Odwiedziłem ostatnio znajomego hodowcę storczyków. W przestronnych szklarniach oglądałem setki gatunków – storczyki duże i małe, lubiące ciepło i przyjemny chłodek, doniczkowe i epifityczne. Nie wiecie, co to takiego? A zatem nie byliście prymusami z biologii. Ja też nie byłem. Ale znajomy hodowca, a jeszcze bardziej jego żona wszystko mi opowiedzieli. Epifity to takie rośliny, które składniki odżywcze (wodę, azot, składniki mineralne) czerpią z powietrza, mają nawet korzenie powietrzne, pokryte srebrnobiałą skórką. W naturze żyją na innych roślinach, na przykład na drzewach, ale w odróżnieniu choćby od jemioły – nie są pasożytami. Niczego nie zabierają roślinie, na której rosną – traktują ją jedynie jako podpórkę.
Pomyślałem, że gdyby takie odżywianie się powietrzem było możliwe, zupełnie zmieniłoby życie ludzi. Co prawda bretarianie utrzymują, że da się żyć wyłącznie dzięki powietrzu i energii słońca, a poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w słynnym wierszu miłosnym poszła jeszcze dalej, twierdząc, że widać można żyć bez powietrza, ale potraktujmy to raczej jako frapującą hipotezę, fantazję, intelektualną gimnastykę. Pewnie Luis Buñuel nakręciłby o tym film w rodzaju Widma wolności, Stanisław Lem w oparciu o taki koncept stworzyłby świat jakiejś odległej planety. Mnie stać na krótki felietonik.
Zatem jemy powietrze. Nie ma głodu, nikt nie oszczędza na jedzeniu, wszystkich stać na dobry obiad. Nie ma zatruć pokarmowych, niestrawności, biegunek, przeterminowanych produktów na sklepowych półkach. Dzieciom nie psują się zęby, nikt nie boi się dentysty. A jaka oszczędność czasu – śniadanie można zjeść goniąc autobus, obiad – wzdychając kilka razy w pracy. – Wziąłeś kanapki do szkoły? – pyta matka z przyzwyczajenia. – Złapię kilka wdechów na przerwie. I po sprawie. Oszczędności czasu towarzyszy oszczędność miejsca – niepotrzebne są kuchnie, spiżarnie, nawet aneksy kuchenne są zbyteczne. Kobiety nie muszą stać przy garach, faceci zresztą też nie. Nic się nie przypala. Nikt nie zabija zwierząt, nikt nie wycina dżungli pod uprawy. Raj na ziemi, chociaż z drugiej strony…
Zawsze jest jakaś druga strona. Bo przecież zjadłoby się czasem coś dobrego – jakieś orzeszki do meczu, jakiś stek średnio wypieczony, babcine pierogi czy naleśniki. Zjadłoby się, ale i by się kogoś poczęstowało, gości ugościło. A tak… – Siadajcie do stołu, zaraz szerzej otworzymy okno. A jak smutno wyglądałyby świeczki bez tortu! Żeby je zdmuchnąć, trzeba by wziąć oddech, a więc coś zjeść, a potem jakby wypluć. Restauracje próbowałyby serwować różne rodzaje powietrza, ale najpewniej szybko by zbankrutowały. Magda Gessler musiałaby zmienić swój program. Ale czy zostałaby sobą po takiej rewolucji? I czy byliby sobą wegetarianie? Daliby radę coś wymyślić dla podtrzymania swojej tożsamości? Może nie wdychaliby na przykład leśnego powietrza… No i jak pościć w takich warunkach? Nie oddychać? Przecież oddychać trzeba ciągle, czyli ciągle by się coś tam jadło, mełło w ustach jakieś kawałeczki. Czyli w zasadzie mówiłoby się zawsze z pełną gębą. Nawet stając przed wysokim sądem, przed komisją egzaminacyjną, na ślubnym kobiercu – człowiek nie przestawałby jeść.
Ekonomiści lubią powtarzać, że nie ma darmowych lunchów. Powinni spytać storczyków, ile taki darmowy lunch kosztuje.