Wszyscy znamy ten system z Nowego Jorku, ale ciekawiej wyglądało to w Filadelfii – numerowano tam główne ulice, ale przecznice nazywano od tego, co tam akurat rosło (w Łodzi są ulice Lipowa, Wierzbowa czy Krokusowa, ale raczej bez związku z szatą roślinną okolicy). Takie informacje czerpię z intrygującej książki Deirdre Mask „Adresy”, wydanej przez Znak. Można w niej też wyczytać, że w Mexico City jest ponad pięćset ulic Emiliano Zapaty. Ciekawe, co na to listonosze? Może kierują się kodem pocztowym i nie mają z tym problemu. Może nazwy ulic w ogóle nie są potrzebne? Tak na przykład myślą w Japonii – w Tokio adresy wiążą się z kwartałami, a nie ulicami.
Ale wracając do oświeceniowych pomysłów – nazwy ulic stały się elementem wychowywania (przekonywania) społeczeństw. Propagowania pewnych idei, upamiętniania swoich bohaterów, którzy po zmianie władzy byli wymieniani na innych. W Łodzi najbardziej chyba spektakularną zmianą ostatnich lat było przemianowanie ulicy Tekli Borowiak (działaczki PPS-u) na ulicę Johna Wayne’a (aktor westernowy) – o tyle ciekawe, że ulica w tym przypadku to dużo powiedziane, to resztka dawnej drogi z jedną posesją. Czy tę postoświeceniową tendencję da się skrzyżować z modą amerykańską na numery porządkowe (albo porządek numeryczny)? Ostatecznie idee oświeceniowe powinny mieć wspólny mianownik. Ja bym tu zaproponował Francuzom ulice poświęcone królom – Ludwika 1, Ludwika 2 itd. aż do Ludwika 18. Trochę podobne rozwiązanie zastosowano może nie w Łodzi, ale tuż przy granicy – w Starowej Górze, gdzie koło siebie mamy ulice Mieszka I, Mieszka II i Mieszka III. Ponieważ więcej Mieszków nie mieliśmy, dalej inne imiona królewskie królują na planie miejscowości. Przy umiejętnym rozmieszczeniu patronów byłby to swoisty terenowy poczet królów polskich, a młodzież na spacerze po osiedlu mogłaby się uczyć historii. W Łodzi natomiast można na spacerze powtórzyć lekturę do matury. Konkretnie „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej – w bezpośrednim sąsiedztwie mamy ulice Nad Niemnem właśnie, Justyny Orzelskiej, Zaścianek Bohatyrowicze i Andrzeja Korczyńskiego. Co ciekawe: ulicą Nad Niemnem biegnie dział wodny oddzielający dorzecze Wisły i Odry. Lekcja historii, lekcja polskiego, lekcja geografii.
Zastanawia mnie wpływ nazwy na to, co się na ulicy dzieje. Ulica Smutna biegła między cmentarzami – nazwa jak najbardziej na miejscu. Potem dobudowano na niej areszt, a w końcu Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego, gdzie się (nie) zdaje egzaminu na prawo jazdy. Otóż pytanie brzmi: Czy gdyby siedziba WORD była przy ulicy Optymistów procent zdanych egzaminów byłby większy? Innymi słowy: czy smutna nazwa (i otoczenie) nie deprymuje zdających? Albo kawałek dalej: Czy przemianowanie Azbestowej na Ekologiczną poprawiło warunki życia mieszkańców? Czy lepiej się czują czy może odczuwają tę zmianę jako ponury żart? (Uliczka zaczyna się przy stacji benzynowej, potem jest baza dźwigowa i baza inżynieryjna, obok tory kolejowe i linia wysokiego napięcia). Ja wolę inne żarty – na przykład nadanie uliczce położonej na osiedlu o nazwach związanych z rolnictwem miana ulicy Nowożeńców (żeniec to żniwiarz, ale kiedyś także stający do ślubu). Czy będzie tam dużo ślubów? Czy da się w ten sposób zażegnać kryzys demograficzny? Gdyby powstały ulice Prokreacji, Dzietności, Mleka z Piersi, Pampersów… Na razie mamy ulicę Sporną i trochę już przygasły spór o nazwę kawałka przemianowanego na ulicę Błogosławionego Anastazego Pankiewicza. Piękna postać i związana z miejscem, o którym mowa – założyciel klasztoru ojców bernardynów i szkoły, męczennik. Zasłużył na uhonorowanie jak mało kto, ale niestety jego ulica podzieliła Sporną na dwie części, a dziecięcemu szpitalowi przysporzyła kłopotów z tradycyjną nazwą Szpital na Spornej (w efekcie nawet oficjalnie funkcjonują dwa adresy). Spory były spore. I jak tu nie wierzyć w sprawczą siłę nazwy?