Dwóch braci jest osią książki. Dwóch zupełnie różnych braci. Zderzenie charakterów i zderzenie postaw, stosunek do rzeczywistości i stosunek do ludzi. „Bracia Aszkenazy” Izraela Joshuy Singera dają obraz uniwersalny. Ludzkich emocji na tle historii. I to jakiej!
Pewne oczywistości: że człowiek jest tylko pyłkiem wobec zawirowań dziejów. Że jest tylko kroplą w morzu tłumu. Że każdą ideę można wypaczyć i że każda zostanie wypaczona: patriotyzm, socjalizm, kapitalizm, wolność, równość, braterstwo. A nawet idee religijne, w tym te żydowskie. XX wiek nie rozpieszczał nas specjalnie pod tym względem.
Myślę, że bardzo ciężko było napisać taką książkę. Naprawdę. Ciekaw jestem, jak długo pisał ją Singer. To soczysta powieść, przypowieść i książka quasi-historyczna w jednym. Opisać sto lat historii i to w taki sposób, żeby wciągnąć czytelnika, uwieść go, a przy tym w prostych słowach wytłumaczyć mu wszystko – intencje ludzi i dążenia ideowe społeczeństw, motywacje liderów i pretendentów władzy. Ekstremalnie trudne, ale udało się. Mamy miasto Łódź opisane od zarania, widziane oczami żydowskiej społeczności – początkowo bohater jest zbiorowy, a ze zbioru wyłaniają się pierwsze postaci, niczym Wenus z morza u Botticellego (a może bliżej popkultury – jak Honey Ryder na oczach Jamesa Bonda). Rodzina Aszkenazych, w której (nie bez zawirowań) rodzi się dwóch potomków: Symche Meir i Jakow Bunem, obdarzonych imionami po cadykach. Singer pokazuje rodzinę o tradycjach chasydzkich, trochę jej codzienności i zwyczajów, ale przede wszystkim opisuje z detalami stosunki wewnętrzne – dość szokujące dla współczesnego odbiorcy relacje pomiędzy małżonkami, światem społeczności. Od tego momentu czytelnika wciągają emocje, postawy i konflikty bohaterów – głównych: Jakowa (późniejszego Jakuba) i Symche Meira (późniejszego Maksa), ale i całej rzeszy drugoplanowych, a nawet motywacje i emocje postaci najzupełniej historycznych (np. Lenin, niewymieniony z nazwiska).
Łódź rośnie wraz z bohaterami – bracia trafili na czas wielkich przemian, które doprowadzą do dwóch rewolucji – najpierw przemysłowej, wchodzącej na pełnej parze, a potem tej bardziej tragicznej – rewolucji robotniczej. Pojawiają się protagoniści i antagoniści, ludzie owładnięci ideami, a także cwani i cyniczni biznesmeni.
(…) Szlojme Duwed Preiss ze świątobliwej gminy Łodzi, położonej nad rzeczką Łódką, sprzedaje fabrykę swemu parobkowi Wojciechowi Smoluchowi.
– Panie – prosił parobek (…) – jestem biedny, jakże mogę kupić fabrykę?
– Głupiś, Wojciech! (…) rób, co ci każę, zapłacisz mi za fabrykę tylko rubla.
– Ale ja nie mam rubla! – przestraszył się Wojciech.
Reb Szlojme Duwed wyjął srebrnego rubla ze swej dużej, skórzanej sakiewki i dał go parobkowi.
– Na, masz, Wojciechu, pożyczam ci rubla – powiedział – zapłać mi za fabrykę, którą ci sprzedaję, oddasz mi go, kiedy będziesz miał.
I w ten sposób fabryka mogła pracować i w święte soboty, zatrudniając Niemców i Polaków. Świat tradycyjnych chasydów rozmontowuje się powoli, tradycje odchodzą w niebyt. W Łodzi zaczyna ucierać się wielonarodowy glajszacht, a każdy z bohaterów inaczej się do niego ustawia, inaczej buduje swój los. Czasem poświęcając swoich bliskich. Symche Meir bez skrupułów wyrugował na przykład z interesu swojego teścia.
W restauracjach, na rynkach, na giełdach zaczęto o nim mówić, z podziwem komentować jego posunięcia.
– Jeszcze o nim usłyszymy – prorokowano.
Starzy kupcy nie chcieli o tym słyszeć.
– Tak się nie postępuje – mawiali – z własnym teściem. Gdzie uczciwość?
– Idioci. – Młodzi łodzianie odpowiadali starym wzgardliwie. – Rzetelność to nie towar dla Łodzi. To nie jest bawełna.
– Nie notuje się tego artykułu na giełdzie – stwierdzili maklerzy wygaszając wypalone papierosy w szklankach z resztkami piwa.
Pojawiają się żydowscy i (marginalnie) polscy socjaliści, ideowi działacze usiłujący skłonić zgnębione robotnicze miasto do protestów, pojawiają się zadry i kontry, osobiste urazy ciążące nad fabułą równie mocno, jak polityka i historia.
Panorama rozszerza się wraz z rozjeżdżającymi się po świecie bohaterami. W czasach I wojny światowej ich oczami oglądamy Petersburg, rewolucję rosyjską, potem i Lwów. Izrael Singer prowadzi czytelnika od perspektywy zwykłego człowieka wrzuconego w tryby historii po emocje na szczytach władzy, od problemów z codzienną egzystencją po szerokie opisy politycznych ruchów i przepychań. „Bracia Aszkenazy” mają tę trudną do osiągnięcia, satysfakcjonującą równowagę. Jest tam wszystko i dobrze wymieszane.
