Podczas przeprowadzki zostałem zmuszony do pobieżnego przejrzenia zawartości szuflad, szafek, skrzyń i pudeł wszelakich, sumiennie zapełnianych przez ostatnie 40 lat mniej lub bardziej potrzebnymi rzeczami. Znalazłem m.in. ciekawy dokument, zatytułowany „Umowa z aktorem”. Aktorem okazała się moja żona, a drugą stroną umowy – Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna w Łodzi. Chodziło o rolę w etiudzie naszego syna, który wtedy (10 lat temu) studiował w sławnej artystycznej uczelni sztukę operatorską. Jak wynika z umowy, matka zobowiązała się wykonać rolę Matki (tak syn nazwał postać – Matka). Tytułem wynagrodzenia za wykonanie roli aktor (czyli matka) otrzyma honorarium umowne brutto w wysokości… nieodpłatnie (tak jest wypełniony formularz umowy).
Aktor upoważnia uczelnię do wykorzystania zdjęć i nagrań do celów reklamowych bez obowiązku dodatkowego wynagrodzenia poza przewidzianym w paragrafie 5. Czyli gdy już dostanie to swoje nieodpłatnie brutto, to nie powinna żądać więcej. Taki w sumie los matek – muszą nieodpłatnie odgrywać rolę matki. I to przez całe życie. Aktor zobowiązuje się wykonać powierzone mu (jej) dzieło sumiennie, ze starannością, jakiej wymaga zakres roli. Czyli zapewne z dużą starannością… stosując się przy tym do poleceń reżysera i kierownika produkcji. Czyli męża? Kultury?
Aby była zachowana jakaś symetria, syn powinien zobowiązywać się do nieodpłatnego odegrania roli syna, córka – roli córki, a mąż – męża. Dziadek zobowiązywałby się do odegrania roli dziadka, podobnie babcia (gdyby miała wąsy). Minister odgrywałby rolę ministra (to już chyba odpłatnie), a profesor rolę profesora. Być może nawet reżyser grałby reżysera, a aktor aktora. W ten sposób okazałoby się, że rację miał Szekspir, pisząc, że świat jest teatrem, aktorami ludzie. Szekspir zresztą świetnie grał rolę Szekspira. Podobnie jak Calderon był niezrównany w roli Calderona. Jego zdaniem życie jest snem, co wcale nie musi się kłócić z koncepcją, że jest teatrem. Być może jest snem o teatrze albo snem w teatrze (któż z państwa nie przysypiał kiedyś na widowni?). Tak więc wszyscy podpisywaliby umowy na odegranie ról społecznych (zapewne po kilka), a druga strona tych wszystkich umów wyznaczałaby stawki i zakres obowiązków. Taka wizja może się wydawać przerażająca, ale wcale nie musi. Koncepcja przeznaczenia jest przecież w sumie podobna, a w dodatku nie ma w niej miejsca na jakieś podpisy i wyrażanie zgody.
Gdyby wszyscy podpisywali umowy na bycie sobą, sama treść umowy ulegałaby ewolucji. Coraz więcej kwestii musiałoby zostać objętych regulacją, coraz więcej sformułowań musiałoby zostać doprecyzowanych (aby w razie sporu nie było pola do dowolnej interpretacji). Paragrafy mnożyłyby się w nieskończoność – w sumie gdyby nieskończoność postawić do pionu, oba symbole byłyby dość podobne. Umowy stawałaby się coraz dłuższe, segregatory pęczniałyby papierem, a prawnicy żyli długo i szczęśliwie. Ależ to już się dzieje! Umów w naszym życiu jest coraz więcej i są one coraz dłuższe. Same zgody na przetwarzanie danych osobowych (a co z danymi pospiesznymi?), wykorzystanie wizerunku, opodatkowanie ewentualnego wynagrodzenia to już niezły prawniczy tasiemiec. A do każdego punktu trzeba jeszcze podać podstawę prawną, numery ustaw i nowelizacji. Chcesz zrobić zabawę choinkową dla przedszkolaków? Pamiętaj o wzięciu od rodziców zgód na fotografowanie ich pociech – inaczej możesz skończyć w sądzie po wrzuceniu na Facebooka zdjęcia rozbawionej grupy. Pamiętaj o oświadczeniu do ZUS-u dla Mikołaja (czy słowo Święty wpisać w rubryce nazwisko?) i o sprawdzeniu certyfikatu jego brody, której dzieci mogą dotknąć policzkiem.
Już dziś nawet dom kultury musi zatrudniać prawników, by nie pogubić się w meandrach umów i porozumień. W firmach działają działy prawne, przeciwko którym pracownicy wystawiają prawników central związkowych. Wszyscy się starszą pozwami, domagają odszkodowań, na przykład za niedziałającą suszarkę w pokoju hotelowym. A budowa? Jeśli chcecie rozbudowywać dom, od razu musicie przewidzieć miejsce dla szafy z dokumentacją. Jeśli bierzecie na tę rozbudowę kredyt – dodajcie nadstawkę z kolejnymi szufladami. Dokumentów będzie coraz więcej i będą coraz dłuższe, tak by nikt ich nie czytał przed podpisaniem. Nie potrzeba stosować drobnego druczku – wystarczy rozwodnić umowę setkami męczących w lekturze sformułowań, by normalny człowiek darował sobie czytanie przed podpisaniem. A potem jest już za późno i trzeba wynajmować prawnika.
Strony dążyć będą do polubownego załatwienia ewentualnych sporów mogących wyniknąć w związku z wykonywaniem niniejszej umowy. W przypadku nieosiągnięcia porozumienia spór rozstrzygać będzie sąd powszechny, rzeczowo właściwy siedzibie uczelni. Lepiej pogodzić się ze światem niż się z nim procesować, choć prawnicy być może uważają inaczej.