Zarzucają „Braciom Aszkenazy”, zarówno krytycy-amatorzy, jak i literaturoznawcy, że pokazuje dziwny, nieprawdziwy obraz Łodzi, w którym mało widać realnych ulic miasta, realnych istniejących miejsc – Piotrkowskiej, Nowego Rynku (placu Wolności), konkretnych znanych lokacji. Śmiech na sali! Zupełnie się nie zgadzam – tam jest przedstawione pół Łodzi, tylko nie tej z przewodników turystycznych, a tej, która była istotna dla żydowskiej społeczności, a która dzisiaj przestała być tak ważna, bo zmieniło się społeczeństwo.
Kto dzisiaj zwiedza zdemolowane urbanistycznie Bałuty? Tylko świry w rodzaju turystów ekstremalnych. A w czasach opisywanych przez Singera to Bałuty właśnie są samym centrum żydowskiego łódzkiego świata. Kto dzisiaj rzuca okiem na zapyziały i stojący na uboczu szpital imienia Izraela i Leony Poznańskich (dziś szpital WAM im. Sterlinga)? Nikt oprócz miejskolubnych wariatów lubujących się w zapyzieniu. A to przecież jedno z kluczowych miejsc „Braci Aszkenazy”, którego powstanie gruntownie, choć alegorycznie i bez nazwisk opisano.
Łódź żydowska, ta oryginalna, która dźwięczy w powieści Singera, zginęła już ze świadomości, nawet świadomości żydowskiej. Teraz zajmuje nas getto, pomnik wywózki Żydów do obozów, stacja Radegast, cmentarz. Ślady zagłady, która zmieniła nas, miasto Łódź i świat cały. To jest dzisiaj centrum Łodzi żydowskiej, wszystkim znane. A w czasach opisywanych przez Singera – najzupełniej nie. Inną panoramę opisują „Bracia Aszkenazy”, panoramę miasta nieistniejącego – do czego krytycy nie mogą się przyzwyczaić, bo go nie znają. I ja nie znam, dlatego z taką ciekawością pochłonąłem książkę-epos.
Toż przecie dla żydowskiej społeczności ani trochę interesująca była wielkopańska Piotrkowska czy kamieniczne ulice. Interesujące i w centrum uwagi były ciągła walka pomiędzy chasydyzmem, ortodoksją, reformacją, tradycjami oraz ideami socjalizmu – to było zupełnie kluczowe dla ówczesnych Żydów i właśnie to pokazuje Izrael Singer, fabularnie i wciągająco.
Antysemityzm i antypolonizm. Reymontowi w „Ziemi obiecanej” zarzucano to pierwsze, Singerowi można zarzucić to drugie. I jeszcze antygermanizm. Właściwie antygermanizm na pierwszym miejscu – w powieści jeszcze bardziej dotkliwy. Wszystkie postacie Niemców w „Braciach Aszkenazy” są po prostu odrażające, ohydne. Co do jednej. A przecież to oni, Niemcy, w historycznej rzeczywistości zbudowali potęgę miasta, postawili przemysł Łodzi. Czytając Singera, dosłownie trudno w to uwierzyć. Niemiecka Łódź jest opisywana w samych negatywach, choć krwiście i z biglem. Niesamowite, jak literatura, nawet tak dobra, oddaje punkty widzenia, emocje autorów, stosunek do świata, do ludzi, do narodów.
Ale jak widać po wyżej zamieszczonych cytatach – Żydów autor tez nie oszczędza. Żydowski punkt widzenia. Owszem, jak najbardziej, Singer przedstawia to właśnie spojrzenie, nie sili się na neutralność – w czym siła tej powieści – podkreśla te fakty, które dla społeczności żydowskiej były istotne. Cóż tam nam, Polakom, jakiś dwudniowy pogrom Żydów we Lwowie, którego dokonali legioniści Piłsudskiego. Cóż to jest wobec odzyskania niepodległości! Uzyskania wolności po stuleciu niewoli! Fraszka, epizod, rzecz pomijalna (więc się ją zupełnie pomija). No i można tłumaczyć, że społeczność żydowska miała przecież ciągoty bolszewickie, więc pogrom i wywlekanie z mieszkań zupełnie uzasadnione, słuszne, zgodne z linią. To po polskiej stronie. Natomiast dla Żydów to przecież wydarzenie kluczowe, formujące. Szokujące. I nie dziwi, że Izrael Joszua Singer przedstawia je dokładnie i z detalami, stawiając legionistów na równi z hitlerowską dziczą 20 lat późniejszą. To jest żydowskie spojrzenie na historię, równie prawdziwe jak polskie.
Czasami zadziwiające (jak na przykład, gdy Jakub Aszkenazy poślubia swoją bratanicę, a Izrael Joszua Singer ani słowem nie zająkuje się o jakimkolwiek skandalu z powodu tego faktu). Ale jednak uniwersalnie, do głębi uniwersalne. Tak. Bo z faktów historycznych, z realnych idei Izrael Singer tworzy przypowieść. To nie jest realizm. To legenda, z którą może się utożsamić każdy: co jest istotne, jak się zachować, kim być, gdzie stawiać granice.
Książkę „Bracia Aszkenazy” Izraela Joshuy Singera w nowej redakcji wydało Wydawnictwo Kusiński.